środa, 17 marca 2010

Sikorski - apostazja obywatelska


Motto:


Patriotism is the last refuge of a scoundrel
Patriotyzm jest ostatnią ucieczką łajdaków
Samuel Johnson, 1775

Z okazji przedstawienia opinii publicznej przez pana Radosława "Słońce" Sikorskiego (l'etat, c'est moi) dokumentarnego dowodu zrzeczenia się obywatelstwa brytyjskiego, napisałem, że oczekuję teraz możliwości zrzeczenia się w sposób równie cywilizowany, prosty i pozbawiony zbędnych emocji mojego obywatelstwa polskiego.

Jak przewidywałem, natychmiast naskoczyli na mnie komentatorzy zarzucający mi, z powodu mojej chęci zdjęcia z szyi państwowej obroży, brak patriotyzmu. Jako argument, komentatorzy ci postulują, że osoby wyrzucone z Polski w antysemickich czystkach 1968 roku lepszymi ode mnie patriotami były, ponieważ  w przeciwieństwie do mnie opłakiwały utracone obywatelstwo utraconej Ojczyzny.

Opłakiwały czy nie, lepszymi czy gorszymi patriotami były - co to ma do rzeczy? Kościuszko też bez żadnych wątpliwości lepszym ode mnie patriotą był, i też nic z tego nie wynika.



  •                Nie mam zdania na temat polskiego patriotyzmu lub jego braku wśrod osób 'wyjechanych' z PRL po 1968 roku.
  •                Naczelny Sąd Administracyjny ma zdanie, takie mianowicie, że te osoby w ogóle obywatelstwa polskiego nie utraciły, bo Rada Państwa PRL usiłowała im je odebrać nie tylko z naruszeniem ówczesnego PRL-owskiego prawa, ale i w dodatku w sposób proceduralnie wadliwy, czyniący decyzje nieważnymi ab initio.
  •                Mam zdecydowane zdanie na temat prób wymuszania patriotyzmu w 2010 roku przy pomocy szykan administracyjnych, stanowiących nowoczesną odmianę przypisania chłopa do ziemi. Mianowicie uważam, że patriotyzm, do którego trzeba przymuszać, jest diabła warty. 



Kto czyta mój blog, zna moją wieloletnią irytację faktem, że zrzeczenie się obywatelstwa polskiego na własny wniosek, co zarówno Konstytucja RP jak i ustawa o obywatelstwie polskim  dopuszczają, jest w praktyce niemal niewykonalne, na skutek bizantyjskiej piramidy obstrukcji administracyjnych i kosztów zbudowanej na tej kwestii przez państwo.
W czyjej głowie ulągł się surrealny pomysł, że jeśli ktoś nie chce być obywatelem polskim, to należy go do tego przymusić?

Bezkonfliktowa rezygnacja Radka Sikorskiego z obywatelstwa Zjednoczonego Królestwa dobitnie zademonstrowala, że wmuszanie komuś obywatelstwa wbrew woli tej osoby to idiotyzm. Ponieważ Brytyjczycy idiotami nie są, więc obywatelstwa brytyjskiego można się zrzec jednym podpisem, na jednokartkowym formularzu wysyłanym pocztą, bez potrzeby wnoszenia suplikacji do tronu.


Jeśli o mnie chodzi, to spędziwszy już ponad połowę życia na drugim koncu świata i posiadając obywatelstwo australijskie od dwudziestu kilku lat, jestem zwyczajnie zmęczony maniakalnym  podtrzymywaniem przez RP stanu fikcji prawnej, jaka nominalnie czyni mnie jej poddanym, automatycznie winnym Macierzy 
"miłość, szacunek i posłuszeństwo bez granic"
, jak Pan Twardowski małżonce w znanej bajce Mickiewicza.

Polska-kraj a Polska-państwo, macierz a macocha, obywatel a poddany, to są zupełnie odmienne rzeczy. Miłość to moja sprawa prywatna, szacunku państwo się tym sposobem raczej wyzbywa niż go zyskuje, a w sprawie posłuszeństwa proszę rozmawiać z najbliższym pingwinem, na temat giętkości dzioba.

Znudziło mi się w kółko tłumaczyć w Australii, a to znajomym przy piwie, a to małomównym typom za biurkiem w dziale kadr, że nie jestem wielbłądem, tylko lojalnym obywatelem australijskim pochodzenia polskiego, natomiast z Rzeczpospolitą Polską jako państwem nie łączy mnie nic, za wyjątkiem wspomnień młodości oraz więzów kulturowych, nie będących wszakże własnością tego państwa. Chcę się zatem zrzec obywatelstwa polskiego, aby mój status prawny odpowiadał stanowi faktycznemu. Nie jestem jednak w stanie skorzystać ze swego konstytucyjnego prawa do rezygnacji z obywatelstwa. Wymyślone specjalnie w tym celu rozporządzenie prezydenckie z 2000 roku o trybie rozpatrywania takich spraw skonstruowało wymyślny tor przeszkód administracyjnych i złośliwego droczenia się z wnioskodawcą przez organa państwa, plus metodę wymuszania po drodze tysięcy dolarów okupu.

Po pokonaniu "ścieżki zdrowia" przez szpaler złośliwych urzędników stojących na gruncie tego rozporządzenia, przychodzi kolej na Pana Prezydenta RP. Pan Prezydent może się na zrzeczenie obywatelstwa polskiego zgodzić kiedy zechce, nie zgodzić w ogóle, lub pozostawić wniosek bez rozpatrzenia, na trochę lub na stałe; na korespondencję może odpowiedzieć w dowolnym terminie, nie odpowiedzieć w ogóle, lub udawać że go nie ma w domu. Działania te, które pan prezydent podejmuje, lub nie, w charakterze suwerena poddanych RP, nie mogą być zaskarżone do żadnego sądu Rzeczypospolitej, jakie by nie były.

Z powodu istnienia tego curiosum prawnego, Polska nie jest w stanie ratyfikować Konwencji Rady Europy o Obywatelstwie (ETS 166), którą podpisała w 1999 roku, ponieważ konwencja takiego trybu postępowania zakazuje.

Prezydent RP zgadza się, albo się nie zgadza, na zrzeczenie się obywatelstwa polskiego na własny wniosek obywatela w takim samym, całkowicie uznaniowym, trybie podejmowania osobistej i bezapelacyjnej decyzji, w jakim ułaskawia (lub nie) skazanych. 
Trudno o lepszą metaforę.


Jest tylko jedno ale. Skazani popełnili przestępstwa. Natomiast obywatele którzy, w niewielkiej liczbie, z rozmaitych osobistych powodów, pragną zrzec się obywatelstwa polskiego, nie dokonują w ten sposób żadnej insurekcji przeciwko państwu, zamachu na podstawy ustroju ani aktu zdrady narodowej. 

Obywatele ci próbują skorzystać z prawa obywatelskiego zagwarantowanego im w art.34 ust.2 Konstytucji RP.Uzależnienie korzystania z praw obywatelskich od bizantyjsko-stalinowskich rozporządzeń napisanych w celu ograniczenia tych praw, i pozostawiajacych pełną swobodę twórczą złośliwym urzędnikom, to bardzo niebezpieczny precedens. Dziś nie do załatwienia jest zrzeczenie się obywatelstwa na własny wniosek, jutro prawo wyborcze, pojutrze wolność słowa, za rok paszporty.  

Jeśli wpółobywatele moi doprawdy uważają, że kto w myśl "prawa krwi" kiedykolwiek o polskie DNA się otarł, ten ma być tęgim łańcuchem za nogę dożywotnio przykuty do miejsca urodzenia własnego lub przodków, to proszę zaprzestać tej pożałowania godnej pożałowania hipokryzji pseudopatriotycznej. Niech się stanie jasność.

Wprowadźcie po prostu do Konstytucji zbrodnię apostazji obywatelskiej i najwyższy wymiar kary: 
"kto przyjmuje obce obywatelstwo, podlega karze śmierci"
. Potem roześlijcie po całym świecie miliony wniosków o ekstradycję i zasiejcie konopie na wiele mil sznura. 
Z chlebem jest różnie, więc igrzyska się przydzadzą. Będzie co robić na stadionach, które inaczej mogłyby po Euro 2012 stać puste. Last but not least, będzie z tego do podziału sałata, czyli tantiemy za globalne transmisje telewizyjne z cotygodniowych publicznych egzekucji apostatów, którzy naiwnie przylecieli na Okęcie, no i światowy prestiź państwa twardego, lecz sprawiedliwego.


Trąbo nasza, wrogom grzmij.




PS. Pierwsza ustawa o obywatelstwie polskim wydana w Polsce niepodległej, w 1920 roku, stanowiła, że kto uzyskuje obywatelstwo innego państwa, ten automatycznie traci polskie - bez potrzeby fatygowania głowy państwa czy dokonywania jakichkolwiek czynności administracyjnych. W ten sposób każdy mógl się sam określić, poprzez decyzję, czy się w innym państwie naturalizować, czy nie naturalizować, a uprawnienie do podejmowania decyzji na temat zachowania obywatelstwa polskiego, lub rezygnacji z niego, znajdowało się tam gdzie powinno, to jest w rękach obywatela, a nie państwa. Ale to byłoby dla was za proste, nieprawdaż? 

Brak komentarzy: