czwartek, 26 sierpnia 2010

Dymiący nagan a papiery pokładowe Tupolewa


Podobno Rosjanie oddali Polsce papiery z pokładu rozbitego pod Smoleńskiem Tupolewa. Pokładowej książki serwisowej w tych papierach naturalnie nie ma i nie będzie. Wszystkie merdia się nad tym bez końca rozwodzą. Mało kto rozwodzi się natomiast nad faktem, że większość tych papierów jest normalnie przechowywana w kokpicie, przy stanowiskach nawigatora i technika pokładowego, bo muszą być pod ręką. A kokpit, jak wiadomo, znikł z powierzchni planety bez śladu i bez słowa.

Potencjalna wartość papierów pokładowych dla śledztwa leży nie w ich treści, tylko w proweniencji, czyli w tym, że wiadomo na pewno, że znajdowały się w jednej z kabin Tupolewa bezpośrednio przed wypadkiem oraz w chwili katastrofy.
Należałoby teraz porozmawiać z fachowcami brytyjskimi i amerykańskimi. Istnieją bowiem metody zaaawansowanej analizy instrumentalnej – subtelne odmiany chromatografii i spektroskopii masowej, termoluminescencja, aktywacja neutronowa, NMR, NQR i inne, którymi można sprawdzić te papiery na okoliczność obecności na ich powierzchni niewyobrażalnie wręcz śladowych ilości substancji, które w żadnym razie nie powinny się w jakimkolwiek samolocie znajdować. Ośrodek badawczy poproszony o ekspertyzę powinien być rządowy, i raczej wypasiony, bo np. do analizy metodą aktywacji neutronowej trzeba mieć do dyspozycji nadający się do tego celu reaktor atomowy odpowiedniego typu...

W sprawie londyńskiego zabójstwa Litwinienki Rosjanie nie zdawali sobie sprawy, że technologia pomiarowa posiadana przez Brytyjczyków jest w stanie wykrywać ślady Po-210 rzędu kilku atomów tego izotopu. W efekcie władze brytyjskie zrekonstruowały cały szlak przewożenia i przenoszenia polonu, którym otruto Litwinienkę, i z wysokim prawdopdobieństwem ustaliły osobę głównego podejrzanego. 


Hipotetycznie, podobna obsuwa mogłaby nastąpić po analizie instrumentalnej i radiochemicznej  dokumentów, jakie były na pokładzie Tu-154 numer 101 w chwili katastrofy.

Brak komentarzy: