Na miejscu pana ministra Radka "Słońce" (l'etat c'est moi) Sikorskiego, doprawdy darowałbym sobie szampańskie bon mots o Smoleńsku. Humor ćwierkania "Najpierw Biały Dom, teraz National Geographic. Rosyjskie macki sięgają wyżej i szerzej niż myślalem..." jest taki raczej bardziej z toalety męskiej Liceum Ogólnokształcącego nr 1 im Ludwika Waryńskiego w Bydgoszczy, niż z pól bitewnych Afganistanu.
Zwłaszcza, że minister jest osobiście umoczony w Smoleńsk po sam pas, jako pracodawca komunistycznego szpiona Turowskiego zatrudnionego dla organizacji prezydenckiej wizyty, oraz jako posiadacz fascynująco ścisłej informacji że wsie pogibli, winni piloci, już w kwadrans po katastrofie. Powstrzymanie się od dowcipasów na grobach 96 ofiar może pozwolić panu ministrowi we właściwym czasie na wniosek, by pozwolono mu składać wyjaśnienia z wolnej stopy.
Do którego naturalnie przyszła prokuratura RP może się przychylić, albo nie przychylić.