poniedziałek, 30 lipca 2007

Witajcie w bliskiej zagranicy

http://www.timesonline.co.uk/tol/news/world/europe/article2163481.ece

 Strzygę uchem, kto pierwszy się wychyli i napisze w Polsce recenzję z najnowszego podręcznika najnowszej historii Rosji:

Nowiejszaja istoria Rossiji 1945-2006, A.W. Filipow, Izdatelstwo Proswieszczenije, 2007, ISBN: 978-5-09-017249-3

 Podręcznik jest przeznaczony dla rosyjskich nauczycieli historii, a napisany został na zamówienie AP (Administracja Prezydencka, odpowiednik polskiej Kancelarii Prezydenta). O jego treści Polacy mogą się na razie dowiedzieć głównie z rosyjsko- lub angielskojęzycznej blogosfery; z merdiów krajowych nie wynika, by ktokolwiek w Polsce ten podręcznik zauważył, a nie daj Bóg przeczytał.

http://www.robertamsterdam.com/2007/07/rewriting_the_history_of_putin.htm

 Sukces książki jest gwarantowany - sam Władimir Władimirowicz miłościwie raczył był w czerwcu wyrazić się na temat prawd w niej objawionych, że bez znaczenia w historii wielkiego narodu rosyjskiego jest półtora miliona ofiar Wielkiej Czystki z 1937 roku, ponieważ co prawda było to straszne ale, cytuję - “w innych krajach było jeszcze gorzej”, koniec cytatu.  Pozostałych 18.5 milionów ofiar komunizmu radzieckiego* Władimir Władimirowicz nie dostrzegł, zapewne na tej samej zasadzie. 

Ale może nie ma potrzeby takiej recenzji? Moze potrzebniejsze jest nieprzerwane bicie piany na temat, jak bezlitośni Amerykanie świętą ziemię polską spod polskich nóg chcą wyrwać, by zbudować na niej swoją przeklętą tarczę antyrakietową, z której nic dobrego dla Polaków nie wyniknie (a w każdym razie tak mówią Rosjanie, którzy tradycyjnie wiedzą lepiej, co jest dobre dla Polaków). Oraz pomstowanie, że skoro źli Jankesi dobrym Polakom nie chcą dać pracować na czarno, ciągle bredzą o jakimś tam prawie i bestialsko domagaja się od Polakow posiadania wiz, to Polacy powinni na złość Jankesom odmrozić sobie ucho w tajdze.  

Historia najnowsza Polski 1989-2007 przekonywująco uczy, że nie ma w niej takiej rzeczy, której agentura wpływu do spółki z leninowskimi ‘pożytecznymi idiotami’ nie przemalowałaby z czarnego na biały. Albo czerwony. 

Parafrazując stary dowcip “ a siewodnia w Moskwie sorok gradusow moroza”**:  
- a w Moskwie kompletne mikrofilmy archiwów, które w Polsce usiłuje się mozolnie odtworzyć z niedopałków, lub też nigdy ich w ogóle nie było…

 “Czy Polacy mogą się wybić na niepodległość?” pytał w 1800 roku Józef Pawlikowski, sekretarz Kościuszki. W 207 lat później odpowiedź brzmi: - to się jeszcze zobaczy…   

---------------
* 20 milionów ofiar komunizmu w ZSRR to oszacowanie z Czarnej Księgi Komunizmu, powszechnie uważane,  nawet przez jej autorów, za konserwatywne; inni historycy uważają, że komunizm w ZSRR spowodował śmierć ponad 50 milionów ofiar. 

** w tej starej wojennej anekdocie, Radio Moskwa miało w obliczu zbliżających się Niemców bez komentarza powtarzać przetłumaczone na rosyjski komunikaty Oberkomando der Wehrmacht o niemieckim marszu na Moskwę, dodając na końcu każdego komunikatu zdanie: - “a w Moskwie dzisiaj czterdzieści stopni mrozu”.  -40ºC oznaczało w tym dowcipie atut wojenny, który Moskwa posiada z samej natury rzeczy

komentarze (5)

W Temacie Maci - wtemaciemaci.salon24.pl: "Strzygę uchem, kto pierwszy się wychyli i napisze w Polsce recenzję z najnowszego podręcznika najnowszej historii Rosji"

wtorek, 24 lipca 2007

R.I.P.

W Temacie Maci - wtemaciemaci.salon24.pl: "Ofiary wypadku pod Grenoble niech spoczywają w pokoju. Ale państwo żyje, więc nie stosuje sie do niego zasada ‘de mortuis aut nihil, aut bene’.

Czy trzy dni żałoby narodowej, zapowiedź rozdania rodzinom ofiar prawie trzech milionów złotych z rezerwy premiera, czyli kieszeni podatnika, prezydencki samolot, podróż na jego pokładzie ekipy ortopedów i anestezjologów z dziwnym zamiarem wyrwania rannych spod profesjonalnej opieki lekarskiej w prawidłowo funkcjonującym nowoczesnym szpitalu za granicą i przewiezienia ich do szpitala krajowego, oraz odszkodowania PZU “wyższe niż się należą”, to jest standard, który się będzie od tej pory stosowało także do tragicznych wypadków drogowych z ofiarami wśród feministek jadących na manifę, kibiców wracających z meczu, górników w kaskach jadących do Warszawy porozmawiać o emeryturach, oraz młodzieży jadącej do pracy do Irlandii? "

poniedziałek, 23 lipca 2007

Sędzia Arlander Keys a bormotanie

Nikt się dotąd nie odważył rzeczowo polemizować z uzasadnieniem decyzji sędziego Keysa, ale za to w całym Salonie 24 (oraz w publicznych i prywatnych środkach masowej retransmisji propagandy, dla draki zwanej informacją) ciągle słychać bormotanie pod nosem, że to podejrzana sprawa, że to pewnie długie ręce CIA, albo wrogów Polski, albo cyklistów, że to lekceważenie Polski i ogólna obraza, bo słowo polskiego ministra nie zostalo przyjęte na słowo i na gębę, że sędzia wiedział albo za dużo, albo za mało, zamiast w sam raz, że trzeba nam interweniować u Condy Rice, to może ona nie posłucha własnych sądów,  że trzeba nam odwetu, że trzeba nam wstać z kolan, że my od nich F-16, a oni nam taki numer, bo jakby chcieli, to by wydali, więc widocznie nie chcieli, więc zdrada sojusznika etc., etc. 

Specjalnie podoba mi się teza kół zbliżonych do oficjalnych, że sędzia Keys nie dorósł do swej historycznej misji, bo z powodu nieszczęśliwego inwalidztwa urodzenia się Amerykaninem nie rozumiał różnicy pomiędzy prawem polskim i amerykańskim, a zwłaszcza dlaczego to pierwsze musi być zawsze na wierzchu. To, że sędzia Keys miał orzec jedynie, czy materiał przedłożony mu przez amerykański Departament Stanu trzyma sie kupy w myśl amerykańskiego prawa, nikomu naturalnie w Polsce nie wadzi. 

Mam propozycję dla wszystkich intelektualnych Pigmejów ze spiskowego bagna, ktorym się teraz zebrało na bormotanie: przestańcie bormotać i kombinować z wyplataniem sideł, spróbujcie zamiast tego merytorycznie podważyć analizę sędziego Keysa, który jasno, prosto i publicznie wyłożył, czym się kierował.

Daj Boże, żeby cały polski Trybunał Konstytucyjny w pełnym skladzie miał
połowę umiejętności tego jednego chicagowskiego sędziego w pisaniu sensownych i czytelnych orzeczeń. Język obcy nie jest tu żadną wymówką, angielszczyzna sędziego jest celowo prosta, na poziomie absolwenta dobrego polskiego gimnazjum - niewątpliwie w wyniku praktycznego doświadczenia sędziego K., że jeśli cokolwiek można przekręcić, to prawnicy to znajdą i przekręcą, więc orzeczenie musi być czytelne dla każdego.

Materiał nadesłany Amerykanom z Polski albo się trzymał kupy, albo się nie trzymał kupy. Jeśli się nie trzymał kupy, to nie da się żadnymi układami, manewrami, sposobami, pod stołem ani nad stołem ukręcić bicza z piasku, kto by nie kręcił
i do kogo by się w tej sprawie nie odwoływał. W każdym razie nie w Ameryce. W Polsce nie takie rzeczy kręci się na codzień.

komentarze (9)

W Temacie Maci - wtemaciemaci.salon24.pl: "Nikt się dotąd nie odważył rzeczowo polemizować z uzasadnieniem decyzji sędziego Keysa,"

niedziela, 22 lipca 2007

Polska wpuszczona w maliny przez Amerykanów?

: Tagi:

* Ziobro
* ekstradycja
* Mazur
* dowody

Wiele osób pyta, dlaczego prokuratura amerykańska w ogóle skierowala wniosek ekstradycyjny przeciwko Edwardowi Mazurowi do sądu w Chicago, wiedząc zawczasu z opinii wlasnych prawników o jakości materiału dowodowego z Warszawy, a raczej o jej braku.

Bo nic lepszego po prostu nie było, a istniała polityczna potrzeba udobruchania ultra-podejrzliwego alianta.

Odpowiedź brzmi moim zdaniem tak, że Amerykanie dzialali w stanie wyższej konieczności politycznej, by pilnie coś w sposób widoczny i publiczny uczynić dla swego dziwnego i mało pojętnego sojusznika. Gdyby zrezygnowali z wniesienia sprawy ekstradycyjnej do sądu w Chicago, a zamiast tego ogłosili, że przedstawione przez stronę polską dowody są słabe lub ogólnie dęte, nikt nigdy by już nie przekonał polskiego establishmentu politycznego, że macki "układu" nie sięgają za ocean. USA zostałyby Pierwszym Wrogiem Odnowy Moralnej IV RP.

Stawiam hipotezę, że US Department of Justice wniósł sprawę ekstradycyjną Mazura do chicagowskiego sądu dobrze wiedząc, że prawdopodobnie ją przegra, ale wyczerpawszy wszystkie możliwości wytłumaczenia Warszawie, że jej głębokie przekonanie o centralnej roli Mazura w zabójstwie Papały, to jeszcze żaden dowód, że Mazur naprawdę był w to zabójstwo umoczony.

A już na pewno nie taki dowód, na podstawie którego USA wydałyby obcemu rządowi obywatela amerykańskiego. Zbiegiem okoliczności, w prawie o obywatelstwie Polski i Stanów Zjednoczonych istnieje idealna, stuprocentowa symetria prawna: dla Amerykanów, podwójny obywatel PL i US Mazur jest obywatelem wyłącznie amerykańskim, dla Warszawy - wyłącznie polskim.

Z artykułu w "Rz" z 12 lipca 2005 roku (URL niestety już w płatnym archiwum, poniżej cytuję tekst) wynika, że Amerykanie grubo przed wniesieniem sprawy do sądu w Chicago próbowali wydostać z Warszawy lepszą dokumentację niż ta, którą dostali, zdając sobie sprawę, że wartość dowodowa tego, co dostali, jest żadna. Prosili między innymi o pełne protokoły przesłuchań Zirajewskiego.

Z orzeczenia sędziego Keysa wynika, że pełnych protokołow NIE DOSTALI, ponieważ sędzia skarży się, że zamiast pełnych protokołow przesłuchań Zirajewskiego, otrzymał niechlujnie sporządzone wyciągi.

Tytuł materiału "Rz" jest naturalnie złośliwie dezinformacyjny, ponieważ wszyscy mający związek ze sprawą dobrze wiedzieli, że sprawa ekstradycyjna w USA ma orzekać nie o winie lub niewinności Mazura, tylko o istnieniu lub nieistnieniu PRAWDOPODOBNEJ PRZYCZYNY (probable cause) dla której należy go wydać Polsce - a to jest wymaganie nieporównanie skromniejsze prawnie niż przeprowadzenie dowodu winy lub niewinności.

Orzeczenie sędziego Keysa przeczytane razem z o dwa lata wcześniejszym artykulem z "Rz" niedwuznacznie sugeruje, że żadnych lepszych materiałow dowodowych Amerykanie nie dostali, choć o nie prosili, bo takich materiałów nie ma i nigdy nie było.

Zamiast uzupełnić dokumentację o to, o co proszono, czyli o pełne protokoły przesłuchań Zirajewskiego, Warszawa poslała Waszyngtonowi rozmaite bzdety i zupelnie peryferyjne zeznania innych ludzi, nie związane bezpośrednio z Mazurem, Te same, które dwa lata potem tak celnie wykpił sędzia Arlander Keys.

Z tego wszystkiego wyłania się jeden wniosek: Mazur obracał sie w wysoce podejrzanych kołach, ale nie za to żądano jego ekstradycji z USA. Obracanie sie w podejrzanych kołach to jest zresztą polski sport narodowy - jest niespecjalnie łatwo znaleźć kogoś w polityce lub biznesie w Polsce, kto nigdy się w takich kołach nie obracał.

Jeśli natomiast o udział Mazura w zabójstwie Papały chodzi, to Mazur otrzymał w USA rzetelny proces ekstradycyjny przed kompetentnym i profesjonalnym sędzią, który Warszawa jak najsłuszniej przegrała.

No i na tym chyba end of story w sprawie Mazura, bo w żadne wiecej polskie rewelacje na temat tego człowieka nikt w USA nie uwierzy. Szkoda, ciekawe byłoby się dowiedzieć, co on wie. Siłowa "oferta nie do odrzucenia" zawiodła, być może będą mu musieli zrobić teraz jakąś inną, dużo uprzejmiejszą, finansową na przykład?

=====================
http://www.rzeczpospolita.pl/gazeta/wydanie_050712/kraj/kraj_a_7.html

Ekstradycja
Amerykanie chcą dowodów winy Mazura

Przygotowany w pośpiechu wniosek o ekstradycję Edwarda Mazura okazał się niepełny. USA chcą dowodów, że Mazur zlecił zabójstwo Marka Papały

Polska wciąż ma szansę na ekstradycję Edwarda Mazura z USA

Prokuratura chce postawić polonijnemu biznesmenowi zarzut zlecenia zabójstwa szefa polskiej policji, gen. Marka Papały. - Amerykański Departament Sprawiedliwości zwrócił się do Polski o dodatkowe informacje w sprawie Mazura - powiedział w poniedziałek Józef Gemra, prokurator z Wydziału Obrotu Prawnego z Zagranicą Ministerstwa Sprawiedliwości. Nie chciał ujawniać żadnych szczegółów.

Z informacji "Rz" wynika, że USA chcą zobaczyć wszystkie dowody zebrane przez polską prokuraturę, w tym m.in. pełne protokoły z przesłuchań osób obciążających Mazura. Chodzi głównie o zeznania Artura Zirajewskiego, ps. Iwan, który twierdzi, że był świadkiem, jak Mazur wraz z gangsterami "Słowikiem" i "Nikosiem" rozmawiał o "zleceniu na głównego psa".

Biznesmen o podwójnym - polskim i amerykańskim - obywatelstwie jest od lutego poszukiwany międzynarodowym listem gończym. Wniosek o jego aresztowanie i ekstradycję Polska przekazała Amerykanom na początku kwietnia. Amerykański Departament Sprawiedliwości miał z kolei przekazać polski wniosek prokuraturze i sądowi w Chicago lub go odrzucić. Na razie jednak zażądał uzupełnienia materiałów. To oznacza, że Polska wciąż ma szansę na ekstradycję Mazura.

=====================


komentarze (34)

W Temacie Maci - wtemaciemaci.salon24.pl

sobota, 21 lipca 2007

Sędzia Arlander Keys

.... powiedział, że w ciągu ponad dwunastu lat spędzonych na sędziowskiej lawie, nigdy jeszcze nie odrzucił wnioslu o ekstradycję. We wszystkim jest jednak pierwszy raz, więc sędzia Keyes po starannej analizie materiału dowodowego odrzucił wniosek o ekstradycję Edwarda Mazura.

http://www.ilnd.uscourts.gov/judge/keys/pdfs/Mazur_07202007.pdf
Od strony 50 orzeczenia sędziego Keysa zaczyna się jasny i zwięzły wykład przyczyn, dla jakich po raz pierwszy w życiu odrzucił wniosek o ekstradycję. Nie pozbawionych sarkastycznego humoru, którego adresatem jest Rzeczpospolita Polska i jej wymiar z przeproszeniem sprawiedliwości.

Przyczyny te powinny być przetłumaczone na jezyk polski i wejść do kanonu lektur szkolnych w kraju, którego minister sprawiedliwości miał czelność oficjalnie nazywać zmienne jak piórko na wietrze pomówienia skazanego zabójcy i udokumentowanego krzywoprzysiężcy "niezbitymi dowodami".

Najmniej ta cała sprawa ma wspólnego z Mazurem i Papałą.
Najwięcej - z dystansem cywilizacyjnym pomiędzy Polską a Pierwszym Światem.


Disclaimer:
Nie znam Mazura i ani mnie on ziębi. ani grzeje.
Nie zabiłem Papały i nie wiem, kto go zabił.


komentarze (21)

W Temacie Maci - wtemaciemaci.salon24.pl


sobota, 7 lipca 2007

Inni szatani?

Szczęka mi opadła. Czy ktoś byłby w stanie sensownie objaśnić dlaczego i po co portal inosmi.ru profesjonalnie przetłumaczył na rosyjski mój tekst "Wojna cywilizacji" plus CAŁĄ DYSKUSJĘ?


Jakość tłumaczenia jest za wysoka na  amatorskie, to jest robota zawodowca, warta kilkaset dolarów. What the f...?
komentarze (11)

W Temacie Maci - wtemaciemaci.salon24.pl: "Szczęka mi opadła. Czy ktoś byłby w stanie sensownie objaśnić"

piątek, 6 lipca 2007

Prawo, prawy, prawowity, prawdziwy, prawica, praworządność

Z serii  "Polska pod okupacją własnych urzędników" odc. 3

 

Prawo, prawy, prawowity, prawdziwy, prawica, praworządność

Pod reportażem Gaz Wyb o bezskutecznych na ogół zabiegach polskich Żydów 'wyjechanych' przez PRL do Izraela o polskie paszporty kotłuje się antysemicki sabat pod hasłem 'dobrze im tak', albo po prostu 'bij Żyda'. Nieprawdą jest, jakoby Polacy byli antysemitami. Tak się po prostu składa, że niektórzy Polacy nienawidzą Żydów.

http://www.gazetawyborcza.pl/1,75480,4280511.html?as=1&ias=10&startsz=x

Tylko że ja wcale nie o tym. 

Ja całkiem o czym innym.

Kwestia stosunków polsko-żydowskich interesuje mnie, ale umiarkowanie.

Kwestia stosunkow państwo-obywatel interesuje mnie znacznie bardziej.

Przykład polsko-żydowski akurat pod wpływem lektury duszosczypatielnego reportażu GazWyba mi wpadł przed oczy. Pod wpływem tej lektury mam dwa pytanka, lużno związane z Żydami, a znacznie mocniej z  polską doktryną państwa i prawa. O ile takowa jeszcze istnieje.

1.  Chciałbym się dowiedzieć, dlaczego w Polsce może pozostawać na stanowisku wysoki urzędnik państwowy odmawiający na piśmie wykonania prawomocnego wyroku sądowego - Piotr Stachańczyk, prezes Urzędu do Spraw Repatriacji i Cudzoziemców (URIC).  [zob.1]

To było pytanko natury administracyjnej, o praworządność. Mam też pytanko natury politycznej, o subordynację.

2.  Chciałbym się dowiedzieć, dlaczego w Polsce może pozostawać na stanowisku wysoki urzędnik państwowy odmawiający wprowadzenia w życie polityki publicznie ogłoszonej przez prezydenta - Piotr Stachańczyk, prezes Urzędu do Spraw Repatriacji i Cudzoziemców (URIC). [zob.2]

 Czy wy tam w ogóle macie w Polsce, to co w zachodnim wojsku nazywa się "chain of command" czyli ogólnie mówiąc system hierarchii i podległości służbowej, tak w administracji panstwowej jak i w polityce, czy też aktualny ustrój państwa polskiego to jest luźna federacja indywidualnych urzędów, które tak czynią, jak się ich prezesom prywatnie podoba?

 PRZYPISY

[1]          Moshe Dotan, urodzony w 1949 roku w Świdnicy, syn Hermana i Lai, zgłosił się do adwokata trzy lata temu. Za pośrednictwem polskiego prawnika reprezentującego w kraju kancelarię Charskiego poprosił wojewodę dolnośląskiego o konieczne do uzyskania paszportu poświadczenie obywatelstwa. Wojewoda odmówił, uznając, że Dotan utracił obywatelstwo, gdyż "podpada" pod uchwałę Rady Państwa z 1958 roku "o osobach wyjeżdżających na pobyt stały do państwa Izrael". Uchwała była specjalnym prawem sankcjonującym opuszczenie Polski przez Żydów wyjeżdżających do Izraela na zawsze. Musieli zostawić paszporty, w zamian dostawali tzw. dokumenty podróży - w jedną stronę. Dotan i jego rodzice też taki dostali. 

Kiedy w 2004 wojewoda odmówił mu obywatelstwa, Mosze odwołał się od tej decyzji do prezesa Urzędu ds. Repatriacji i Cudzoziemców. Nic nie wskórał, więc poszedł do sądu. W 2005 roku Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie uznał, że przepis z 1958 roku nie odbiera Dotanowi obywatelstwa, czyli paszport mu się należy. W uzasadnieniu sędziowie stwierdzili, iż cała ta "eksmisyjna" uchwała Rady Państwa to jawne bezprawie.Prezes Urzędu do spraw Repatriacji i Cudzoziemców mimo to odwołał się, sprawa trafiła więc do NSA. I Dotan jeszcze raz wygrał. We wrześniu ubiegłego roku został Polakiem. ?

- A teraz patrzcie na tę teczkę - mecenas Charski wyciąga dokumenty Davida Bluzera.

Urodzony w 1939 roku, syn Moszki i Chany, ostatni adres w Polsce: dolnośląska Bielawa, ulica Stalina. Historia jest identyczna jak pierwsza: wojewoda i URiC odmawiają obywatelstwa, sądy dwóch instancji nakazują je potwierdzić (orzeczenie NSA z 14 grudnia 2005). Puenta jednak jest inna: dwa miesiące po prawomocnym wyroku prezes Urzędu do spraw Repatriacji i Cudzoziemców znów odmawia Bluzerowi potwierdzenia polskości i znów powołuje się na "uchwałę eksmisyjną".

  [2]        Dla wszystkich tutaj to jest raczej ewidentny rzecz. Było rok temu spotkanie w hotelu King David w Jerozolima między prezydentem Kaczyńskim i środowiskiem emigranckim iprezydent powiedział: ci ludzie nie stracili obywatelstwa!  Ja po tym jadę do Warszawy pytać, jakim prawem, jak prezydent to mówi, urzędnicy ciągle obywatelstwa odmawiają. W odpowiedzi słyszę od pana urzędnika: "W Polsce nie ma monarchii, a prezydent nie jest monarchą". To prawdę mówi, ale też nie jest monarchą pan urzędnik, a tak się zachowuje, jakby był!

 

komentarze (2)

W Temacie Maci - wtemaciemaci.salon24.pl: "Z serii 'Polska pod okupacją własnych urzędników' odc. 3"

czwartek, 5 lipca 2007

Młody i porywczy kolego Rybitzky...

Ein Volk, Ein Reich, keine Polonia?

Z łatwością wybaczam panu koledze pospolity błąd metodologiczny mylenia gastarbeiterów z emigrantami, ponieważ ścisłe definicje w ogóle nie są dziś w modzie. Pasja rzucania oskarżeń jest przywilejem młodości, więc również nie będę się jej czepiał, sam kiedyś też byłem młody i pryncypialny. 

Ale doprawdy  nie po to niektórych dzisiejszych  pięćdziesięciolatków dawno temu zomowską pałą bito, żeby pan kolega teraz przy pomocy kawałka drutu, akumulatora z czołgu "Rudy" i saperki do rycia w kwaterze PPR na Powązkach, nocami galwanizował trupa kolektywizmu i jego ideowej przewagi nad indywidualizmem. 

Takiej jak ten pański tekst ody do tłuszczy to ja nie pamiętam od czasu, kiedy w renomowanym liceum musiałem się nauczyć na pamięć:

Jednostka zerem / jednostka bzdurą / sama nie ruszy pięciocalowej kłody / chociażby wielką była figurą / a co dopiero podnieść dom pięciopiętrowy! 

Wtedy ta kolektywna tłuszcza, do której wzdychał Majakowski, to była kompartia, a obecnie pan kolega wydaje się wzdychać do ideowego narodu, porządnie urządzonego wedle wzoru "Ein Volk, Ein Reich" przy dźwiękach pieśni ramię pręż! / słabość krusz! / ducha tęż! / Ojczyźnie miłej służ! A  kto nie chce prężyć i chyłkiem siebie przemyca za granicę, ten tchórz, wróg  i zdrajca. 

Jak panu zapewne wiadomo, panie kolego Rybitzky, marszałek Piłsudski pragmatycznie oświadczył swego czasu, że on wysiada z czerwonego tramwaju na przystanku "niepodległość".

 Ja natomiast na takie dictum jak pańskie, pragmatycznie wsiadam na na przystanku "niepodległość" do autobusu 175, żeby zdążyć na lotnisko i wrócić z egzotycznego urlopu w Polsce do domu, zanim pan zacznie postulować zaminowanie granic odłamkowymi minami przeciwpiechotnymi, naturalnie w imię Wyższego Dobra Ogólnego i Powszechnej Szczęśliwości Narodowej.

Dom mój (nieduży) jest już od ponad ćwierć wieku nad Pacyfikem, zaś panu, kolego Rybitzky, właśnie się udało pomyślnie spacyfikować ostatnie resztki mojego sentymentu do starych kątów w Polsce.  Jako człowiek z natury tolerancyjny, nie stawiam panu żadnych przeszkód w indywidualnym samodoskonaleniu, może pan prężyć, tężyć, kruszyć i służyć komu tylko pańska wola, wedle własnego uznania, nawet Ojczyźnie.

Uważam niemniej,  że jeśli istotnie wyobraża sobie pan sobie, że podstawową bądź nawet wyłączną motywacją Polaków do emigracji jest kasa, to wyobrażenie pańskie jest płaskie ponad wszelkie spodziewanie. Na podstawie dotychczasowych lektur pańskiej publicystyki więcej spodziewałem się po panu. Z czasem być może dane będzie panu pojąć, że istnieją koła emigracji polskiej, dla których "
duży dom i pełny brzuch" to są motywacje mniejszościowe, a nawet peryferyjne. Najwiekszą liczbę Polaków owladniętych obsesją dużego domu i pełnego brzucha spotkałem zresztą w Polsce, co skadinąd zrozumiałe w kraju, którego mieszkańcom życie z pustym brzuchem na trzydziestu metrach kwadratowych zdarza się daleko częściej niż w krajach Pierwszego Świata.

Na razie zalecam przeczytanie ze zrozumieniem, dopóki ta sztuka jeszcze całkiem nie zanikła w Polsce, mojego prywatnego dekalogu emigranta z 25-letnim stażem. Może przybliży to panu, dlaczego tak wielu spośrod młodych Polaków dziś wyjeżdżających z Polski za chlebem z czasem zostanie emigrantami i naszymi przyjaciółmi. Nie mylić z gastarbeiterami. 

Jeszcze jedno: pański pogląd o Polakach jako białych Murzynach jest tyleż rasistowski co i nieuzasadniony. Niech pan zgadnie, skąd wiem. Wiele jeszcze przed panem nauki, a jeszcze więcej podróży po wielu kontynentach, zanim będzie pan mógł miarodajnie wygłaszać tak kategoryczne opinie.

Post Scriptum:

27 procent 21-milionowej ludności Australii to emigranci urodzeni poza Australią, razem z pierwszą generacją urodzonych tu dziecdi - 41%.  Sami tchórze? Nie wiem, czy ktoś jeszcze poza panem ma w Salonie24 tak imponujący wysięg i wymach, by jednym ruchem obrzucić gównem 5.67 miliona osób z  całego świata, które osiedliły się w Australii, w tym ca. 150 tysięcy Polaków.

                                                  * * *

DEKALOG EMIGRANTA
(nie mylić z gastarbeiterem)

  

1.        Świat jest większy niż Polska. 

2.        Każdy może mieszkać gdzie sam zechce, i tak sobie własne życie układać, jak sam uważa. Nikt nie ma moralnego obowiązku mieszkać w Polsce, w bloku, z pustym brzuchem. 

3.        Obywatel nie jest własnością państwa. 

4.        Państwo, które utrudnia swojemu obywatelowi rezygnację z obywatelstwa, narusza Art. 15 Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka oraz Konwencję Rady Europy o Obywatelstwie (European Treaty Series No. 166).  

5.        Żaden emigrant nie ma moralnego obowiązku szlochać po nocach w poduszkę za utraconą Ojczyzną, ani marzyć o dniu, kiedy do Ojczyzny wróci, niosąc jej  w darze swój uciułany grosz tułaczy. 

6.        Opowiadanie Henryka Sienkiewicza "Latarnik"  nie jest dokumentem, tylko fikcją literacką, napisaną w 1880 roku w celach propagandowych, czyli ku pokrzepieniu serc Polaków pod zaborami. 

7.        Publiczne dzielenie się doświadczeniami i poglądami emigranta rzeczywistego z emigrantami potencjalnymi jest w Polsce konstytucyjnie dozwolone. Nie stanowi ono ani zdrady stanu, ani złośliwego droczenia się z osobami, które nie mają zamiaru wyemigrować.  

8.        Państwo nie jest najwyższą mistyczną emanacją pojęcia narodu. Państwo autorytarne nie jest najwyższą mistyczną emanacją pojęcia państwa. Są inne modele państwa, niż państwo autorytarne. Są takie państwa, które zachowują sie wobec swoich obywateli tak, jakby państwa w ogóle nie było, a nie walą się, a nawet wręcz przeciwnie. 

9.        Pracodawcą urzędnika jest podatnik. 

10.    Położenie pępka świata nie zostało dotychczas naukowo ustalone i jest przedmiotem wielu kontrowersji, jest jednak prawie pewne, że nie znajduje się on w Polsce. 

komentarze (15)

W Temacie Maci - wtemaciemaci.salon24.pl: "Ein Volk, Ein Reich, keine Polonia?"


poniedziałek, 2 lipca 2007

Wara wam od mojej decyzji

W Temacie Maci - wtemaciemaci.salon24.pl

"Wara wam od mojej decyzji" 

 pisze uczuciowo współemigrantka Kasia Hordyniec.

 Panią Kasię inspiruje rozwinięty w kraju "tyn, wicie, tyn trynd", by przeciwstawiać Jedynie Słusznych Prawdziwych Patriotów, żywcem z Majakowskiego, skadinąd komucha ("ziemię gdzie pachnie powietrze jak narcyz, opuścisz i oczu nie zwrócisz; lecz ziemi, z którą pospołu marzłeś, przenigdy już nie porzucisz")  Kosmopolitycznym Emigracyjnym Zgniłkom, tym, co to tylko pieniądze i konsumpcja, a pazurami twardej grudy kartofliska pod Kutnem drzeć nie chcą, a zatem zdrajcy to są, zasługujacy na urzędnicze i graniczne szykany. 

"Postanowiłam obniżyć wskaźniki bezrobocia i odejść, jak się odchodzi od niewiernego kochanka" pisze pani Kasia, dowodząc w ten sposób, że nie mnie jednemu przyszła do głowy w tym temacie metafora erotyczno-polityczna (zob. "The Story of O." http://wtemaciemaci.salon24.pl/10468,index.html ). Ja poszedłbym nawet dalej niż p. Kasia. Widzę bowiem metodę w szaleństwie wytrysków niechęci do emigrantów (Gazeta Wyborcza nawet specjalne forum "Polonia" w tym celu prowadzi, by gniew ludu miał gdzie znajdować wyraz). 

Ponad trzy lata temu opublikowałem krótki esej "Rządzenie a panowanie" w naiwnej wierze, że to opis patologii epoki schyłkowego Kwaśniewskiego. Chodziło o to, że jeśli wbrew faktom populacja ma się poczuć wygrana, to trzeba jej wykreować standard przegranych, wobec których najostatniejszy menel będzie się mógł czuć zwycięzcą. Za schyłkowego Kwaśniewskiego, przegrani mieli być emigranci, "szczuropolacy", "szczurojorczycy" i wiele podobnych epitetów.  Co się od tego czasu zmieniło, że zapytam retorycznie? Bo mnie się coś tak jakoś zaczyna wydawać, że  zmieniło się tyle, że kreacja negatywnego stereotypu emigranta, zwłaszcza takiego, który ma dosyć i już nie wróci, stała się z komuszej ponadustrojową. 

Ja sam wyjechałem sporo wcześniej i z nieco innych pobudek niż pani Kasia.
Ale bez wahania przyłączam się do jej osądu:
Wara wam od mojej decyzji!

==============================================

 

Rządzenie a panowanie

Każdy, kto ma za sobą przynajmniej parę lat życia w PRL jako człowiek dorosły, rozpozna bez trudu w demonizacji emigrantów sztancę propagandy buraczanej, znanej również pod nazwą "propaganda sukcesu". Polska klasa polityczna nie może
żyć bez buraczanego prop-agitu i socjotechniki, pozwalających na ręczne sterowanie wszystkim.

Politykierzy krajowi nie mają osobistego doświadczenia państwa opartego na jakichkolwiek innych zasadach, zatem uważają, że tak właśnie sprawuje się władzę wszędzie: do rządzonych uwiązuje się sznurki, a rządzący za nie ciągną, kiedy im przyjdzie ochota, i tak, a nie inaczej, zawsze być powinno. Anglosaskie pojęcie "checks and balances",
esencja samolimitującej się władzy, jest w Polsce kulturowo obce i całkowicie niezrozumiałe. Rozkosz rządzenia i
posiadania władzy absolutnej polega w Polsce na czym innym.

Politykom i propagandzistom Rzeczypospolitej nigdy nie udało się opanować różnicy konceptualnej pomiędzy rządzeniem (governance), a panowaniem (reign). Już w piaskownicy nauczyli się, że rządzenie polega na tym, że Józio rozkazuje, a Zenek wsadza mordę w kubełek i wykonuje, a jak nie, to się Zenka bije łopatką po głowie.

Rządzenie, czyli panowanie, przybiera w Polsce tradycyjną feudalną postać manipulacji narzędziami przymusu państwowego, czyli zabawy małpy brzytwą dla osobistej korzyści i orgazmicznej satysfakcji małpy. Celem panowania jest nie tyle osiagnięcie czegokolwiek, co pokazanie czyje na wierzchu, poprzez czynienie wszystkim innym tego, co sobie niemiło; przy okazji, ubocznie, panowanie cenione jest jako okazja do nabicia kabzy panującym, ich krewnym, kumplom i dworzanom.

Naturalnym skutkiem takiego stanu rzeczy jest budowa coraz większych i lepszych wiosek potiomkinowskich przy akompaniamencie gigantofonów telewizji publicznej nadających pieśń masową "rosną domy z lewa, z prawa, rośnie tysiąc wsi i miast!"

Żeby ktokolwiek mógł się w kraju czuć wygrany z powodu udanej transformacji ustrojowej, oraz mądrych i łagodnych rządów El Presidente de Todos Polacos, trzeba mu wykreować standard odniesienia. To znaczy, trzeba każdemu Polakowi krajowemu pokazać Polaków poważnie przegranych, w stosunku do których wygranym i moralnie wyższym może się czuć każdy menel. Do tego celu emigrant szczuropolak, dachowiec, azbestowiec - lub przeciwnie: bogaty i skąpy renegat, co wszak powinien Macierzy dawać, a nie daje - jak raz się nadadzą.

Jak się wytłumaczy elektoratowi, że emigranci to szczury albo renegaci, to elektorat zaraz się czuje przyjemniej, bo wyciąga prawidłowy (dla tej przesłanki) wniosek, że skoro ci za granicą to szczury i renegaci, no to ci w kraju automatycznie patrioci i Tygrysy Europy. No, a jak nie tygrysy, to przynajmniej jakieś inne sprytne i zaradne zwierzątka o giętkim kręgosłupie (norka, fretka, wydra, kuna, tchórz, łasica), co to ładne futro mają i w każdą dziurę się wcisną.

Wniosek jest jednak fałszywy, z powodu fundamentalnej wady przesłanki. Elektorat krajowy biega po akurat takim samym labiryncie jak podtykani mu pod nos nieudacznicy polonijni, tyle że po węższych uliczkach, w zimniejszym deszczu, i za mniejszy kawałek gorszego jakościowo sera. Nieudacznicy z Greenpointu są akurat tak samo reprezentatywni dla Polonii, jak menel grzebiący w śmietniku dla Polski. Ale jak się w kraju ma nos tuż przy ścianie, to dość
trudno to dostrzec.

Dodatkowo wykonuje się, przy okazji, podgotowkę propagandową do ewentualnej przyszłej próby opodatkowania szczurów, którym sie za dobrze powodzi, ponieważ apetyt Najjaśniejszej Rzeczypospolitej na kasę, za którą nic nie trzeba dawać w zamian, jest taki sam jak nieboszczki Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, czyli nieograniczony.

Kreuje się zatem warunki społeczne, w których można będzie na jakimś (nieokreślonym na razie) przyszłym etapie ogłosić, że Ojczyzna-Macierz oczekuje od każdego urodzonego w Polsce lub z polskich rodziców, gdziekolwiek na swiecie by nie mieszkał, jego dzieci, wnuków i prawnuków etc. dorocznej daniny w wysokości, powiedzmy, 10% dochodu brutto. Aby Polska rosła w siłę, a jej 600
tysięcy urzędników, pięć pięter struktury samorządów lokalnych, młodzieżówka PZPR, oraz faszyzujący populiści żyli dostatniej. No i żeby, broń Panie Boże, niczego nie trzeba było w kraju zmieniać czy reformować, bo jest tak, jak być powinno.

Już dzisiaj taka deklaracja wywołałaby powszechną aklamację i wiwaty szalejących z radości tłumów na polskich ulicach. To, co Tygrysy Europy lubią najbardziej, to kasa za darmo, strzyżenie jelenia i dojenie leszcza. Praca interesuje Tygrysy znacznie mniej. Że taki pomysł wywołałby również prawie wojnę światową Polaków z Polakami, nikomu w Polsce nie wadzi.

Smutne to. Pomalowaliście PRL cienką warstwą importowanej farby na wesołe kolory, i już myślicie o sobie jak o stuletniej demokracji Zachodu, co wszystko może i wszystko się jej uda?

==============================================




komentarze (4)

niedziela, 1 lipca 2007

Niech żyje i umacnia się więź Polonii z Macierzą

W Temacie Maci - wtemaciemaci.salon24.pl

2007-07-01, 17:37:26
Z cyklu "Polska pod okupacją własnych urzędników", odc.2

A zatem pragniecie, Rodacy z Kraju, polonijnych inwestycji, a nade wszystko pozytywnego stosunku Polonii do państwa?


Eksponat 1=====================================

http://forum.gazeta.pl/forum/72,2.html?f=44&w=65169304&a=65169304

A jednak istnieje!!!
Autor: muc39
Data: 01.07.07, 16:31

Bylo juz duzo na tym Forum o pulapce paszportowej!
Czytalem to wszystko z przymruzeniem oka.
Moje osobiste przezycie 29.06.07.Przejscie graniczne w Cieszynie.Wyjezdzalem z Polski samochodem. posiadam niemiecki paszport od ponad 20lat. Wopista z 4 gwiazdkami zaczal zadawac pytania-czy oficjalnie zrzeklem sie obywatelstawa polskiego,kiedy itd!Zaczal grozic ,ze on to wszystko moze sprawdzic,ale to bedzie bardzo dlugo trwalo itd.Trwalo to wszystko ok 40 min.Mogl zabrac moj niemiecki paszport i nie wyrazic zgody na wyjazd z Polski?(wjechalem do kraju na niemieckim paszporcie).Ma prawo zadawac w ogole takie pytania? Sa jakies podstawy prawne? Jak to w ogole wyglada?
=============================================

 

1. Mógł nie wypuścić. Miał prawo zadawać.

2.Podstawa prawna to aktualnie obowiązująca, gomułkowska jeszcze ustawa o obywatelstwie z 1962 roku: 

USTAWA. z dnia 15 lutego 1962 r. o obywatelstwie polskim. (Dz.U. z 2000 r. Nr 28, poz. 353, z 2001 r. Nr 42, poz. 475, z 2003 r. Nr 128, poz. 1175)

 

Art. 2:Obywatel polski w myśl prawa polskiego nie może być równocześnie uznawany za obywatela innego państwa 

==================== 

Zrzeczenie się obywatelstwa polskiego, ustawowo dozwolone, jest praktycznie niewykonalne. 

http://wtemaciemaci.salon24.pl/10468,index.html

Krótki film o długości smyczy obywatelskiej:

Tak się zrzeka swojego obywatelstwa obywatel amerykański:

Dziesięć minut, dwa podpisy złożone poza terytorium USA,w obecności konsula USA, bezpłatnie. Instrukcja, jak się zrzec obywatelstwa USA, jest wydrukowana w każdym amerykańskim paszporcie. 

http://usembassy-australia.state.gov/consular/oathrenunciation.pdf

http://usembassy-australia.state.gov/consular/renunciationstatement.pdf

Tak się zrzeka swojego obywatelstwa obywatel kanadyjski: 30 dni, dwukartkowy formularz, skromna opłata administracyjna

 http://www.cic.gc.ca/english/pdf/kits/citizen/CIT0302E.pdf

 

 Tak się zrzeka swojego obywatelstwa obywatel australijski:

30 dni, dwukartkowy formularz, skromna opłata administracyjna. 

http://www.immi.gov.au/allforms/pdf/128.pdf

 Tak się zrzeka swojego obywatelstwa obywatel polski:

 http://www.abc.com.pl/serwis/du/2000/0231.htm

 

(spieszę uściślić - obywatel polski posiadający także inne obywatelstwo)

 [Nota bene 1: Tekst pod adresem powyżej jest oznaczony na website wydawnictwa ABC jako nieaktualny, bo od daty publikacji wprowadzono dodatkowe poprawki, z dodatkową komplikacją procedury, ale nikomu nie chciało się sporządzić tekstu jednolitego.]

 Rozporządzenie zawiera szczegółowe warunki składania suplikacji do tronu... pardon... do Pana Prezydenta RP, z prośbą o osobistą (!) decyzję głowy państwa o zwolnieniu z obywatelstwa polskiego.

 Wymagane w tym celu jest ośmiokartkowy, niezmiernie szczegółowy formularz oraz furmanka kosztownych i upierdliwych w uzyskaniu załączników. Fotografie paszportowe. Odręcznie napisany życiorys (poważnie! - kto nie wierzy, niech sprawdzi w rozporządzeniu). Pełna dokumentacja całożyciowej historii stanu cywilnego wyłącznie polskimi dokumentami (jak kto nie ma, bo pół życia spędził za granicą - tym gorzej dla niego). PESEL (jak kto nie ma - źle; jak nigdy nie miał – jeszcze gorzej). 

Koszty są nieograniczone, czyli open-ended, typowo około USD 1000, ale może być i dziesięć razy tyle, jak ktoś musi np. dokonać w polskich sądach walidacji zagranicznego rozwodu, bo niepolski rozwód się nie liczy, a establishment urzędowy RP nie chce dać wiary, że rozwód nie ma nic wspólnego z obywatelstwem. Koszty są open-ended także dlatego, że od petenta pobiera się dantejskie opłaty za każdą pieczątkę, a im więcej na podaniu pieczątek, tym lepiej. 

Czas rozpatrywania wniosku wynosi od roku do nieskończoności, typowo dwa lata. Prezydent może się zgodzić, nie zgodzić, albo nic nie robić, pozostawiając wniosek bez rozpatrzenia. Decyzja lub jej brak są niezaskarżalne do sądów RP, nie podlegają także apelacji administracyjnej. Decyzja zapada w takim samym nieodwołalnym trybie, jak ułaskawienie skazańców albo naturalizacja cudzoziemców, tzn. jako osobista decyzja, podejmowana według własnego uznania Pana Prezydenta RP. 

Wniosek do Prezydenta RP opiniują po drodze (tajnie) dwa ministerstwa w Polsce, z których żadne nigdy nie widziało petenta na oczy. Jeśli wniosek zostanie pozostawiony bez rozpatrzenia, petenta się nie zawiadamia - na zasadzie że tron... pardon...Prezydent RP w swoim miłosierdziu niczego rozpatrywać nie musi, ani nikomu z niczego się tłumaczyć. Prawo decyzji nie jest delegowane na nikogo, każde zrzeczenie obywatelstwa polskiego z osobna wymaga osobistego podpisu monarchy... pardon... Prezydenta. 

[Nota bene 2:

Nie ma w polskim prawie żadnego ograniczenia liczby pokoleń, przez które dziedziczy się obywatelstwo polskie. Dla ustawy o obywatelstwie polskim nie ma żadnego znaczenia miejsce urodzenia i stałego zamieszkania, znajomość języka, więź kulturowa etc. Każdy, kto na jakimkolwiek etapie nieograniczonej liczby pokoleń odziedziczył dowolnie drobną część DNA obywatela polskiego, przekazaną mu przez któregoś z dowolnie dalekich przodków, w wyniku aktu kopulacji dowolnie odleglego w czasie i przestrzeni - jest obywatelem polskim, wyposażonym przez polskie prawo w komplet praw i obowiązków obywatelskich na mocy ustawy o obywatelstwie polskim z 15 lutego 1962 r.] 

[Nota bene 3:

Nie, to nie jest literówka - z 1962 roku. Ustawa jest gomułkowska, lecz nadal obowiązuje, z drobnymi kosmetycznymi zmianami terminologii... ]

 

[Nota bene 4:

A może po prostu zróbcie tak, jak cala sprawa była prawnie rozwiązana w II RP przed II wojną światową, w latach 1920-1939? Przedwojenna Polska była znana z wysokiej jakości swego ustawodawstwa. Jeśli obywatel II RP się naturalizował w innym kraju, uzyskując niepolskie obywatelstwo, to AUTOMATYCZNIE tracił obywatelstwo polskie w chwili nadania obcego. Wszystko bez papierów, petycji, suplikacji i opłat. Prosto, sprawiedliwie, jednoznacznie. Tylko że w IV RP po prostu nikt już nie rozumie tych trzech słów.]
komentarze (9)