wtorek, 25 marca 2008

Rozmowa sponsorowana



Samolot polskiego prezydenta stoi, bo rosyjski system łączności satelitarnej zakłóca mu elektronikę nawigacyjną? Śmiechu kupa. Urządzenia łączności satelitarnej ma od wielu lat na pokładzie, jako seryjne wyposażenie, każdy współczesny duży samolot pasażerski. Jakoś nikomu poza Polakami te urządzenia nie zakłócają wyposażenia nawigacyjnego.

Jest również głęboko fascynujące, że nikt w Polsce nie widzi sprzeczności między tym, że państwo NATO bez oporów daje prezydencki samolot do serwisu rosyjskiej firmie, a tym, że to samo państwo jednocześnie oczekuje poważnego traktowania przez sojuszników i dopuszczenia do tajemnic sojuszu.

Wszystko jedno, do cholery, czy ten samolot serwisuje rosyjska firma prywatna czy półpaństwowa. W jednym i drugim wypadku taka firma, jako własność lub przedmiot zarządzania przez lojalnych i patriotycznych obywateli Federacji Rosyjskiej, bez dyskusji założy do samolotu, co im tylko Служба специальной связи и информации przyniesie. Potem będą po prostu siedzieć cicho. Na ewentualne pytanie wprost; 'szto eto takoje?', odpowiedzą z dumą: - 'najnowocześniejsza łączność satelitarna.' To będzie zresztą całkowicie zgodne z prawdą, bo i nowoczesna, i satelitarna.

Natomiast siedzieć cicho bedą, powiedzmy, na temat z kim jeszcze ta łączność łączy oprócz tych, z którymi prezydent lub premier chcą rozmawiać. Albo, że sygnał idzie wyłącznie lub po części przez satelity serii "Mołnia". Albo, że trzech klawiszy na podmoskiewskiej klawiaturze wystarczy, żeby każde zero i jedynka wysyłane z pokładu polskiego Air Force One zapisywały się na podmoskiewskim twardym dysku, żeby je potem można było w spokoju i bez pośpiechu rozkodować. Albo czterech klawiszy, żeby te zera i jedynki szły z samolotu na podmoskiewski dysk od razu otwartym tekstem, choćby szyfrantowi na pokładzie Tu-154M wydawało się inaczej.

Terminal spec-łączności satelitarnej dla VIPów różni się od komercjalnego, przez jaki załoga B747-400 na podejściu do Bangkoku rozmawia z siedzibą firmy w Londynie albo Nowym Jorku, w zasadzie tylko dodatkowym blokiem kodera-dekodera i lepszą obudową, zabezpieczoną przed ulotami. Ani jedno, ani drugie nie ma nic wspólnego z interakcją z inną elektroniką pokładową. A zatem, jeśli świeżo założona w Rosji samaja krasiwaja aparatura zakłóca nawigację, to być może robactwo jest w software, i nie da się go wymontować śrubokrętem, żeby obejrzeć?

Może sygnał idzie w antenę nie tylko wtedy, kiedy powinien? Albo z inną charakterystyką sygnału, niż powinien? Może aparatura może się łączyć bez wiedzy operatora z nieprzewidzianymi w instrukcji obsługi satelitami, przypadkowo rosyjskimi? Albo jest zintegrowana, na przykład, z siecią pluskiew na pokładzie, o których właściciele samolotu nie wiedzą, i służy do ich zdalnego włączania i wyłączania oraz downloads zawartości pamięci systemu podsłuchowego? Bo, wicie, rozumicie. integrację robiono w pośpiechu, w poniedziałek rano, no i technik Sierioża, skacowany po weekendzie, przez pomyłkę poprowadził jakiś kabel nie tam, którędy powinien iść, albo wziął zwykły kabel zamiast ekranowanego…

A może by tak mały praktyczny eksperyment? Wynająć na rok na potrzeby prezydenta i premiera Boeinga 737 BBJ, czyli Boeing Business Jet, od prywatnej szwajcarskiej firmy czarterowej obsługującej wyłącznie VIPów (jest takich skolko ugodno). Dry lease, czyli sam samolot, bez załogi i obsługi naziemnej. Niech kosztuje ile chce. Pod warunkiem, że podczas negocjacji nie będzie się mówiło, kto będzie nim latał, samolot wybierze się losowo z kilku posiadanych przez firmę, i natychmiast zabierze do Warszawy, żeby nie bylo czasu go dopluskwić. Potem tylko usiąść i patrzeć pilnie, co się będzie działo, jak na paru miroljubiwych czyli kochających pokój ekranach pod Moskwą pokaże się napis 'NO SIGNAL'.

A na razie, na krótszą metę, sposób na obniżenie wysokich kosztów eksploatacyjnych prezydenckiego samolotu, na które słusznie psioczą podatnicy. Na kadłubie wymalować emblemat według powyższego wzoru. W mediach nic nie mowić. Rachunki za reklamę wysyłać sponsorowi pocztą co miesiąc, adresując zwięźle: Спецсвязь России, г. Москва. Dojdą niezawodnie.

środa, 19 marca 2008

Trzecia flaga w tle: lawendowo-zielona





Jednopłciowe małżeństwa homoseksualistów ani mnie ziębią, ani grzeją. Komponent seksualny orędzia pana prezydenta interesuje mnie zatem akurat tak samo jak zoofilia, czyli ewentualne spółkowanie damy z obrazu Leonarda da Vinci z gronostajem, czyli w ogóle.



Ale mam za to nadzieję, że panowie Brendan Fay i Thomas Moulton zamieszkali w dzielnicy Astoria, gmina Queens, stan Nowy Jork, nie ograniczą się do wizyty za rzeką, czyli w Konsulacie Generalnym RP na Manhattanie, gdzie zresztą i tak nikt nic sensownego im nie powie. Wizyta w nowojorskim konsulacie RP jest o tyle bez sensu, że w tej placówce nikt nic nie wie i nigdy nie wiedział, o czym dobrze wie każdy Polak, który kiedykolwiek miał tam coś do załatwienia.

Mam nadzieję, że zamiast wisieć u konsularnej klamki, panowie F. i M. wezmą sobie dobrego amerykańskiego adwokata z dobrej międzynarodowej kancelarii z filią w Warszawie, i puszczą pana Jacka Kurskiego w skarpetkach za nieuprawnione użycie wizerunku z intencją zniesławienia i ośmieszenia. W miarę możliwości w nowojorskim sądzie, bo w warszawskim prędzej się doczekają potomstwa ze swego związku, niż werdyktu.

Pana Lecha Kaczyńskiego w skarpetkach nie puszczą, ponieważ jako Prezydent RP, p. Kaczyński cieszy się tzw. suwerennym immunitetem głowy państwa, i może mówić co zechce. A szkoda, bo z pożytkiem dla stanu cywilizacyjnego RP byłoby ustanowienie w sądach amerykańskich precedensu, w myśl którego Rzeczpospolita Polska nie jest właścicielem każdego słowa i wizerunku na świecie, jakie tylko jej propagandziści zechcą sobie przywłaszczyć, by potem wycierać sobie nimi gębę w toku przepychanek wewnętrznych w polskim kotle.


Istnieje niemniej także inne, ciekawsze wytłumaczenie całej hecy.

Mianowicie scenariusz 'zaraza w Grenadzie'. Otóż, czy można całkowicie wykluczyć możliwość, że pan Jacek Kurski,dobrze wiedząc co robi, koncertowo podpuścił pana Lecha Kaczyńskiego przy pomocy implantacji śmierdziela w orędziu?



Pięć minut przed komputerem, zainwestowane zanim jeszcze p. Kaczyński w ogóle wiedział, że przemówi w telewizji, ustaliłoby bez kłopotu, że p. Fay, ten niższy z dwóch gentlemanów na weselnym filmie, jest powszechnie znanym w USA i Kanadzie aktywistą LGBT (Lesbian / Gay / Bisexual / Transgender), szczególnie aktywnym w kwestii małżeństw homoseksualnych. Jego ślub cywilny z p. Moultonem, hematologiem-onkologiem pediatrycznym z Nowego Jorku, odbył się 27 lipca 2003 r. w Kanadzie, w parku publicznym St. James Park w Toronto. Uśmiechnięty celebrant w szacie z czerwono-niebieskim żabotem, to sędzia sądu rodzinnego w Toronto, pan Harvey Brownstone, odziany w swoją oficjalną togę sędziowską. Świadkami byli pp. Edward DeBonis and Vincent Maniscalco.

Kto umie się porządnie posługiwać internetem, mógł w ciągu tych samych pięciu minut ustalić bez kłopotu, że p. Fay jest aktywistą stowarzyszenia katolików-homoseksualistów Dignity New York; firmował był przez dłuższy czas witrynę internetową organizacji Civil Marriage Trail, zajmujacej sie promocją kanadyjskich małżeństw homoseksualnych; jest założycielem organizacji Lawendowo-Zielony Sojusz, zajmującej się promocją praw homoseksualistów pochodzenia irlandzkiego w Nowym Jorku, a w szczególności ich prawa do przemarszu w zorganizowanej grupie przed nowojorską katedrą katolicką (i kardynałem arcybiskupem diecezji nowojorskiej) w dorocznej paradzie ulicznej organizowanej z okazji dnia św. Patryka, patrona Irlandii, na reprezentacyjnej Piątej Alei .

Kto posiada umiejętność czytania po angielsku ze zrozumieniem, mógłby się nawet w ciągu (ciągle tych samych) pięciu minut dokopać do informacji, że p. Fay być może miał w tej walce także i pewien osobisty interes. Pan Fay jest mianowicie obywatelem Irlandii, i jako taki walczył z amerykańskimi władzami imigracyjnymi, które niespecjalnie chciały mu przyznać pobyt stały w USA na gruncie jego kanadyjskiego ślubu cywilnego z panem Moultonem, obywatelem amerykańskim.

Ponieważ p. Fay opublikował w wielu miejscach internetu swój numer telefonu, wystarczyło zadzwonić do niego zaraz po zakończeniu orędzia pana Kaczyńskiego, i wskazać mu adres You Tube, pod którym mógł sobie obejrzeć wysokiej jakości film pokazujący prezydenta suwerennego państwa europejskiego otrząsajacego się z obrzydzeniem nad jego weselnym filmikiem. Dalej poszlo samo.

I już mamy fakt medialny.


Szanse, że prezydent się w porę połapie w materii śmierdziela wmontowanego do orędzia, były żadne. Jak powszechnie wiadomo, prezydent ani nie zna angielskiego, ani nie potrafi się posługiwać komputerem, nie wspominając o internecie. Ryzyka więc praktycznie żadnego nie było.

Ale dlaczego przestać teraz? Jak się bawić, to sie bawić!

OK, powiedzmy że panu Kurskiemu się udało. Natychmiastowy publiczny protest p. Fay i wystawienie się polskiej prezydentury na publiczne pośmiewisko były tak samo pewne jak to, że granat ręczny po wyciągnięciu zawleczki eksploduje. Pan Kurski naturalnie powie, że o niczym nie wiedział, a taśma była z archiwum TVP i miała niewyraźnie nabazgraną etykietkę, ale co ma powiedzieć?

Prezydent ma w ręku pewne atuty, którymi może się odgryźć. Niech na przykład ogłosi, że w świetle obrazy boskiej, jaką stanowi dopuszczalność cywilnych ślubów homoseksualistów w Kanadzie, Polska z oburzeniem odrzuca niedawną kanadyjską inicjatywę zniesienia wiz dla obywateli polskich. Polska nie może bowiem Polaków wystawiać na działanie kanadyjskiej zgnilizny moralnej, musi pozostać czysta. Przy okazji, odrzucenie zniesienia wiz kanadyjskich rykoszetem trafi nielubianego przez prezydenta ministra Sikorskiego.

http://andrejkoymasky.com/liv/fam/biof1/fay1.html

http://www.lavenderandgreen.com/loveandmarriagecanada.html

http://www.gothamgazette.com/article/civilrights/20080314/3/2463/

wtorek, 18 marca 2008

Komunikat dla hotelarstwa

Niniejszym uprzejmie zawiadamiam PT Międzynarodowe Koncerny Hotelowe, że zbojkotuję każdy hotel, który wynajmie pokój lub apartament p. Radosławowi Tomaszowi Sikorskiemu, s. Jana i Teresy z d. Paszkiewicz, ur. 23 lutego 1963 r. w Bydgoszczy, zam. Dwór Chobielin, 89-100 Nakło n/Notecią, woj. kujawsko-pomorskie; adr. pocztowy 00-583 Warszawa, Al. Ujazdowskie 1/3, Polska.*

Zawiadomienie moje uzasadniam następująco:


Gdy będąc w podróży wynajmuję pokój hotelowy, czynię to w celu niezakłóconego jego użycia. W hotelu sypiam i jadam, niekiedy również pracuję. Płacę hotelowi za to, aby zapewnił mi godziwe warunki do wszystkich tych czynności. Od kierownictwa, obsługi i ochrony hotelu, w którym sie zatrzymuję, oczekuję posiadania odpowiednich kwalifikacji i umiejętności hotelarskich, włącznie z umiejetnością dyskretnego, taktownego i skutecznego radzenia sobie z gośćmi hotelowymi wywołującymi awantury, niezależnie od ich rzeczywistego lub domniemanego statusu VIP.

Sprawdziwszy gdzie należy, odnotowuję, że Unia Europejska ma 23 języki oficjalne: Български, Čeština, Dansk, Deutsch, Eesti, Elinika, English, Español, Français, Gaeilge, Italiano, Latviesu valoda, Lietuviu kalba, Magyar, Malti, Nederlands, Polski, Português, Română, Slovenčina, Slovenščina, Suomi, Svenska.

Jeżeli ktokolwiek ma skłonność do obrażania się na hotele w Brukseli lub gdziekolwiek indziej za to, że nie zapewniają gościom prasy, radia i telewizji w dwudziestu trzech językach, to powinien zatrzymywać się wyłącznie w hotelach najwyższej klasy (sześć lub więcej gwiazdek), które na życzenie gościa i za odpowiednią opłatą mogą mu dostarczyć do pokoju nie tylko świeżą Gazetę Wyborczą, Helsingin Sanomat albo Latvijas Vestnesis, ale także żywego wielbłąda, marokański zespół pieśni i tańca, lub świeże jaja gęsie. Bądź też powinien programowo unikać wizyt w krajach, w których standard usług hotelarskich kształtuje się poniżej jego oczekiwań.


* według Who is Who in Polen, wyd. Who is Who, Verlag für Personenenzyklopädien AG, Zug, Szwajcaria, 2005 i 2007



http://www.zw.com.pl/artykul/231270.html
Walka Sikorskiego o polskie media
mk 17-03-2008, ostatnia aktualizacja 17-03-2008 11:11

Minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski postanowił wesprzeć polskie media. Od pewnego czasu wysyła on listy z groźbami, że zbojkotuje hotele, które nie będą nadawać polskich programów w pokojach hotelowych.

Zaczęło się od podróży do Brukseli miesiąc temu. Minister nie mógł kupić żadnej polskiej gazety, a w pokoju nie było ani jednego programu telewizyjnego, czy radiowego w języku polskim. Napisał wówczas list do dyrekcji hotelu, grożąc, że polskie delegacje państwowe będą bojkotować tę sieć hoteli, jeśli język polski nie będzie tam traktowany równo z innymi - pisze RMF FM.

Po tej interwencji w hotelu pojawiły się polskie gazety i programy telewizyjne.

Źródło : Rmf.Fm

czwartek, 13 marca 2008

Zdrowy trzon Polonii amerykańskiej a FARA


Premier Donald Tusk podczas wizyty w USA spotkał się z amerykańską polonią (fot: PAP/Radek Pietruszka)

Komunikat ITVP

Rząd RP może liczyć na „nową” Polonię w USA

Na poprawie pozycji Polski w USA zależy młodym polskim elitom w Waszyngtonie. Z ich przedstawicielami spotkał się podczas swej wizyty w Stanach Zjednoczonych premier Donald Tusk. Zaoferowali szefowi polskiego rządu swą wiedzę, kwalifikacje, doświadczenie i kontakty w środowiskach amerykańskich.

Grupa, złożona z pracujących w USA młodych prawników, politologów i innych specjalistów z dyplomami najlepszych amerykańskich uczelni, występująca pod nazwą American-Polish Forum (APF), wręczyła premierowi 10-stronicowe memorandum. Znajdują się w nim propozycje jak zwiększyć wpływ Polski na amerykańską politykę zagraniczną, promować wizerunek Polski w USA, ułatwiać polsko-amerykańską wymianę naukową i rozszerzać obecność kultury polskiej w Ameryce.

APF proponuje zwiększyć skuteczność polskiego lobbingu w USA przez stworzenie w ambasadzie w Waszyngtonie Biura Łącznikowego ds. Rządowych, czyli do kontaktów z administracją i Kongresem. Poddaje również pod rozwagę wynajęcie jednej z wyspecjalizowanych firm lobbingowych w stolicy USA. Z firm takich korzysta wiele krajów, nie tylko zamożniejszych od Polski.

APF podkreśla, że jest nową Polonią, która – w odróżnieniu od zasłużonych istniejących organizacji polonijnych, walczących wcześniej o suwerenność Polski – stawia sobie za cel budowanie nowoczesnego wizerunku Polski i walkę o wielowymiarowe, strategiczne partnerstwo z USA.

Grupa, licząca około 60 osób z pokolenia 30-latków, nie definiuje się przez swój stosunek do komunizmu – jak to określił jeden z jej członków, Michal Safianik z Atlantic Council of the United States – i chce zmienić oblicze Polonii amerykańskiej.

Podczas spotkania z premierem członkowie APF wręczyli mu koszulkę waszyngtońskiej drużyny piłkarskiej DC United z napisem Tusk na plecach. Szef rządu RP jest zapalonym piłkarzem. Minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski, którego hobby jest jazda na rowerze, otrzymał czapeczkę amerykańskiej reprezentacji kolarskiej.

Wcześniej, w niedzielę wieczorem, premier Tusk spotkał się w Nowym Jorku z przedstawicielami tradycyjnych elit i organizacji polonijnych, takich jak Kongres Polonii Amerykańskiej. (PAP)

===========================



Podobna grupa aktywistów, American Polish Advisory Council (APAC) wyłoniła się z niebytu, by naciskać na zniesienie wiz podczas kampanii wyborow prezydenckich w USA w 2004 roku, grożąc kandydatom, że w przeciwnym razie zmiecie ich z powierzchni amerykanskiego życia publicznego sprawiedliwy gniew i miliony głosów Polonii amerykańskiej, głosującej na gwizdek z Warszawy. Ponieważ na poparcie tej tezy APAC zebrał aż trzysta podpisów pod dokumentem "Polish American Solidarity Agenda 2004", żaden z kandydatow nie dał się na to nabrać. Jednym z doradców APAC był Radek Sikorski.


Grupa zapadla sie z powrotem w niebyt, kiedy wytknięto jej, że działała technicznie nielegalnie. Dla prowadzenia lobbyingu na rzecz obcego państwa i jego celów politycznych wymagana jest bowiem przez prawo amerykańskie rejestracja w Department of Justice jako agent obcego wpływu (foreign agent) na podstawie ustawy FARA (Foreign Agents Registration Act).

Bez rejestracji FARA nie wolno w USA prowadzić dzialalności politycznej ani PR na rzecz zagranicznych mocodawców, pod grożbą sankcji kryminalnej.

Uważną lekturę FARA polecam tak APF jak i Kancelarii Prezesa Rady Ministrów.

O stosunku władz USA do osób gwiżdżących sobie na FARA świadczy adres, na który należy zgłaszać naruszenia tej ustawy i wnioski o ściganie:

U.S. Department of Justice
10th & Constitution Avenue, N.W.

National Security Division
Counterespionage Section/Registration Unit

Bond Building - Room 9300

Washington, DC 20530,

Phone: (202) 514-1187


Szczegóły:

DoJ FARA
Szczegółowe objaśnienia



-------------

Nota bene: czy nazwisko fotografa PAP pod zdjęciem na stronach ITVP (Radek Pietruszka) to jest finezyjny dowcip, czy zrozumiałe dla osób z dobrą pamięcią ostrzeżenie, polegające na zestawieniu imienia popularnego ministra z nazwiskiem PRL-owskiego pułkownika SB Adama Pietruszki, zastępcy dyrektora Departamentu IV MSW PRL (walka z Kościołem), szefa zabójcow ks. Popiełuszki - Grzegorza Piotrowskiego, Leszka Pękali i Waldemara Chmielewskiego?

środa, 12 marca 2008

17 minut

Podobno mieliście więcej nie skomleć o wizy?

Premier, uskrzydlony odkryciem w kancelaryjnej szafie zupełnie nowego, a w każdym razie mało używanego kręgosłupa, oświadczył nawet Gazecie Wyborczej, wymachując wyprostowanym wojowniczo fragmentem kośćca narodowego, że po pierwsze, Polacy o nic nikogo nie muszą prosić, a po drugie, jeśliby nawet prosili, a Amerykanie te prośby zlekceważyli, to ich strata, sami sobie będą winni, jak im będzie potem łyso.


Kościec narodowy nie wytrzymał niestety lotu rejsowego przez Atlantyk. Nie tylko do rozmowy o wizach doszło, ale oficjalny zapis spotkania z prasą w Oval Office nie potwierdza, jeśli chodzi o kwestię wizową, by premier odbył był rozmowy w tej sprawie w pozycji pionowej.


Faktem jest jednak, że pozycja premiera była nieco mniej pozioma od postawy prezydenta Kwaśniewskiego przed czterema laty. Premier powstrzymał się bowiem przynajmniej od grożenia gospodarzowi w jego własnym gabinecie i jego własnym języku, być może dlatego, że tego języka nie zna, a głupio mu było grozić przez tłumacza. Prez. Kwaśniewski swego czasu próbował, nie bacząc, że aby komuś po angielsku grozić, trzeba najpierw tym językiem władać. Obaj panowie osiągnęli dokładnie ten sam skutek.


Co do Amerykanów, ci po raz któryś tam z kolei ponownie łagodnie objaśnili dostojnemu gościowi z dalekiego i mało pojętnego kraju to samo, co wcześniej dwóm innym prezydentom, co najmniej trzem ministrom spraw zagranicznych, kolejnym ambasadorom RP i niezliczonym jej parlamentarzystom: że kiedy tylko Polska spełni przewidziane ustawą warunki uczestnictwa w programie bezwizowego wjazdu turystycznego, Ameryka ją w tym programie z rozkoszą powita. Stanowisko to nie uległo zmianie od czasu wprowadzenia Visa Waiver Program w roku 1986
.

Jeśli zaś Polska warunków objęcia VWP nie spełni, to nic z tego nie będzie, bo przepisy władny jest zmieniać Kongres, który nie ma takiego zamiaru, choćby prezydent Stanów Zjednoczonych tupał i sapał.

Dziwny to bowiem kraj, który jednym tchem i przy jednej okazji deklaruje chęć otrzymania w prezencie dwóch miliardów dolarów w nowoczesnym sprzęcie rakietowym i całkowite niezrozumienie zasad stanowienia prawa w USA, wykładanych w Polsce studentom II roku prawa lub nauk politycznych. Gdyby ten dziwny kraj miał te rakiety, nomen omen Patriot, dostać, to jaka jest gwarancja, że potrafi ich użyć, skoro nie dochodzą do jego świadomości rzeczy daleko prostsze?

W każdym razie, sukces wizyty jest porażający.

Prezydent Kwaśniewski spedził w Oval Office 13 minut. Premier Tusk 17 minut.
Tusk
President Bush Meets with Prime Minister Tusk of Poland
March 10, 2008
Oval Office

11:13 A.M. EDT

Q Mr. President, it's getting to be embarrassing for Polish politicians to talk about visas in the Oval Office, but it's even more embarrassing for my countrymen to apply for visas. And it would be really ironic if Poland would become a third missile defense site, and Polish citizens would still have to apply for visas. So can we expect that, before your watch is over, something will change, and maybe we'll convince the lawmakers on Capitol Hill to do something about this?

PRESIDENT BUSH: Well, thank you very much. First of all, the Prime Minister, of course, brought up the issue. And he was very firm about the need for a friend to treat a friend as a friend when it comes to visas.

Look, this is a tough issue. And we changed law. And now there are ways forward for the people applying for visas. A lot of it has to do with rejection rates. And as the Prime Minister noted, the rejection rates are changing quite dramatically, and so of course, this will be taken into account.

I fully understand the frustrations. And if I were living in Poland, I'd be -- and wanted to come to America, I'd be frustrated, too. And the truth of the matter is, we're going from one era to the next. We're going from a time when the -- during the Soviet era, where there was a different motivation by the people. And we're adjusting. And I fully understand the pace of adjustment doesn't meet expectations inside Poland.

And so I'm very sympathetic. But the law is changing. The paradigm is shifting. And I hope at some point in time, obviously, that the frustrations of our friends and allies are able to be eased with more moderate visa policy.

Thank you, sir. Thank you all.


END 11:30 A.M. EDT

==========


Kwaśniewski
For Immediate Release
Office of the Press Secretary
January 27, 2004



President Bush Welcomes President Kwasniewski to White House

The Oval Office

11:23 A.M. EST

Q -- visas for Polish tourists coming to the United States?

Q Visa. Visas -- do you offer anything on the visa policy for the Polish people?

PRESIDENT BUSH: Well, we're working with the President on this very delicate issue. And there is the opportunity for some pre-screening to make sure that Polish citizens headed to the United States are not inconvenienced. We've got a study group we're going to put together to make sure that we come up with rational policy. But let me make sure everybody understands: the Congress decides the visa policy. That's what the Congress decides. And our study group will work with the Polish authorities in a way that makes it clear what the realities are here in the United States and makes it clear what the realities are on the ground in Poland.

Listen, let me just take a step back on this very important issue. We value our friendship with Poland. Poland is our great friend. There are thousands of Polish Americans who --

PRESIDENT KWASNIEWSKI: Millions.

PRESIDENT BUSH: Millions, excuse me. I just don't want to overstate the case here. (Laughter.)

PRESIDENT KWASNIEWSKI: Especially before the election. Millions and millions. (Laughter.)

PRESIDENT BUSH: That love Poland and that have got relatives in Poland. And we understand the need for dialogue and travel. We've got visa rules set by the Congress that we just -- that are on the books. And we look forward to working with the President on these issues.

PRESIDENT KWASNIEWSKI: We will work, of course, but I would like to deliver this idea to you and to our friends. The future of the world is without visa, not with visa. That should be our goal.

PRESIDENT BUSH: Yes.

PRESIDENT KWASNIEWSKI: And, of course, how to reach this important goal, that is task for politicians, because the future of the world, with Poland, with Eastern Europe, with the world is no visa, not visa. That's -- me, very modest citizen of Poland, I speak to you. That is the future. That is the future.

PRESIDENT BUSH: Well, it could be. Let me also say that I announced a very important piece of legislation, or called Congress to an important piece of legislation, which is to issue temporary worker cards, which will help address much of the issue with the Polish people. And I would hope Congress would pass rational immigration policy -- that is not amnesty -- rational immigration policy that matches willing worker with willing employer. And that also will help on this issue.

PRESIDENT KWASNIEWSKI: It will help very much. We appreciate it very much. But, please, the President, the future is no visa.


END 11:36 A.M. EST

Pierwszoligowy zawodnik

Minister Radosław mianował premiera Donalda zawodnikiem pierwszej ligi. Dał w ten sposób kolejny dowód swemu wysublimowanemu poczuciu humoru według najlepszych brytyjskich wzorów, ze szczególnym uwzględnieniem podgatunków gallows humour i pure nonsense. W logice konwencjonalnej członkostwo I ligi uzyskuje się grając i wygrywając, a nie w drodze nominacji. Mianowani mogli być pomarcowi docenci, ale mianowanie zawodników pierwszej ligi należy do pomysłów godnych Edwarda Leara (1812-1888), mistrza poetyckiego nonsensu.

Gallows humour występuje w stosunkach ministra z przełożonym dlatego, że minister umiejętnie dawkuje długość sznura, podsuwanego konkurentowi w nadchodzących wyborach prezydenckich 2010 roku. Nic dziwnego. Fundamentalny podręcznik w tym zakresie, The Official Table of Drops, opublikowany przez brytyjskie ministerstwo spraw wewnętrznych w 1888 i zaktualizowany w 1913 roku, dostępny jest tylko w języku angielskim, którym minister włada biegle. Ponieważ publikacja ta nie doczekała się dotychczas przekładu na języki obce, w tym na polski, niewykluczone jest, że premier na razie nie chwyta, skąd ta nagła troska, w wyniku której minister zawsze chce znać jego wagę z dokładnością do pół uncji.

Innych powodów do pochwał trudno się dopatrzyć. Jedyne widoczne skutki zdecydowanej postawy zawodnika, to uzyskanie obietnicy amerykańskiego bramkarza, że bramkarz się starannie zastanowi, czy powinien pójść do domu zostawiając bramkę bez opieki, oraz czy zgodzi się na swój koszt napompować zawodnikowi piłkę i sprawić mu nową koszulkę.

Prezydent George W. Bush, wbrew obiegowej o nim opinii, nie jest pozbawiony poczucia humoru. Poprzednie zabiegi w sprawie zniesienia obowiazku uzyskiwania amerykańskich wiz turystycznych przez setki tysięcy owładniętych żądzą turystycznego poznania Ameryki turystów polskich z Małopolski, Podlasia i Podhala, doprowadziły do ofiarowania Polsce w 2005 roku przez Biały Dom "mapy drogowej" (road map) procesu, jaki miał w nieokreślonej przyszłości do tego szczęśliwego wydarzenia doprowadzić. Mało kto w kraju zrozumiał wówczas czytelną aluzję ceremonialnego wręczenia polskiej dyplomacji mapy drogowej na podróż do Ameryki, jak wiadomo oddzielonej od Polski oceanem.

Była to dowcipna odpowiedź na groteskową próbę zastraszenia Białego Domu podczas kampanii prezydenckiej 2004 roku wizją milionów głosów Polonii amerykańskiej oddanych jak jeden mąż na gwizdek z Warszawy, ktore miały zmieść z powierzchni amerykańskiego życia politycznego każdego kandydata niechętnego pracy Polaków na czarno w USA. Władzę Warszawy nad tymi milionami głosów miało dokumentować około trzysta podpisów uzbieranych pośród polonijnych kół i klubów, masarni, kwiaciarni, sklepików i biur podróży w USA pod dokumentem rozmaicie tytułowanym - 'Polish American Solidarity Agenda' lub 'Polish American Agenda 2004' - przez efemeryczną organizację American Polish Advisory Council (APAC), prowadzącą nielegalny lobbying w USA na rzecz uchwalonego przez Sejm RP priorytetu polskiej polityki zagranicznej, czyli zniesienia wiz. Nielegalny, ponieważ bez wymaganej amerykańską ustawą Foreign Agents Registration Act (FARA) rejestracji APAC jako agenta obcego wpływu, dzialającego na rzecz zagranicznego mocodawcy. Minister Sikorski, wówczas chwilowo emerytowany jako polityk krajowy i zatrudniony przez American Enterprise Institute w Waszyngtonie, znajdował się na liście doradców APAC.

Na szczęście, wartość komediowa występu rzekomych właścicieli polonijnych głosów w Oval Office, gdzie w styczniu 2004 roku prez. Kwaśniewski najpierw postraszył prez. Busha milionami Polaków w USA, a potem wyłajał go łamaną angielszczyzną ("the future of the world is without visa, not with visa"; (…) the future of the world, with Poland, with Eastern Europe, with the world is no visa, not visa. That's me, very modest citizen of Poland, I speak to you."), okazała się tak wysoka, że US Department of Justice, z trudem zachowujac powagę, powstrzymał się od ścigania APAC.


Było, minęło. Przyszłość jak w 2004 roku nieokreślona była, tak w 2008 nieokreślona pozostała. Prezydent Bush podtrzymał także swoją złożoną przed czterema laty obietnicę, że będzie wytrwale pracował nad osiągnięciem przez Polskę jej celów. Z powodu logiki priorytetów, celnie wyrażonej polskim przysłowiem 'bliższa ciału koszula' należy domniemać, że ta szczęśliwa chwila nadejdzie, gdy Stany Zjednoczone znajdą chwilę czasu po zrealizowaniu własnych celów. Odnoszę także wrażenie, że najpilniejsza praca jaka czeka administrację amerykańską to znalezienie miejsca, w jakim można by ulokować supertajne wyrzutnie antyrakietowe bez potrzeby jednoczesnego prowadzenia salonu masażu ego dla nieobliczalnego sojusznika, aktualnie zajętego rekonstrukcją dopiero co zlikwidowanej filii GRU.

Nie same jednak negatywy płyną z 'Rejsu' premiera Donalda rejsowym samolotem. Futbolowa metafora być może pomoże niedoinformowanym konsumentom polskich mendiów pojąć, gdzie i w której lidze Polska się względem USA faktycznie znajduje.



Pierwsza liga, przyjaciele Ameryki, to kraje anglosaskie: Wielka Brytania, Kanada, Australia i Nowa Zelandia (choć ta ostatnia z reputacją łobuza w rodzinie, z powodu lewackich odpałów). Połączone z USA wspólnym językiem, tradycją brytyjskiego prawodawstwa, burzliwą historią imperium, nad którym nie zachodziło słońce, protestancką religią i legendą purytan. Związane braterstwem broni w dwóch wojnach światowych, Korei, Wietnamie i tuzinie lub dwóch pomniejszych awantur militarnych. Polityczne, wojskowe i wywiadowcze stosunki USA z każdym z tych krajów (z ewentualnym wyjątkiem stawianej czasami do kąta NZ) są bliższe i cieplejsze niż ze wszystkimi krajami NATO razem wziętymi. Więzi gospodarcze w tej grupie opierają się na wzajemnie korzystnym robieniu pieniędzy przez wielkie firmy po obu stronach obu oceanów, które rozumieją się bez słów.

Druga liga, partnerzy Ameryki, to luźno zaprzyjaźnione kraje, z którymi można robić istotne interesy: Niemcy, Francja, Japonia. Partnerem Ameryki w biznesie może być kraj, który stać na kupienie sobie, bez offsetu, takich myśliwców, bombowców, transportowców, czołgów czy okrętów wojennych, jakich potrzebuje - albo na wyprodukowanie własnych. Na energetykę jądrową, program kosmiczny, superkomputery, przemysł lotniczy, nowoczesną medycynę. Partnerem Ameryki może być kraj zdolny sprzedać amerykańskiemu lotnictwu wojskowemu dwieście latających tankowców, amerykańskim liniom lotniczym samoloty pasażerskie, zamożnym Amerykanom eleganckie samochody, a ich dzieciom rozrywkową elektronikę. Nie jest żadnym partnerem Ameryki kraj produkujący drzwi do amerykańskiego helikoptera czy zawleczkę główki przetyczki osi wąsa wyrzutnika do amerykańskiej armaty - to najęty podwykonawca. Nie jest partnerem kraj pompujący dla Ameryki ropę naftową - to jest płatny dostawca. Nie jest partnerem Ameryki użytkownik kilkudziesięciu nabytych na kredyt amerykańskich samolotów - to jest klient mający wiele wymagań i niewiele pieniędzy, a nie brat-łata, stary kumpel i kamrat od bitki i wypitki.

Trzecia liga, najliczniejsza, to klienci Ameryki, tłum krajów, które uprawiają jazdę jednokołowym rowerem po namydlonej linie podczas bocznego wiatru. Z jednej strony bardziej potrzebują Ameryki niż Ameryka ich, z drugiej boją się gniewu nieprzyjaciół USA. Imaginacji rodaków pozostawiam, gdzie w szerokim spektrum krajów tej grupy - od Izraela, Tajwanu i Korei Południowej aż po Gruzję czy Mongolię - znajduje się Polska.

sobota, 1 marca 2008

Gol!

Takiego samobójczego gola do własnej bramki na polu międzynarodowej reputacji Polski nie widziałem dawno. Mam nadzieję, że pani Anna Applebaum, nagrodzona nagrodą Pulitzera małżonka pana ministra spraw zagranicznych RP, napisze o tym felieton w Washington Post, ponieważ rzecz załuguje na to, by rozejść się szerzej i spod lepszego pióra niż moje.

Polska administracja państwowa, ustami dyrektora departamentu w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych i Administracji oświadczyla, że przestaje uważać orzecznictwo Sądu Najwyższego i Najwyższego Sądu Administracyjnego RP za źródła wykładni prawa. Ministerstwo ma bowiem odmienne zdanie. I to zdanie ma być na wierzchu, bez względu na to, co o tym sądzą sądy.


W tym akurat wypadku chodzi o to, czy emigranci marcowi stracili obywatelstwo polskie, czy go nie stracili. Najwyższe sądy w państwie orzekły, że nie stracili, ponieważ ani Rada Państwa nie była uprawniona do wydania tajnej uchwały w tej sprawie, ani nawet gdyby była uprawniona, to taka uchwała nie mogłaby pozbawić obywatelstwa całej kategorii obywateli, en masse, bez indywidualnych, imiennych decyzji doręczanych zainteresowanym.

Rzekoma utrata obywatelstwa była zatem nieskuteczna prawnie, gdyż po pierwsze bezprawna ab initio, a po drugie nawet gdyby nie byla bezprawna ab initio, to też by była nieskuteczna, z powodu niedotrzymania wymagań proceduralnych.

Administracja natomiast stoi na stanowisku, że może mieć orzecznictwo gdzieś, ponieważ po pierwsze państwo ma dane mu od Boga prawo postępować bezprawnie, czyli nie jest związane własnym prawem, po drugie to są przecież Żydzi, a po trzecie gdyby uznać linię orzecznictwa sądóow, to zachodziłoby niebezpieczeństwo konieczności zwrotu kilkudzisięciu tysiacom osób ukradzionego im mienia, No, a do takich anomalii jak zwracanie komukolwiek mienia ukradzionego mu przez państwo, państwo dopuścić wszak nie może, z innych ważnych względow społecznych. Poza tym w Polsce nie ma prawa precedentalnego, a o źródłach wykładni prawa stanowionego, jako konstrukcie teoretycznym, administracja nie słyszała i słyszeć nie chce.

Polecam tą linię rozumowania wszystkim zagranicznym inwestorom, żeby się nie zdziwili, jak im państwo na przykład upaństwowi Jukos … pardon, rafinerię gdańską czy jakąś fabrykę na przykład, i każe udziałowcom iść won, oni się wtedy odwołają do sądów, sądy każą administracji oddać udziałowcom pieniądze, a administracja oświadczy, że ona ma odmienne zdanie, więc żadnego oddawania pieniędzy nie będzie, a udziałowcy mają sobie iść won.