piątek, 26 listopada 2010

Opowieść wigilijna, czyli żadnych złudzeń, panowie


Wizyta prezydenta Miedwiediewa w Warszawie zapowiedziana jest na 6 grudnia. Wizyta prezydenta Komorowskiego u prezydenta Obamy - na 8 grudnia. 


Sama kolejność jest warta tysiąca słów.

Żywimy nadzieję, że całkowite pojednanie, pełna reorientacja strategiczna, odszkodowania dla rodzin czerwonoarmistów poległych w 1920 roku, restauracja obowiązkowego nauczania jezyka rosyjskiego we wszystkich szkolach państwowych i prywatnych, dekoronacja orła, podpisanie traktatu o wieczystej przyjażni i współpracy (z wpisaniem kluczowych postanowień do Konstytucji RP), oraz wymiana wszystkich znajdujących się w obiegu paszportów polskich, z obowiązkiem niezwłocznego zdania dotychczasowych na najbliższym posterunku policji, zostaną ogłoszone jeszcze przed świętami.

Żywimy nadzieję, że najpopularniejszymi prezentami świątecznymi Bożego Narodzenia 2010 w rodzinach młodych, wykształconych Polaków z wielkich miast, niosącymi ze sobą pełną nadziei na lepsze jutro symbolikę odnowy, staną się rubaszka, harmoszka, tiełogrejka, szynel, walonki, uszanka i samowar. Radością dla dzieciaków będzie przejażdżka kibitką albo wymarzony pistolet Walther 7.35mm, na razie na kapiszony. Jeśli komuś te prezenty nie pasują, bo się jeszcze nie zorientował w sytuacji i nadal, choć już teraz bezpodstawnie, ma się za człowieka Zachodu, no to zawsze jest jeszcze Stolicznaja - kosmopolityczna, znana na całym świecie i powszechnie uznawana za very cool, a zatem daleko bardziej zachodnia jako podarek niż, powiedzmy, gumofilce albo onuce.
Żywimy także nadzieję, że podczas wizyty w Waszyngtonie ogłoszona zostanie deklaracja, w myśl której Polska wypisuje się raz na zawsze ze zdradzieckiego Zachodu, który ją tak boleśnie zawiódł. Odtąd Polska poświęci się wyłącznie swojej historycznej misji pasa transmisyjnego Rosji do Europy, a stosunki z USA ograniczy do rezolucji sejmowych domagających się zniesienia wiz turystycznych.

W ten sposób, w Noc Wigilijną w katedrze wawelskiej będzie można odprawić katolicko-prawosławną ekumeniczną mszę dziękczynną. Po mszy, jako symbol pojednania, w obecności duchowieństwa obu wyznań, uroczyście zamurowane zostaną drzwi wiodące do krypty pod Wieżą Srebrnych Dzwonów.
 
Na chwałę nowego porządku bić będą wielki dzwon Władimir, dawniej Zygmunt, i policyjne oddziały prewencji, dawniej ZOMO.

piątek, 19 listopada 2010

Jak udawać niewiastę stanu



 "Jarosław Kaczyński udaje prezydenta Polski, a Anna Fotyga i Antoni Macierewicz udają ministrów spraw zagranicznych"- powiedziała w TVN24 posłanka PO Joanna Mucha.

No dobrze, a co, jeśli udają tak umiejętnie, że bardziej wyglądają na prezydenta i ministrów niż prezydent i ministrowie? Jakby prezydent i ministrowie więcej się zajmowali interesem narodowym, a mniej zamiataniem pod dywan okoliczności śmierci swoich poprzedników, to nie byłoby ryzyka, że ktoś pomyli prawdziwych z udawanymi.
Nic zresztą w takim udawaniu kogo innego specjalnie innowacyjnego nie ma. Jak p. Bartoszewski, występując jako osoba prywatna, udawał polskiego rzecznika rządowego dezawuującego stanowisko prezydenta, to ja nie słyszalem wtedy żadnych gorączkowych protestów posłanki Muchy. 

Nie mówiąc już o tym, że ponieważ mam swoje lata, to dobrze przypominam sobie rozłożystą palmę, jaka odbijała władzom PRL za każdym razem, kiedy ktokolwiek z antykomunistycznej opozycji ośmielił się wspomnieć jakimkolwiek cudzoziemcom, że polska rzeczywistośc jest bardziej skomplikowana niż to opisuje Trybuna Ludu, a naród wcale nie stoi murem za PZPR, mimo że na wszystkich transparentach było tak napisane. 

Ja świetnie rozumiem, że posłankę Muchę denerwuje fakt, że w krajach demokratycznych w ogóle może legalnie istnieć opozycja, która tak postępuje w polityce, w tym zagranicznej, jak sama uważa, zamiast za każdym razem pytać rządu, co komu może powiedzieć. Naturalnie, daleko prościej rządzi się w warunkach dyktatury, najlepiej wojskowej lub policyjnej, gdzie jak się komuś coś nie podoba, to znika. Ale na to niestety chwilowo nie ma rady, przynajmniej do czasu ewentualnego odziania posłanki w mundur i wyposażenia jej w buty z cholewami i szpicrutę. Będzie się wtedy podpisywać "Mucha ppłk." i nikt jej nie podskoczy.

Zresztą nie ma potrzeby posuwać się aż tak daleko. Niech posłanka po prostu kupi sobie bilet na samolot, poleci do Waszyngtonu, urządzi tam konferencję prasową i przekona wszystkich na tej konferencji, że wszystko jest w najlepszym porządku, l'ordre règne à Varsovie, Tupolewa rozbił generał Błasik, Putin najlepszym naszym przyjacielem jest, a gupi Amerykanie, co to sami nie wiedzą co dla nich dobre, bo nie chcą znieść wiz, mają się w Europie Środkowej nie mieszać i nie przeszkadzać w jej transformacji ustrojowej ze Środkowej we Wschodnią. No i na koniec najważniejsze, żeby Antkowi w żadnym razie nie wierzyć, bo Antek jezd gupi i z gęby mu śmierdzi. 

Potem posłanka wyciągnie tryumfalnym ruchem swoją legitymację poselską, pokaże palcem, że tam jest wyraźnie napisane zaraz nad fioletową pieczątką, że ona jest z partii rządzącej, więc z tego powodu oczywista słuszność jej stanowiska jest tak samo bezdyskusyjna jak prawa natury i obroty sfer niebieskich i nie podlega żadnej dyskusji, zatem żadnego zadawania pytań nie będzie, zaś konferencja zostaje zakończona, bo ona ma tani bilet powrotny, więc nie może się spóźnić na lotnisko.

czwartek, 18 listopada 2010

Dieta-cud


W ramach mojego wkładu w pojednanie postanowiłem zainicjować konkurs na Rosjanina Roku.

Mój kandydat na rok 2010 to specjalista transportu lotniczego, poliglota (pięć języków), człowiek poważny, bardzo dobrze widziany na Kremlu i przez kumpli w specsłużbach Federacji Rosyjskiej, zamożny biznesmen (interes u szczytu powodzenia był wart 6 miliardów dolarów). Mecenas sztuki, zainspirował film "Lord of War", w którym jego rolę grał Nicholas Cage.
No i wynalazca diety-cud.

Zawsze przeświadczony o potrzebie nawiązywania bezpośrednich kontaktów międzyludzkich Wschód-Zachód, przedwczoraj przeniósł się na stałe do USA, gdzie zamieszkał więzieniu federalnym w Nowym Jorku.
 
 


środa, 17 listopada 2010

NOFORN



 Trzeba przyznać, że się chłopaki Donka starają jak mogą w różnych telewizorniach. TVN24 opatruje banalne doniesienie agencyjne o zakończeniu obrad sesji Zgromadzenia Parlamentarnego NATO w Warszawie figlarnym tytulem "Koniec NATO w Polsce". Melchior Wańkowicz swego czasu opisał, jak w latach dwudziestych XX w. pewna warszawska gazeta brukowa miała na pieńku z urzędnikiem kancelarii premiera nazwiskiem Anderman, więc walnęła na pierwszej stronie gruby tytuł"Anderman porwał trzy nieletnie dziewczynki", a pod tym było doniesienie agencyjne, że w wezbranej rzece Anderman w północnej Szwecji utonęły trzy małe dziewczynki. Ta sama zasada.


TVP z kolei ogłosiła "fiasko misji Fotygi i Macierewicza w USA"zanim jeszcze oboje zdążyli rozpakować walizki, umyć ręce i wypić kawę w hotelu po locie z Polski. Za podstawę tej tezy służy podobno nieobecność umówionych spotkań z pp. M. i F. w opublikowanych rozkładach zajęć kongresmanów którzy, jak powszechnie wiadomo, nie spotykają sie z nikim bez pozwolenia z TVP. Naturalnie, zupełnie nie wchodzi w rachubę, że amerykański kongresman mógłby się umowić z panem Antonim Macierewiczem, a sekretarce powiedzieć, że na liście spotkań ma być na tą godzinę zapisany pan John Smith, albo Little Orphan Mary and the Seven Dwarfs, czyli sierotka Marysia i siedmiu krasnoludków, bo TVP wie lepiej, że amerykańscy politycy pod żadnym pozorem, nigdy i z nikim nie spotykaja się w dyskrecji i bez rozgłosu.

To takie harce medialne, pozornie dla szerokiej publiczności, a w rzeczywistości produkowane specjalnie dla 5-6 osób ze ścisłego kierownictwa państwa, żeby ich pocieszyć. Pocieszać establiszmęt tego państwa trzeba energicznie, ponieważ cały wic wizyty tamtych  państwa w USA polega na tym, że rząd RP nie ma i nie będzie miał pojęcia z kim, gdzie, kiedy i o czym Macierewicz i Fotyga  w Ameryce rozmawiają. No, a że władza w Polsce tradycyjnie i ponadustrojowo nienawidzi i boi się wszystkiego, czego nie kontroluje, więc się pienią.

Pan Antoni na szczęście jest wystarczająco obyty z tematyką służb specjalnych, żeby wiedzieć, że się z tego powodu znalazł na topie listy zadań agentury, której kazano pilnie ustalić z kim w Ameryce rozmawia i o czym. Jestem w związku z tym dziwnie spokojny, że pan Antoni nie wyśpiewuje swojego planu dnia na cały glos przy porannym goleniu; nie wywiesza na drzwiach pokoju hotelowego kopii tego planu przypiętej pluskiewką, żeby mendia krajowe miały się nad czym wytrząsać, a podwładni Radzia mogli dostać premię; zaś schodząc do hotelowej restauracji na śniadanie, laptopa, komórkę i wszystkie inne elektroniczne fanty zabiera ze sobą, zamiast zostawiać w pokoju.

Czy pp. Macierewicz i Fotyga cokolwiek zdziałają? Nie wiem. W kategoriach medialnych, natychmiastowo przydatnych w bezpośredniej walce politycznej - wątpię. Jeżeli USA posiadają konkretny materiał dowodowy, poszlaki lub informacje wywiadowcze pozwalające wiarygodnie zrekonstruować, co się stało w Smoleńsku, to klauzule tajności materiałów źródłowych będą prawdopodobnie wykluczać nie tylko ich przekazanie, ale nawet pokazanie, do obejrzenia na miejscu, jakimkolwiek cudzoziemcom, z najbliższymi aliantami włącznie. Może się okazać, że gospodarze grzecznie ale stanowczo uchylą się od jakiejkolwiek dyskusji nawet na temat istnienia lub nieistnienia takich materiałów. Stopień tajności będzie bardzo wysoki, a stopień zaufania do polskich gości niski, z co najmniej dwóch powodów:
1.  USA muszą chronić swoją wartą miliardy dolarów strategiczną infrastrukturę rozpoznawczą, która im zbiera informacje, oraz wiedzę o możliwościach technologii, jakimi się ta infrastruktura posługuje. Nikt, nigdy, nigdzie i w żadnych okolicznościach nie bedzie dyskutował z obcą delegacją polityczną na temat kogo Amerykanie podsłuchują i podglądają, w jaki sposób, ani gdzie i co konkretnie widzieli i słyszeli. 

[W latach 60 i 70-tych Amerykanie przez wiele lat pomyślnie podsłuchiwali radiotelefon w limuzynie Leonida Breżniewa (telefonii komórkowej jeszcze nie było),  ponieważ Rosjanie błędnie myśleli, że stan amerykańskiej technologii nie pozwala umieścić na orbicie geostacjonarnej wystarczająco dużych anten, żeby można było z tak dużej odległości przechwytywać tak słaby sygnał. Gdyby wtedy ktoś w USA lekkomyślnie pochwalił się informacjami pochodzącymi z takiego podsłuchu, w taki sposób, że doszłoby to do wiadomości Rosjan, ci zorientowaliby się szybko, gdzie te informacje zostały zdobyte. W wyniku niedyskrecji spalona zostałaby szczytowa na tamte czasy, fantastycznie kosztowna technologia podsłuchowa, oraz zmarnowane równie kosztowne opracowanie składanych do startu, a rozkładających się na orbicie, gigantycznych anten parabolicznych.]

2.  Nikt nie wypowie Rosji wojny z powodu katastrofy smoleńskiej, choćby Amerykanie mieli bezpośredni podgląd na żywo z ponurej celi w syberyjskim lochu, po której spaceruje w kółko żywy i zdrowy generał Błasik.

Niemniej Amerykanie, jeśli zechcą, mogą dyskretnie dostarczyć panu Antoniemu, że się tak wyrażę, lepszej  amunicji do już posiadanej przez niego broni. Mogą mu na przykład urządzić poufny briefing zawierający (starannie wyprane z jakiejkolwiek technicznej wiedzy na temat źródeł i metod uzyskania informacji) streszczenie pewnej części tego, co wiedzą, a przede wszystkim analizę, dlaczego wersja rosyjska to brednie, i gdzie są jej najsłabsze punkty. Naturalnie z ostrzeżeniem, że USA wyprą się posiadania tej wiedzy, gdyby pan Antoni próbował się powołać publicznie na Amerykanów jako źródło. 
Co mogłoby być w takim briefingu cenne, to fachowy wybór najsłabszych  punktów wersji oficjalnej, które najłatwiej zdezawuować, oraz porada w jaki sposób to zrobić. 

Jako rekojmię, że traktuje się go poważnie, pan Antoni mógłby być może otrzymać jako souvenir z Waszyngtonu, powiedzmy, kryształowo ostrą fotografię odpiłowanego od wraku kokpitu Tupolewa '101'. Ewentualna publikacja takiej pamiątki w Polsce przemówilaby głośniej niż dwadzieścia konferencji prasowych.

W każdym razie, czy się czegoś dowiedzą, czy nie, jedyne co potrzebują robić pan Antoni i pani Anna po powrocie to wyglądać na zadowolonych i milczeć. Na wszystkie pytania jak było,  co w USA robili i z kim rozmawiali, cierpliwie odpowiadać, że było bardzo miło i  ciekawie i dużo byłoby do opowiadania, ale niestety gospodarze prosili o dyskrecję, więc zarówno dobre wychowanie jak i polskie zobowiązania sojusznicze wobec USA wykluczają dalszą dyskusję na ten temat. 

Choćby pan Antoni i pani Anna nie przywieźli z USA zdjęć gruppenführera z dymiącym naganem w ręku, to już same tylko wybuchy furii, przerażone oczy i gorączkowe zaprzeczenia ludzi PO warte są tej podróży…

A co najważniejsze, od teraz już na zawsze pozostanie w duszy chłopaków Donka ziarno niepewności - a może ci od Macierewicza naprawdę coś ważnego wiedzą, i wszystko się wkrótce rypnie, choć miało być tak pięknie?
 
Na złodzieju bowiem czapka budionnówka gore.


 

wtorek, 16 listopada 2010

Choć burza huczy wkoło nas



Szanowny i drogi panie Zdzislawie S., ja doprawdy nie rozumiem przyczyn pańskiego oburzenia i zdenerwowania wizytą pani Anny Fotygi i pana Antoniego Macierewicza w USA. 

No więc w Smoleńsku to w końcu był wypadek, czy nie był wypadek?
Bo jeśli to był wypadek, i tak też panu zgodnie z prawdą powiedzieli pańscy rosyjscy kumple, a to przecież są bardzo poważni ludzie, o kryształowym charakterze, przyjaciele Polaków od co najmniej 1795 roku, i pan im naturalnie wierzy bez zastrzeżeń, bo przyjaciołom trzeba wierzyć - no to w takim razie przestań się pan martwić, napij się pan ciepłego mleka z miodem i idź pan spać.
Jeśli Fotyga z Macierewiczem szukają w USA czegoś, czego nie ma, to siłą rzeczy tego nie znajdą, bo nie ma nic do znalezienia, więc pan może spać snem sprawiedliwiego.
Panem natomiast szarpie takie jakieś bezsensowne zdenerwowanie i oburzenie jakby pan wiedział na pewno, że w tej sprawie jest coś do ukrycia, że Amerykanie wiedzą co to jest, i że Macierewiczowi powiedzą, czemu pan pragnąłby zapobiec.
Zastanawiające jest, że to nie mnie pan się stara przekonać, tylko sam siebie pociesza, że wszystko będzie dobrze, bo w stolicy głównego sojusznika wojskowego Polski nikt ważny nie bedzie chciał rozmawiać z byłymi ministrami, oni tam przecie nikogo nie znają, a jakby nawet znali, to Amerykanie im nic nie powiedzą, bo to nie jest w ich interesie, i tak dalej… 

Zwracam 
szanowną uwagę pańską, że w gruncie rzeczy to pan samego siebie tak na głos przekonuje - mnie ta informacja do niczego nie jest potrzebna. A nie jest potrzebna, ponieważ i tak wyjdzie w praniu, czy Amerykanie coś powiedzą panu Macierewiczowi, czy nie. Ja obstawiam, że jak bedą chcieli, to powiedzą, a jak nie będą chcieli, to nie powiedzą. W jednym i drugim wypadku to ich sprawa. 

Jeśli ktoś ma z tym problem, niech pisze do prezydenta Obamy z żądaniem, żeby Amerykanie nikomu nie mówili, co 
wiedzą, zamiast jeździć po tych, co jadą żeby zapytać. Jak poseł Palikot miotał oszczerstwa, a potem niewinnie dodawał na końcu: - ja tylko pytam… to wtedy jakoś lepiej to panu pasowało? Fotyga i Macierewicz też jadą tylko zapytać.
Panie S., ja myślę, że istota rzeczy jest taka, że panem takie rozterki miotają z powodu nieprzyjemnej świadomości własnej niewiedzy. Pan po prostu prawdopodobnie mało wie na temat tego, co jest w interesie Ameryki, a co nie jest, jeszcze mniej na temat tego co Amerykanie mogą wiedzieć albo nie wiedzieć w temacie Smoleńska, a już zupełnie nic na temat z kim pani Anna i pan Antoni mogą w Ameryce rozmawiać i o czym. Niezależnie od tego czy oni się tam mogą czegokolwiek nowego dowiedzieć, czy nie, i czy w ogóle Amerykanie wiedzą cokolwiek nowego, czym byliby skłonni się z kimkolwiek podzielić. 

Więcej zaufania do własnej prokuratury, panie S., która na każde życzenie pana zapewni, że Rosjanie są w porządku. A jak Rosjanie są w porządku, no to siłą rzeczy żadni wrogowie ludu ani psy łańcuchowe imperializmu amerykanskiego i w Paryżu nie zrobią z owsa ryżu, bo jeśli naprawdę nigdzie nie ma haków na Smoleńsk, to w Ameryce też nie.

Pana przeraża taka teoretyczna opcja, że pani Anna i pan Antoni tam znają kogoś, kogo ani pan, panie S., ani Radzio z dworku pod lasem nie znacie, więc nie bedziecie mieli pojęcia ani z kim, ani o czym oni rozmawiali w USA.  Ci państwo jadą we dwójkę tylko, bez calej delegacji, więc nie macie żadnego pretekstu, żeby na każde ich spotkanie z Amerykanami wsadzić draba bez szyi z najbliższego konsulatu, żeby wam donosił, o czym mówiono i nagrywał wszystko na dyktafon w kieszeni.

Na pańską z przeproszeniem agenturę w Ameryce to ja bym w tej sprawie zanadto nie liczył, że wam zaraz sprawozda, z kim i o czym delegaci PiS rozmawiali. Rosyjska siatka szpiegowska, ta co to ją ostatnio Amerykanie zwinęli, w której była ta śliczna rosyjska panienka z pulchną pupcią i tuzin nielegałów, to ona się dlatego wysypała że, jak donoszą sami Rosjanie, bezpośredniemu zwierzchnikowi i współautorowi całej operacji, niejakiemu pułkownikowi Szczerbakowowi, weteranowi razwiedki, znudził się klimat i postanowił go zmienić. 
W Polsce, w wielu aspektach klimat obecnie podobny, więc nie wiadomo, kto kiedy odczuje potrzebę zmiany. 

Więc o ile jeszcze w ogóle jakąś agenturę w tej Ameryce macie, w co ja osobiście wątpię, to nie macie żadnej gwarancji, że każde puszczenie bąka przez waszą Matę Hari nie jest od dziesięciu lat rejestrowane w kolorze i z dźwiękiem stereo. A do urwania się obstawie panów Waldków z konsulatu, o ile taką będziecie próbowali nasadzić panu Antoniemu i pani Annie, to panu Antoniemu całkowicie wystarczą nabyte w młodości umiejętności harcerskie, albo jeden telefon na policję.

Tak więc, panie S., niech pan po prostu cierpliwie czeka. Jak się czegoś ciekawego dowiedzą, to zapewne z czasem powiedzą. A jak nie, to nie. Nie widzę, w czym tu problem.

poniedziałek, 8 listopada 2010

Play it again, Anne




08.11.2010 10:510

Play it again, Anne 

Znalazlem to ponad cztery miesiące temu. I co, głupio wam? Pani Anna wiedziała już w 48 godzin po katastrofie, jakie były przyczyny. Pewnie od męża, bo on wiedział już w dniu katastrofy. A wy się dalej w tej waszej prokuraturze grzebiecie i grzebiecie?

Nowa Tragedia w Upiornym Lesie
By Anne Applebaum
Posted Monday, April 12, 2010, at 12:03 PM ET

Lecz tym razem nikt nie podejrzewa spisku mającego na celu zabicie polskiej elity.

 W sobotę, polski prezydent, prezes banku narodowego, szef sztabu generalnego i wielu innych przywodców cywilnych i wojskowych, wsród których znajdowało się kilku moch przyjaciół i koledzy mojego męża, zginęli w tragicznej katastrofie lotniczej pod Smoleńskiem. Niedaleko tego miejsca, z rozkazu Stalina zamordowano 70 lat temu 20 000 polskich oficerów. Tym razem jednak nikt nie podejrzewa spisku. 

Oczywiście, kilka marginesowych witryn internetowych może spisek podejrzewać, jakiś polityk może takie podejrzenia wyrazić. Ale rządy Polski i Rosji oraz ogromna większość Rosjan i Polaków uważająże zawiniły błąd pilota i mgła. Co więcej, dyskusja na temat tych potencjalnych przyczyn katastrofy jest szczera i otwarta. Polski premier Donald Tusk udał się natychmiast na miejsce katastrofy, wraz ze swoim rosyjskim odpowiednikiem, Władimirem Putinem. Polscy technicy kryminalistyki byli na miejscu w ciągu kilku godzin. Rząd Rosji oferuje pomoc i zwalnia z obowiązku wizowego wszystkich członków rodzin ofiar, którzy pragną udać sie do Rosji. Wszędzie są kamery telewizyjne. Urzędnicy na rosyjskim lotnisku występują publicznie, odpowiadają na pytania, rozmawiają z dziennikarzami.

Dla zachodniego czytelnika nie ma w tym nic niezwykłego. Wszyscy spodziewają sięże takie rzeczy będą miały miejsce po wypadkach lotniczych. Ale w tej części świata, zwlaszcza w tym upiornym lesie, otwarta dyskusja o tragedii stanowi rewolucyjną zmianę. (…)


http://wtemaciemaci.salon24.pl/247470,play-it-again-anne

poniedziałek, 1 listopada 2010

Taki mały złamany



  
"Mogiła 22 żołnierzy Armii Czerwonej na Polakówej Górce w Ossowie zostanie poświęcona przez duchownych katolickiego i prawosławnego 2 listopada - poinformował sekretarz generalny Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa (ROPWiM) Andrzej Krzysztof Kunert.
Poświęcenie mogiły zaplanowano na godziny południowe. Po konsultacjach zarówno z samorządowcami, jak i mieszkańcami zdecydowaliśmy, że w trosce o wartość dla nas nadrzędną, czyli zapewnienia godnego miejsca spoczynku żołnierzom także wrogich armii, zrezygnujemy z tego elementu na mogile, który budził najwięcej negatywnych emocji - mówił Kunert.
Poinformował, że zdecydowano się więc o zdjęciu z pomnika znajdujących się tam 22 "takich małych złamanych bagnetów, które były jego elementem według pomysłu autora".- Zamiast nich będą po prostu 22 miejsca na znicze - powiedział sekretarz generalny Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa."

Jak  Kunert dobrze wie, bagnety nie były ani małe, ani złamane.
Artysta Moderau zaprojektował, a Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa zatwierdziła, tyralierę 22 sowieckich bagnetów pochylonych w stronę odwiedzających, które wyglądały jakby podrywały się z grobu - trudno o bardziej przejrzystą metaforę. 
Negatywne emocje budzi nie tylko mało pokutna i całkiem niepokorna metafora pomnika - szarża na bagnety bolszewików na Polaków (nota bene, należy odnotować z uznaniem, że Kunert już całkiem płynnie wymawia słowo 'pomnik' i przestał wmawiać wszystkim, że pomnik to nie pomnik). 

Emocje budzi także, a może nawet przede wszystkim, wystawienie krzyża prawosławnego żołnierzom najbardziej antyreligijnej armii, jaką zna historia.  W dodatku w tych samych czasach, w których skromny krzyż postawiony ku pamięci tragicznie zmarlego prezydenta wywołuje irytację najważniejszych osób w państwie. 
Duchowni prawosławni i katoliccy mają teraz zaświadczyć swoją obecnością, że tak naprawdę to Armia Czerwona była całkiem w porządku, choć mordowała w pierwszej kolejności księży i popów. No cóż, nie pierwszy to i nie ostatni dowód hipokryzji kościołów. 
Rozumiem, że wszystkie czerwone gwiazdy na radzieckich cmentarzach wojennych w Polsce zostaną teraz wymienione na krzyże prawosławne? Nie można przecież ateistom odmawiać pociechy duchowej, a prawo kanoniczne i katechizm polski ordynariat wojskowy i tak już przerobił na wygodne onuce. W pierwszej kolejności, 21-metrowy obelisk z gwiazdą przy ul Żwirki i Wigury w Warszawie powinien teraz dostać poprzeczne ramię i skośną poprzeczkę.


 Czy jak już ten Krzyż Najeźdźców w Ossowie zostanie dostatecznie poświęcony, okadzony i wymodlony, to ja mógłbym ewentualnie, powołując się na istniejący precedens, dostać pozwolenie z Urzędu Miasta Wołomina na radosny happening z kumplami pod tym krzyżem? Nie będziemy nikomu przeszkadzać ani się narzucać, impreza będzie w nocy, od godziny 23.30.