poniedziałek, 29 marca 2010
Frak leży dobrze dopiero w trzecim pokoleniu?
Zagadka, w jaki sposób Radek "Słońce" Sikorski (l'etat, c'est moi) trafił na uniwersytecie oxfordzkim do elitarnego klubu pijacko-zadymiarskiego z 200-letnią tradycją, Bullingdon Club, do czego na ogół trzeba książęcych koneksji i odpowiedniego do nich majątku, uległa rozwiązaniu.
Super Ekspres to na ogół naturalnie żadne źródło, ale jakoś nikt dotąd nie zdementował wypowiedzi p. Jamesa Delingpole, kolegi Radka ze studiów, a dziś znanego brytyjskiego dziennikarza konserwatywnego, kiedy ten z pewnym zażenowaniem wyznał, że Sikorskiego przyjęto do Bullingdon Club przez pomyłkę. Członkowie klubu byli mianowicie przekonani, że jest polskim arystokratą, zapewne spokrewnionym z generałem Sikorskim, zaś sam kandydat nieporozumienia nie prostował.
Nie rozwiązuje to naturalnie zagadki, kto dostarczył młodemu Nikodemowi Sikorskiemu środków pozwalających tak udatnie udawać arystokratę, by dymić we fraku za 2000 funtów, ale tego pewnie już nigdy się nie dowiemy.
Sikorski nie sprostował w Oxfordzie klubowej pomyłki, co brytyjskiemu gentlemanowi groziłoby śmiercią honorową, no ale że pochodzi z kraju, w którym Nikodem Dyzma należy do postaci z kanonu literatury narodowej, więc kryteria zdolności honorowej, jakie należy do niego stosować, są zapewne bardziej elastyczne.
Nie należy myśleć opacznie, że zdolność wciskania się oknem tam, gdzie drzwiami nie wpuszczają, przynosi jakąś ujmę ministrowi. Przeciwnie, uzyskanie członkostwa Bullingdon Club powinno liczyć się Radkowi jaki kolosalny plus w wyborach prezydenckich, do ktorych stanowczo powinien stanąć jako kandydat niezależny. Jeśli w Oxfordzie potrafił przekonać autentycznych arystokratów, że jest jednym z nich, to przybranie pozy męża stanu to mały pikuś.
Chciałbym być od czasu do czasu przysłowiową muchą na ścianie Dworu Chobielin, by podpatrywać, ilu europejskich parweniuszów wychodzi stamtąd wzruszonych, w przekonaniu, że oto odwiedzili co najmniej Krzyżtopór u szczytu potęgi Ossolińskich.
czwartek, 25 marca 2010
Zanim ulegniesz propagandzie zielonych gówniarzy
...i zgasisz światło z okazji 'Earth Hour', wierząc że oszczędzasz elektryczność i zmniejszasz emisję dwutlenku węgla do atmosfery, zapoznaj się z faktami.
Otóż nie zmniejszasz zużycia elektryczności ani o pół watosekundy, a emisji CO2 ani o ćwierć grama. Emisja gazów cieplarnianych pozostaje w ciągu tej godziny taka sama, jaka była, a energia elektryczna zostaje wyprodukowana i zużyta, tyle że przez kogo innego.
Emisja dwutlenku węgla do atmosfery nie zachodzi w miejscu zużycia energii elektrycznej, tylko w miejscu jej wytworzenia, w elektrowniach. Z nudnych i prozaicznych przyczyn technicznych, turbiny elektrowni cieplnych muszą się kręcić non-stop, ze stałą szybkością. Zużycie paliwa i emisja CO2 na każdy wytworzony przez pracującą elektrownię megawat mocy to są wielkości mniej więcej stałe.
Elektrowni cieplnych nie można włączać i wyłączać jak czajnika. Zatrzymanie i ponowny rozruch dużych turbin parowych to wielogodzinna, skomplikowana, kosztowna i nieczęsto podejmowana operacja. Normalnie elektrownia cieplna pracuje non-stop, 24/7/365, z przestojami turbin w celu konserwacji planowanymi na wiele tygodni z góry.
Z nieco mniejszą paradą można włączać i wyłączać generację energii elektrycznej w elektrowniach wodnych i elektrowniach atomowych, ale wodnych nie ma w Polsce wiele, a atomowych w ogóle. Poza tym, zatrzymywanie elektrowni wodnych i jądrowych dla uciechy zielonego gówniarstwa byłoby o tyle bez sensu, że te dwa rodzaje elektrowni nie używają paliw kopalnych i nie emitują gazów cieplarnianych do atmosfery, więc mija się to z celem.
Wytwarzanej przez elektrownie cieplne energii nie da się odlać do kubła i odstawić na bok na póżniej. Nie ma takich akumulatorów, w których dałoby się zmagazynować tysiące megawatogodzin. Można pompować wodę pod górę w szczytowo-pompowych elektrowniach wodnych, żeby potem, w godzinach największego zapotrzebowania, puścić ją z gornego zbiornika na turbiny, ale takich elektrowni też nie ma wiele, w Polsce jest chyba tylko parę.
Niezużyta energia musi się przemieścić w sieci energetycznej gdzieś, gdzie zostanie zużyta, nie można energii dostarczać do sieci, ale jej z sieci nie pobierać, to grozi poważnym uszkodzeniem urządzeń z jakich składa się sieć.
Na szczęście, kraje Unii Europejskiej połączone są ze sobą liniami przesyłowymi, i energię zaoszczędzoną w Polsce przez egzaltowane panienki można bez kłopotu wyeksportować gdzieś indziej, gdzie się komuś przyda.
Ponieważ żaden kraj nie zdemoluje swojej narodowej sieci energetycznej dla uciechy zielonego gówniarstwa, cała energia zoszczędzona przez wiernych religii klimatyzmu zostanie po prostu pragmatycznie sprzedana, ze zniżką, jej najwiekszym przemysłowym użytkownikom, zwłaszcza górnictwu i hutnictwu, ze specjalnym uwzględnieniem szczególnie prądożernej produkcji stali stopowych i aluminium.
Górnictwo i hutnictwo naturalnie z rozkoszą przyjmą prezent od zielonego gówniarstwa w postaci chwilowej obniżki kosztów energii.
O ile nie da sie nigdzie znależć klientow pragnących tanio nabyć dodatkową energię po to, by z nią coś sensownego zrobić, nadmiar mocy w sieci zostanie skierowany tam gdzie zawsze, kiedy zapotrzebowanie jest mniejsze - do oświetlania autostrad i pompowania wody w stacjach filtrow i oczyszczalniach ściekow. W razie potrzeby, wodę i ścieki pompuje się w takich sytuacjach tam i z powrotem, z jednego zbiornika do drugiego i nazad.
Jeśli i tego bedzie mało. to każda elektrownia ma możliwość włączenia tak zwanych po angielsku 'dump loads', czyli urządzeń całkowicie marnotrawnie zużywających energię elektryczną w celu stabilizacji sieci. Takie zużycie - ekwiwalent spalania gazu w pochodniach, albo wypuszczania pary w powietrze, zamiast poruszania przy jej pomocy kół lokomotywy - można zorganizować na przykład w ten sposób, że się elektrycznie grzeje duże ilości wody, żeby ją następnie ochłodzić w chłodniach kominowych, ponownie zagrzać, ponownie ochłodzić, i tak dalej.
W ten sposób wszyscy są zadowoleni - w mieszczańskich mieszkaniach jest ciemno i pali się świeczkę, która naturalnie nadprzyrodzonym sposobem nie emituje CO2, na ulicy oprychy mogą bez kłopotu nałożyć po ciemku po ryju komu zechcą, zielone gówniarstwo jest szczęśliwe, mendia krajowe i zagraniczne sikają w majtki z emocji, a entropia rośnie.
Potem się ogłosi, że zwiększono świadomość, oraz udowodniono, że wcale nie potrzeba budować nowych elektrowni, bo przecie zawsze można wyłączyć światło.
poniedziałek, 22 marca 2010
Radek przejmuje społeczną rolę Mrożka
donosi:
"Z przyjemnością informujemy, że SŁAWOMIR MROŻEK udzielił swojego poparcia Radosławowi Sikorskiemu, jako kandydatowi w prawyborach prezydenckich."
Komentarz SW:
- Sławomir Mrożek, niedościgły mistrz literatury absurdu, powrócił w 2008 roku na emigrację do Francji, uznawszy się za pokonanego na tym polu przez rzeczywistość Rzeczypospolitej. Udzielenie poparcia Radosławowi Sikorskiemu jako kandydatowi w prawyborach prezydenckich jest całkowicie zgodne z duchem twórczości Mrożka; zob. zwłaszcza 'Moniza Clavier'.
- Witkacy, gdyby żył, też udzieliłby swojego poparcia Radosławowi Sikorskiemu jako kandydatowi w prawyborach prezydenckich, z tego samego powodu.
piątek, 19 marca 2010
Królowa Radka też nie gryzie
Fascynującym szczegółem rezygnacji p. Radosława "Słońce" Sikorskiego (l'etat, c'est moi) z obywatelstwa brytyjskiego jest zwolnienie go z opłat administracyjnych przez litościwe władze Zjednoczonego Królestwa. Normalna opłata za zarejestrowanie deklaracji własnowolnego zrzeczenia się obywatelstwa brytyjskiego wynosi ła w 2006 roku 120 funtów. Jednak w prawym górnym rogu deklaracji Radka, załatwiający sprawę urzędnik Home Office odręcznie dopisał na formularzu RN1 "no fee", czyli 'bezpłatnie".
Radek jest zatem do przodu o 120 funtów, które może ofiarować na jakiś cel dobroczynny, na przykład na Bullingdon Club.
Radek jest zatem do przodu o 120 funtów, które może ofiarować na jakiś cel dobroczynny, na przykład na Bullingdon Club.
Trudno powiedzieć, czy zwolnienie z opłat nastąpiło w uznaniu materialnego ubóstwa wnioskodawcy, czy z kurtuazji. Żyję jednak nadzieją, że kiedy Radek zostanie Prezydentem RP, jedną z jego pierwszych decyzji bedzie zniesienie złodziejskich opłat pobieranych za każdą z licznych bumag i pieczątek wymaganych w stalinowsko-bizantyjskim procesie zrzekania się obywatelstwa polskiego na własny wniosek obywatela.
Noblesse oblige.
Noblesse oblige.
czwartek, 18 marca 2010
Co mnie gryzie, a Radka nie
Jeden z komentatorów napisał mi:
Obserwuje juz ta Twoja walke od dawien dawna i nie moge sie nadziwic, dlaczego Cie to tak jeszcze gryzie. Wywal ten paszport, spal albo zjedz i po sprawie. Nie rozumiem po co sie komus w Australii musisz tlumaczyc. Kogo tam obchodzi czy masz jeden paszport, czy piec.
A jak bedziesz chcial przyjechac do Polski i nie chcesz na polskim paszporcie i nie chcesz isc po polska wize, to sobie wyrob wize jakiegokolwiek kraju Schengen i po klopocie.
Takie mam hobby, młody rodaku.
Jedni zbierają znaczki, a inni się interesują prawami obywatelskimi i stosunkami państwo-obywatel. Dawno temu wyemigrowałem dla zasady, i chcę zrezygnować z obywatelstwa polskiego też dla zasady.
A gryzie mnie, kiedy się polscy z przeproszeniem politycy uważają za moich właścicieli pomimo mojej nieobecności w Polsce od ponad 25 lat i braku intencji powrotu tam kiedykolwiek. Masz jakiś logiczny argument, dlaczego w tych okolicznościach należy mi zrzeczenie obywatelstwa polskiego uniemożliwić, utrudnić, nie pozwolić, uwalić?
Tak czy owak, nic materialnego już nie będziesz ze mnie miał, młody rodaku, więc ewentualny twój argument o moim obywatelskim obowiązku pełnienia roli nawozu pod biało-czerwone tulipany do wazonu twoich polityków trafia w próżnię.
Zresztą zaoszczędziłeś znaczne środki budżetowe, boś przez ponad ćwierć wieku nie musiał się kłopotać skąd państwo ma wziąć pieniądze na miejsce pracy dla mnie, na budowę mojego mieszkania w bloku, na moich lekarzy i łóżko szpitalne, szkoły dla moich dzieci, drogi dla mojego samochodu, prąd do mojego komputera, wodę w moim kranie, pogotowie ratunkowe, straż pożarną i policję na mojej ulicy, oraz moją emeryturę na starość. W przyszłości rownież nie planuję zawracać ci głowy roszczeniami, co powinno przynieśćdalszą poważną ulgę twojemu ZUS. Jeśli dom mi się zapali, nie ty będziesz go gasił. Możesz więc już dziś planować dalsze oszczędności.
Takich jak ja, emigrantów na zawsze, jest zdaniem twoich ekspertów ponad milion od 1981 roku, więcoszczędność jest poważna. Nie możesz się zatem skarżyć, żeśmy ci Ojczyznę okradli, chyłkiem wywożąc za granicę siebie, czyli mienie społeczne znacznej wartości, czyli milion sztuk zwierząt roboczych będących własnością państwa, na czym kraj stracił. Bilans nie jest wcale jednoznaczny. Niewykluczone, że netto Ojczyzna jest w ogóle na plusie, nad kreską, boście nie tylko nic nam od dziesięcioleci nie musieli świadczyć, ale jeszcze jakieś pieniądze od nas od czasu do czasu wpływają do rodzin w kraju.
Dlaczego zatem moje zrzeczenie się obywatelstwa polskiego nie może być załatwione tak, jak Radkowa rezygnacja z brytyjskiego? Jeden formularz, jeden własnoręczny podpis, symboliczna opłata, znaczek pocztowy, potwierdzenie zrzeczenia przesłane pocztą w ciągu najdalej 90 dni. Decyzję podejmuje sam indywidualny obywatel, a nie państwo, które w czasie pokoju nie może zawetować takiej rezygnacji. Żadnych emocji, żadnego potępienia, żadnego wołania o głowę zdrajcy.
Nie macie problemu z Radkiem rezygnującym z obywatelstwa Wielkiej Brytanii przy pomocy jednego podpisu na formularzu, ale palma wam odbija i piana na pysku występuje, kiedy ktoś chce zrezygnować z obywatelstwa polskiego. Cały wysiłek aparatu państwa oraz sterty papieru kierujecie wtedy na to, żeby mu było jak najtrudniej i jak najdrożej to załatwić.
W podtekście, wyraźnie chcecie takiego ukarać. Dlaczego, i za co?
W podtekście, wyraźnie chcecie takiego ukarać. Dlaczego, i za co?
Co do sprawy tłumaczenia się gdzieś w świecie z wielopaszportowości, której (nie ze swojej winy) wyraźnie nie rozumiesz: Słyszałeś kiedyś, choćby przelotnie, o papierze, który różnie się w różnych krajach nazywa, a w Polsce nazywa się 'certyfikat bezpieczeństwa osobowego' albo 'certyfikat dostępu do informacji niejawnej'? W żadnym normalnym kraju nikogo zazwyczaj nie interesuje, ile masz paszportów, ale tylko do czasu, kiedy zaczynasz sie ubiegać o pracę, przy której wymagany jest taki certyfikat. Wtedy przychodzi pora na konwersację z poważnymi, małomównymi gentlemanami, których to bardzo interesuje.
Zaraz mi odpowiesz, że to bez znaczenia, bo Polacy i tak pracują na zmywaku.Otóż nie wszyscy. To kłamliwy stereotyp, celowo rozpowszechniany w Polsce w celu hamowania emigracji, bopaństwo budzi się z krzykiem, kiedy ma koszmarne sny na temat co będzie, jeśli młodzież będzie dalej głosować nogami.
Ci, którzy teraz wyjeżdżają z Polski na jakiś czas, by wyrwać kasę z Irlandii czy innej Hiszpanii, wrócić i kupić sobie motocykl Yamaha albo mieszkanie w bloku, rzeczywiście mogą zacząć i skończyć na zmywaku. Ale ci, którzy mieszkają poza Polską od dziesięcioleci, mają od wielu lat obywatelstwa krajów w których żyją, pracują, płacą podatki, założyli rodziny, pokończyli studia, kształcą dzieci, zbudowali domy, mają normalne kariery zawodowe, miejscowych przyjaciół i życie nie odbiegające od miejscowego standardu - nie, ci Polacy bynajmniej nie pracują na zmywaku.
Posad objętych restrykcjami, wymagających dostępu do informacji niejawnej, jest dziś zaskakująca ilość, bo w dzisiejszej dobie światowego terroryzmu istnieje obsesja pilnowania i utajniania informacji na wszelki wypadek, trzeba czy nie trzeba. Wbrew obiegowemu poglądowi, to nie jest problem tylko dla kandydatów do wojska czy policji. Również dla kandydatów na posady w administracji państwowej oraz w tych firmach sektora prywatnego, które mają kontrakty rządowe albo wojskowe, związek z tzw. krytyczną infrastrukturą (transport, energetyka, telekomunikacja), prowadzą prace badawcze z zakresu hi-tech, albo obsługują miejsca szczególnie chronione, np. lotniska i porty. Spróbuj dostać, powiedzmy, skromną posadę na Heathrow, albo staż inżynierski u Airbusa, mając dwa lub więcej paszportów oraz niejasności dookoła kwestii, który z tych paszportów ci najmilszy, a potem wróć i opowiedz jak było.
Ci, którzy teraz wyjeżdżają z Polski na jakiś czas, by wyrwać kasę z Irlandii czy innej Hiszpanii, wrócić i kupić sobie motocykl Yamaha albo mieszkanie w bloku, rzeczywiście mogą zacząć i skończyć na zmywaku. Ale ci, którzy mieszkają poza Polską od dziesięcioleci, mają od wielu lat obywatelstwa krajów w których żyją, pracują, płacą podatki, założyli rodziny, pokończyli studia, kształcą dzieci, zbudowali domy, mają normalne kariery zawodowe, miejscowych przyjaciół i życie nie odbiegające od miejscowego standardu - nie, ci Polacy bynajmniej nie pracują na zmywaku.
Posad objętych restrykcjami, wymagających dostępu do informacji niejawnej, jest dziś zaskakująca ilość, bo w dzisiejszej dobie światowego terroryzmu istnieje obsesja pilnowania i utajniania informacji na wszelki wypadek, trzeba czy nie trzeba. Wbrew obiegowemu poglądowi, to nie jest problem tylko dla kandydatów do wojska czy policji. Również dla kandydatów na posady w administracji państwowej oraz w tych firmach sektora prywatnego, które mają kontrakty rządowe albo wojskowe, związek z tzw. krytyczną infrastrukturą (transport, energetyka, telekomunikacja), prowadzą prace badawcze z zakresu hi-tech, albo obsługują miejsca szczególnie chronione, np. lotniska i porty. Spróbuj dostać, powiedzmy, skromną posadę na Heathrow, albo staż inżynierski u Airbusa, mając dwa lub więcej paszportów oraz niejasności dookoła kwestii, który z tych paszportów ci najmilszy, a potem wróć i opowiedz jak było.
Po wizę nigdzie nie muszę chodzić, obywatele australijscy mają od zawsze bezwizowy wjazd do strefy Schengen. Do Polski się nie wybieram. Mam bowiem taki kaprys, żeczym dłużej jestem wolnym człowiekiem, tym mniej jestem skłonny do zginania karku przed polskim urzędnikiem tylko po to, żeby mu poprawić samopoczucie, jak on mi pokaże, czyje na wierzchu i kto tu rządzi. Odzwyczaiłem się już od takich urzędników, i nie widzę powodu bym się miał przyzwyczajać z powrotem.
Sądzę przeto, że powinienem wziąć z wami spokojny i kulturalny rozwód, tak jak to uczynił Radek Sikorski z Elżbietą Windsor, znaną też jako Elżbieta II. Szanse na mój powrót do polskiego stołu i łoża są żadne. Nastąpił trwały rozkład pożycia.
Sądzę przeto, że powinienem wziąć z wami spokojny i kulturalny rozwód, tak jak to uczynił Radek Sikorski z Elżbietą Windsor, znaną też jako Elżbieta II. Szanse na mój powrót do polskiego stołu i łoża są żadne. Nastąpił trwały rozkład pożycia.
Przy okazji:
Pod linkiem powyżej jest formularz DS-4080 - jeden, single, pojedynczy papier, jaki małżonka przyszlego Prezydenta RP, p. Anna Applebaum, może podpisać kiedy zechce w obecności konsula USA w dowolnym konsulacie amerykańskim na świecie. Podpisany papier może wręczyć konsulowi razem ze swoim amerykańskim paszportem, i wyjśćna ulicę już bez obywatelstwa USA (choć pełny skutek formalno-prawny następuje dopiero w kilka dni potem, kiedy Departament Stanu w Waszyngtonie zaaprobuje zrzeczenie, ale to formalność, bo nie może nie zaaprobować).
Tu jest zwięzłe pouczenie o konsekwencjach:
Czy mógłbyś mi pokrótce objaśnić względy, dla których ja nie mogę zrobić tego samego w Konsulacie Generalnym Rzeczypospolitej Polskiej w Sydney, tylko mam wsiadać na stalinowsko-bizantyjską karuzelę jak z Kafki, która weżmie ode mnie tysiące dolarow i będzie mnie kręcić w kółko co najmniej dwa lata? Stany Zjednoczone nie walą się jakoś od tego, że obywatel może wziąć z nimi rozwód, więc RP także nie zachwiałaby się w posadach.
środa, 17 marca 2010
Sikorski - apostazja obywatelska
Motto:
Patriotism is the last refuge of a scoundrel
Patriotism is the last refuge of a scoundrel
Patriotyzm jest ostatnią ucieczką łajdaków
Samuel Johnson, 1775
Z okazji przedstawienia opinii publicznej przez pana Radosława "Słońce" Sikorskiego (l'etat, c'est moi) dokumentarnego dowodu zrzeczenia się obywatelstwa brytyjskiego, napisałem, że oczekuję teraz możliwości zrzeczenia się w sposób równie cywilizowany, prosty i pozbawiony zbędnych emocji mojego obywatelstwa polskiego.
Jak przewidywałem, natychmiast naskoczyli na mnie komentatorzy zarzucający mi, z powodu mojej chęci zdjęcia z szyi państwowej obroży, brak patriotyzmu. Jako argument, komentatorzy ci postulują, że osoby wyrzucone z Polski w antysemickich czystkach 1968 roku lepszymi ode mnie patriotami były, ponieważ w przeciwieństwie do mnie opłakiwały utracone obywatelstwo utraconej Ojczyzny.
Opłakiwały czy nie, lepszymi czy gorszymi patriotami były - co to ma do rzeczy? Kościuszko też bez żadnych wątpliwości lepszym ode mnie patriotą był, i też nic z tego nie wynika.
Opłakiwały czy nie, lepszymi czy gorszymi patriotami były - co to ma do rzeczy? Kościuszko też bez żadnych wątpliwości lepszym ode mnie patriotą był, i też nic z tego nie wynika.
- Nie mam zdania na temat polskiego patriotyzmu lub jego braku wśrod osób 'wyjechanych' z PRL po 1968 roku.
- Naczelny Sąd Administracyjny ma zdanie, takie mianowicie, że te osoby w ogóle obywatelstwa polskiego nie utraciły, bo Rada Państwa PRL usiłowała im je odebrać nie tylko z naruszeniem ówczesnego PRL-owskiego prawa, ale i w dodatku w sposób proceduralnie wadliwy, czyniący decyzje nieważnymi ab initio.
- Mam zdecydowane zdanie na temat prób wymuszania patriotyzmu w 2010 roku przy pomocy szykan administracyjnych, stanowiących nowoczesną odmianę przypisania chłopa do ziemi. Mianowicie uważam, że patriotyzm, do którego trzeba przymuszać, jest diabła warty.
Kto czyta mój blog, zna moją wieloletnią irytację faktem, że zrzeczenie się obywatelstwa polskiego na własny wniosek, co zarówno Konstytucja RP jak i ustawa o obywatelstwie polskim dopuszczają, jest w praktyce niemal niewykonalne, na skutek bizantyjskiej piramidy obstrukcji administracyjnych i kosztów zbudowanej na tej kwestii przez państwo.
W czyjej głowie ulągł się surrealny pomysł, że jeśli ktoś nie chce być obywatelem polskim, to należy go do tego przymusić?
Bezkonfliktowa rezygnacja Radka Sikorskiego z obywatelstwa Zjednoczonego Królestwa dobitnie zademonstrowala, że wmuszanie komuś obywatelstwa wbrew woli tej osoby to idiotyzm. Ponieważ Brytyjczycy idiotami nie są, więc obywatelstwa brytyjskiego można się zrzec jednym podpisem, na jednokartkowym formularzu wysyłanym pocztą, bez potrzeby wnoszenia suplikacji do tronu.
Bezkonfliktowa rezygnacja Radka Sikorskiego z obywatelstwa Zjednoczonego Królestwa dobitnie zademonstrowala, że wmuszanie komuś obywatelstwa wbrew woli tej osoby to idiotyzm. Ponieważ Brytyjczycy idiotami nie są, więc obywatelstwa brytyjskiego można się zrzec jednym podpisem, na jednokartkowym formularzu wysyłanym pocztą, bez potrzeby wnoszenia suplikacji do tronu.
Jeśli o mnie chodzi, to spędziwszy już ponad połowę życia na drugim koncu świata i posiadając obywatelstwo australijskie od dwudziestu kilku lat, jestem zwyczajnie zmęczony maniakalnym podtrzymywaniem przez RP stanu fikcji prawnej, jaka nominalnie czyni mnie jej poddanym, automatycznie winnym Macierzy "miłość, szacunek i posłuszeństwo bez granic", jak Pan Twardowski małżonce w znanej bajce Mickiewicza.
Polska-kraj a Polska-państwo, macierz a macocha, obywatel a poddany, to są zupełnie odmienne rzeczy. Miłość to moja sprawa prywatna, szacunku państwo się tym sposobem raczej wyzbywa niż go zyskuje, a w sprawie posłuszeństwa proszę rozmawiać z najbliższym pingwinem, na temat giętkości dzioba.
Znudziło mi się w kółko tłumaczyć w Australii, a to znajomym przy piwie, a to małomównym typom za biurkiem w dziale kadr, że nie jestem wielbłądem, tylko lojalnym obywatelem australijskim pochodzenia polskiego, natomiast z Rzeczpospolitą Polską jako państwem nie łączy mnie nic, za wyjątkiem wspomnień młodości oraz więzów kulturowych, nie będących wszakże własnością tego państwa. Chcę się zatem zrzec obywatelstwa polskiego, aby mój status prawny odpowiadał stanowi faktycznemu. Nie jestem jednak w stanie skorzystać ze swego konstytucyjnego prawa do rezygnacji z obywatelstwa. Wymyślone specjalnie w tym celu rozporządzenie prezydenckie z 2000 roku o trybie rozpatrywania takich spraw skonstruowało wymyślny tor przeszkód administracyjnych i złośliwego droczenia się z wnioskodawcą przez organa państwa, plus metodę wymuszania po drodze tysięcy dolarów okupu.
Po pokonaniu "ścieżki zdrowia" przez szpaler złośliwych urzędników stojących na gruncie tego rozporządzenia, przychodzi kolej na Pana Prezydenta RP. Pan Prezydent może się na zrzeczenie obywatelstwa polskiego zgodzić kiedy zechce, nie zgodzić w ogóle, lub pozostawić wniosek bez rozpatrzenia, na trochę lub na stałe; na korespondencję może odpowiedzieć w dowolnym terminie, nie odpowiedzieć w ogóle, lub udawać że go nie ma w domu. Działania te, które pan prezydent podejmuje, lub nie, w charakterze suwerena poddanych RP, nie mogą być zaskarżone do żadnego sądu Rzeczypospolitej, jakie by nie były.
Z powodu istnienia tego curiosum prawnego, Polska nie jest w stanie ratyfikować Konwencji Rady Europy o Obywatelstwie (ETS 166), którą podpisała w 1999 roku, ponieważ konwencja takiego trybu postępowania zakazuje.
Prezydent RP zgadza się, albo się nie zgadza, na zrzeczenie się obywatelstwa polskiego na własny wniosek obywatela w takim samym, całkowicie uznaniowym, trybie podejmowania osobistej i bezapelacyjnej decyzji, w jakim ułaskawia (lub nie) skazanych. Trudno o lepszą metaforę.
Po pokonaniu "ścieżki zdrowia" przez szpaler złośliwych urzędników stojących na gruncie tego rozporządzenia, przychodzi kolej na Pana Prezydenta RP. Pan Prezydent może się na zrzeczenie obywatelstwa polskiego zgodzić kiedy zechce, nie zgodzić w ogóle, lub pozostawić wniosek bez rozpatrzenia, na trochę lub na stałe; na korespondencję może odpowiedzieć w dowolnym terminie, nie odpowiedzieć w ogóle, lub udawać że go nie ma w domu. Działania te, które pan prezydent podejmuje, lub nie, w charakterze suwerena poddanych RP, nie mogą być zaskarżone do żadnego sądu Rzeczypospolitej, jakie by nie były.
Z powodu istnienia tego curiosum prawnego, Polska nie jest w stanie ratyfikować Konwencji Rady Europy o Obywatelstwie (ETS 166), którą podpisała w 1999 roku, ponieważ konwencja takiego trybu postępowania zakazuje.
Prezydent RP zgadza się, albo się nie zgadza, na zrzeczenie się obywatelstwa polskiego na własny wniosek obywatela w takim samym, całkowicie uznaniowym, trybie podejmowania osobistej i bezapelacyjnej decyzji, w jakim ułaskawia (lub nie) skazanych. Trudno o lepszą metaforę.
Jest tylko jedno ale. Skazani popełnili przestępstwa. Natomiast obywatele którzy, w niewielkiej liczbie, z rozmaitych osobistych powodów, pragną zrzec się obywatelstwa polskiego, nie dokonują w ten sposób żadnej insurekcji przeciwko państwu, zamachu na podstawy ustroju ani aktu zdrady narodowej.
Obywatele ci próbują skorzystać z prawa obywatelskiego zagwarantowanego im w art.34 ust.2 Konstytucji RP.Uzależnienie korzystania z praw obywatelskich od bizantyjsko-stalinowskich rozporządzeń napisanych w celu ograniczenia tych praw, i pozostawiajacych pełną swobodę twórczą złośliwym urzędnikom, to bardzo niebezpieczny precedens. Dziś nie do załatwienia jest zrzeczenie się obywatelstwa na własny wniosek, jutro prawo wyborcze, pojutrze wolność słowa, za rok paszporty.
Jeśli wpółobywatele moi doprawdy uważają, że kto w myśl "prawa krwi" kiedykolwiek o polskie DNA się otarł, ten ma być tęgim łańcuchem za nogę dożywotnio przykuty do miejsca urodzenia własnego lub przodków, to proszę zaprzestać tej pożałowania godnej pożałowania hipokryzji pseudopatriotycznej. Niech się stanie jasność.
Wprowadźcie po prostu do Konstytucji zbrodnię apostazji obywatelskiej i najwyższy wymiar kary: "kto przyjmuje obce obywatelstwo, podlega karze śmierci". Potem roześlijcie po całym świecie miliony wniosków o ekstradycję i zasiejcie konopie na wiele mil sznura.
Wprowadźcie po prostu do Konstytucji zbrodnię apostazji obywatelskiej i najwyższy wymiar kary: "kto przyjmuje obce obywatelstwo, podlega karze śmierci". Potem roześlijcie po całym świecie miliony wniosków o ekstradycję i zasiejcie konopie na wiele mil sznura.
Z chlebem jest różnie, więc igrzyska się przydzadzą. Będzie co robić na stadionach, które inaczej mogłyby po Euro 2012 stać puste. Last but not least, będzie z tego do podziału sałata, czyli tantiemy za globalne transmisje telewizyjne z cotygodniowych publicznych egzekucji apostatów, którzy naiwnie przylecieli na Okęcie, no i światowy prestiź państwa twardego, lecz sprawiedliwego.
Trąbo nasza, wrogom grzmij.
PS. Pierwsza ustawa o obywatelstwie polskim wydana w Polsce niepodległej, w 1920 roku, stanowiła, że kto uzyskuje obywatelstwo innego państwa, ten automatycznie traci polskie - bez potrzeby fatygowania głowy państwa czy dokonywania jakichkolwiek czynności administracyjnych. W ten sposób każdy mógl się sam określić, poprzez decyzję, czy się w innym państwie naturalizować, czy nie naturalizować, a uprawnienie do podejmowania decyzji na temat zachowania obywatelstwa polskiego, lub rezygnacji z niego, znajdowało się tam gdzie powinno, to jest w rękach obywatela, a nie państwa. Ale to byłoby dla was za proste, nieprawdaż?
wtorek, 16 marca 2010
Sikorski jednak się zrzekł - Alleluja, alleluja!
Z prawdziwą przyjemością odnotowuję, że Radosław Słońce (l'etat, c'est moi) spełnił mój skromny postulat sprzed ponad dwóch lat, i przedstawił odpowiedni papier z Home Office. Mianowicie ostemplowaną kopię formularza RN1, która stanowi dokumentarny dowód, że przyjęto jego deklarację zrzeczenia się obywatelstwa brytyjskiego. Czyli zrobił tak, jak prosiłem jeszce w listopadzie 2007 roku, co dobrze o jego rozsądku świadczy, bo lepiej póżno niż wcale.
W przeciwieństwie do Polski, wladze brytyjskie nie mogą odmówić swemu obywatelowi przyjęcia do wiadomości jego wlasnowolnego zrzeczenia się obywatelstwa brytyjskiego w czasie pokoju (mogą w czasie wojny). O żadnych zgodach lub niezgodach na to zrzeczenie nie ma mowy, bo decyduje sam obywatel, a nie państwo. Nie wymaga się też dołączania furmanki dodatkowych papierów, ani przyklękania przez tronem.
Proszę zauważyć, ze ten formularz jest jednokartkowy i zawiera sześć prostych pytań oraz wlasnoręczny podpis. That's it.
Proszę zauważyć, ze ten formularz jest jednokartkowy i zawiera sześć prostych pytań oraz wlasnoręczny podpis. That's it.
Lis jest durniem i bredzi:
Tomasz Lis przekonywał wczoraj w swoim programie, że Radosław Sikorski, wbrew zapewnieniom, nie mógł się zrzec brytyjskiego obywatelstwa. - Urzędnik Home Office (brytyjskie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych - red.), którego pytałem, mówił, że nie można zrzec się brytyjskiego obywatelstwa. To prezent od królowej - mówił gospodarz programu
Obywatelstwo brytyjskie nie jest naturalnie żadnym darem królowej. Jego uzyskanie jest gwarantowanym ustawowo prawem każdej osoby, która przeżyla w UK pięć lat z prawem pobytu stałego i pracy oraz jest niekarana. Zrzeczenie się obywatelstwa brytyjskiego na własny wniosek obywatela nie jest w jakikolwiek sposób kłopotliwe, ponieważ brytyjskie państwo respektuje podmiotowość swego obywatela, i co za tym idzie jego prawo do suwerennej decyzji w tej sprawie. W przeciwieństwie do państwa polskiego.
Lis bredzi, bo wydaje mu się, że wszędzie jest tak samo jak w Polsce, i wszędzie dookoła sprawy zrzeczenia się obywatelstwa na własne życzenie, do czego obywatel ma wszelkie prawo, zbudowano taki sam 'proces monstre' i wały obstrukcji administracyjnej jak w Polsce.
W Polsce, te wały mają proces zrzeczenia się obywatelstwa polskiego na wlasną prośbę albo utrudniać jak się tylko da, albo w ogóle udaremniać, poprzez stalinowski wdzięk procedury administracyjnej, stanowiącej wieloletni koszmar.
Proces zrzeczenia się obywatelstwa brytyjskiego opisalem szczegółowo pod podanym wyżej linkiem, a paranoiczny, stalinowsko-bizantyjski, proces zrzekania się obywatelstwa polskiego - tutaj:
Proces zrzeczenia się obywatelstwa brytyjskiego opisalem szczegółowo pod podanym wyżej linkiem, a paranoiczny, stalinowsko-bizantyjski, proces zrzekania się obywatelstwa polskiego - tutaj:
i tutaj - z porównaniem do procedur zrzekania się obywatelstw USA, Kanady i Australii
Mam nadzieję, że kiedy Radek już wreszcie zostanie Prezydentem RP, to ja też będę mógł się zrzec swojego obywatelstwa polskiego z takim samym minimum ceregieli, z jakim Radek zrzekł się obywatelstwa brytyjskiego.
Choćby z tego jednego powodu zapewne powinienem mu kibicować.
Choćby z tego jednego powodu zapewne powinienem mu kibicować.
A teraz deser polityczny. Z frykasem, o którym praktycznie nikt w Polsce nie wie:
Otóż, rezygnacja z obywatelstwa brytyjskiego jest odwracalna. Jest ono do odzyskania w razie potrzeby. Też bez kłopotu. Z formularzem RN1 (dziś znanym jako formularz RN) przychodzi pouczenie, w którym czytamy: Notes: "A declaration of renunciation affects only the status of the person making the declaration and does not affect the current status of any other member of his or her existing family. A person who renounces British citizenship has a right (once only) to resume that citizenship if the renunciation was necessary to enable him or her to keep or obtain some other citizenship. A person who renounces British citizenship more than once, or for any other reason, may be allowed to resume that citizenship if the Home Secretary thinks fit."
czwartek, 11 marca 2010
Sikorskiana: chucpa, charyzmat i kto wie co jeszcze
Flachę dowolnie wybranego alkoholu, od denaturatu do Chateau d'Yquem, zamienię na zdjęcie Radosława Sikorskiego wykonane w Oxfordzie w latach 1983-1986, przedstawiające Radka w granatowym fraku klasycznego XVIII-wiecznego kroju z aksamitnym kołnierzem i klapami obszytymi jedwabiem koloru kości słoniowej, jasnej kamizelce koloru musztardowego i błękitnej muszce.
Tak wygląda strój organizacyjny członka Bullingdon Club, ekskluzywnej grupy bankietowej złotej młodzieży studiującej na uniwersytecie oxfordzkim.
Strój szyje na zamówienie niezmiernie szacowna firma krawiecka Ede and Ravenscroft (rok założenia 1689), ta sama, która szyje szaty tronowe monarchów brytyjskich. Strój członkowski Bullingdon Club kosztuje około 2000 funtów.
Klub istnieje od ponad 200 lat. Tradycyjnie zajmuje się bankietowaniem i demolowaniem własności prywatnej. Za wyrządzone szkody klub płaci bez słowa, z reguły na miejscu i gotówką. Na tym szczeblu bankietowym naturalnie nie ma i nie może być mowy o czymś tak prostackim jak wezwanie policji. więc żaden brytyjski właściciel restauracji tego nie uczynił i nigdy nie uczyni.
Tak wygląda strój organizacyjny członka Bullingdon Club, ekskluzywnej grupy bankietowej złotej młodzieży studiującej na uniwersytecie oxfordzkim.
Strój szyje na zamówienie niezmiernie szacowna firma krawiecka Ede and Ravenscroft (rok założenia 1689), ta sama, która szyje szaty tronowe monarchów brytyjskich. Strój członkowski Bullingdon Club kosztuje około 2000 funtów.
Klub istnieje od ponad 200 lat. Tradycyjnie zajmuje się bankietowaniem i demolowaniem własności prywatnej. Za wyrządzone szkody klub płaci bez słowa, z reguły na miejscu i gotówką. Na tym szczeblu bankietowym naturalnie nie ma i nie może być mowy o czymś tak prostackim jak wezwanie policji. więc żaden brytyjski właściciel restauracji tego nie uczynił i nigdy nie uczyni.
Film dokumentalny o kumplach z Bullingdon Club pt."When Boris Met Dave" wyemitowany przez brytyjski Channel 4 dnia 7 października 2009 roku zawiera fascynujące sikorskianum, włącznie z rekonstrukcją sceny całkowitego zdemolowania studenckiego pokoju Sikorskiego w Oxfordzie podczas inicjacji Radka jako członka Bullingdon Club. Oraz reminiscencje Radka o tej szalonej nocy, już z perspektywy polskiego ministra spraw zagranicznych.
Członkiem klubu można zostać wyłącznie w drodze zaproszenia przez większość członków. Członkostwo jest ograniczone do dzieci arystokracji i elity finansowej Zjednoczonego Królestwa, tak siłą tradycji jak i siłą rzeczy, z powodu bardzo wysokich kosztów bankietowania i demolowania, jakie ponoszą członkowie.
Późniejszy król Edward VIII, studiując w Oxfordzie jako książę następca tronu w latach 1911-1913, miał przykrości od rodziców za członkostwo i udział w klubowych imprezach. Około 60% członków Bullingdon Club było przed podjęciem studiów uczniami Eton, prawdopodobnie najekskluzywniejszej prywatnej szkoły średniej na świecie.
Wszystko to doprasza się o pytanie: skąd skromnemu studentowi, azylantowi z Bydgoszczy, do balangowania we fraku z takimi współbiesiadnikami jak David Cameron1 , późniejszy lider konserwatystów, potencjalny następny premier Wielkiej Brytanii, i Boris Johnson2, późniejszy burmistrz Londynu?
Naturalnie wybornie to świadczy o zdolnościach towarzyskich i językowych Radka, że młodych brytyjskich paniczów nie nudził i był przez nich akceptowany jako kumpel. Ale taka akceptacja ma swoje koszty. Cokolwiek pokrywało stypendium Radka w Oxfordzie, nie pokrywalo ono raczej ani szycia fraka, ani odszkodowań za zdemolowanie eleganckiej knajpy parę razy do roku, czyli wydatków związanych ze standardowymi obowiązkami członka Bullingdon Club.
Kto zatem stawiał? By się w tych kołach obracać, nie wystarczy perfekcyjny angielski, poczucie humoru i dobre maniery, potrzebny jest jeszcze tata arystokrata albo bardzo poważne pieniądze, a najlepiej jedno i drugie.
Czy to charyzmat Radka rzucił ten ekskluzywny 200-letni klub na kolana? Spontaniczne bądź przypadkowe zaproszenie do Bullingdon nie-Brytyjczyka, w dodatku golca, jest mniej więcej tak samo prawdopodobne jak aresztowanie papieża na dworcu kolejowym za tłuczenie szyb w stanie nietrzeźwym i obrazę moralności publicznej. Kto zatem płacił i czuwał jak Anioł Stróż nad Radkiem w Oxfordzie i dlaczego, a nade wszystko po co? Taki anioł musiałby mieć bardzo poważne przebicie klasowe i towarzyskie, bo oprócz naprawdę wysokiej pozycji w naprawdę wysokich sferach arystokracji i finansjery mało co mogło robić wrażenie na rozhulanych młodych panach i wpływać na ich decyzje.
Kiedy David Cameron został liderem partii konserwatywnej i koło Bullingdon Club zrobiło się troche głośniej, firma oxfordzkich fotografów, Gillman and Soame, odmówiła zezwolenia na publikację zbiorowych zdjęć członków klubu, jakie tradycyjnie wykonywała, na gruncie ochrony praw autorskich.
Kto zatem stawiał? By się w tych kołach obracać, nie wystarczy perfekcyjny angielski, poczucie humoru i dobre maniery, potrzebny jest jeszcze tata arystokrata albo bardzo poważne pieniądze, a najlepiej jedno i drugie.
Czy to charyzmat Radka rzucił ten ekskluzywny 200-letni klub na kolana? Spontaniczne bądź przypadkowe zaproszenie do Bullingdon nie-Brytyjczyka, w dodatku golca, jest mniej więcej tak samo prawdopodobne jak aresztowanie papieża na dworcu kolejowym za tłuczenie szyb w stanie nietrzeźwym i obrazę moralności publicznej. Kto zatem płacił i czuwał jak Anioł Stróż nad Radkiem w Oxfordzie i dlaczego, a nade wszystko po co? Taki anioł musiałby mieć bardzo poważne przebicie klasowe i towarzyskie, bo oprócz naprawdę wysokiej pozycji w naprawdę wysokich sferach arystokracji i finansjery mało co mogło robić wrażenie na rozhulanych młodych panach i wpływać na ich decyzje.
Kiedy David Cameron został liderem partii konserwatywnej i koło Bullingdon Club zrobiło się troche głośniej, firma oxfordzkich fotografów, Gillman and Soame, odmówiła zezwolenia na publikację zbiorowych zdjęć członków klubu, jakie tradycyjnie wykonywała, na gruncie ochrony praw autorskich.
Stąd moje pytanie:
- są jeszcze jakieś fotki z tych balang 1983-86?
1(właśc.David William Donald Cameron, daleki potomek króla Williama IV, poprzednika królowej Wiktorii na tronie brytyjskim, daleki kuzyn królowej Elżbiety II)
2(właśc. Alexander Boris de Pfeffel Johnson, prawnuk wielkiego wezyra imperium otomańskiego, daleki potomek króla Jerzego II),
środa, 10 marca 2010
96%
"Dlatego uważam, że tym ludziom trzeba dać spokój. Dla Polski to jest to stracone pokolenie. Ale może będą chcieli wrócić za 15-20 lat, z kapitałem społecznym, ze znajomością języka, kontaktami za granicą i pieniędzmi, które zainwestują w Polsce w coś sensownego? Niech to będą np. domy opieki, których u nas nie ma, a których będziemy potrzebować. Gdyby teraz wrócili, wzrosłoby bardzo bezrobocie."
Profesor Krystyna Iglicka
Centrum Stosunków Międzynarodowych
Państwo polskie od zawsze uważało, że obywateli swoich, jako własność państwa, może dowolnie przestawiać z kąta do kąta, jak zawadzającą koncepcji umeblowania szafę. Ponad 600 tysięcy urzędników III RP od zawsze traktowało współobywateli trójzaborowo – jak Józefa K., jak burą sobakę, lub na Maul halten, do wyboru klienta.
A tu tymczasem niespodzianka: pani profesor Iglicka dziwi się gorzko, że wyjechało dwa miliony, a wróciło 60 tysięcy. Przedtem się gorzko dziwił pan profesor Stola*, kiedy krótki rachunek wykazał, że wyjechało w latach 1981-89 ponad milion, a wróciło też około 60 tysięcy. To już razem trzy miliony od 1981 roku, i w najlepszym wypadku 120 tysięcy powrotów. Cztery procent.
Kiedy pan profesor Dudek mówi, że Polacy wyjeżdżają do krajów nie tylko bogatszych, ale przede wszystkim lepiej rządzonych, nikt go nie chce słuchać, politycy wtykają palce w uszy i zagłuszają go, powtarzając mantrę"IPN, oszołom... IPN, oszołom!".
Prezydentem RP próbuje zostać facet, który jako wiceminister spraw zagranicznych w rządzie Jerzego Buzka usiłował czynnie rządzić Polonią, domagając się z uporem maniaka, że każdy, kto się o polski plemnik otarł, ma podróżować do Polski wyłącznie na podstawie paszportu polskiego, i żadnego innego, bo inaczej go Straż Graniczna z powrotem do domu nie wypuści. Kto mu uwierzył, dożywotnio zwichnął sobie szanse na jakąkolwiek karierę, do której potrzeba w jego kraju stałego zamieszkania i obywatelstwa certyfikatu bezpieczeństwa osobowego.
Politykę migracyjną Polski pisze urzędnik, który jako wiceminister spraw wewnętrznych w rządzie tegoż Jerzego Buzka wprowadził do projektu ustawy o obywatelstwie polskim z 2000 r. paragrafy o karaniu grzywną za okazywanie niepolskich paszportów przez Polonię oraz o wszechświatowym poborze Polonii do wojska. Przez wiele lat potem utrudniał, jak mógł, z pozycji szefa Urzędu Repatriacji i Cudzoziemców, rozpatrywanie wnioskow oosobistą zgodę prezydenta RP na zrzeczenie się obywatelstwa polskiego na własny wniosek obywatela(nota bene, wymaganie osobistej zgody głowy państwa na skorzystanie z prawa obywatelskiego zagwarantowanego Konstytucją, to światowe curiosum prawne).
Przewodniczącym sejmowej Komisji Łączności z Polakami za Granicą(słowo "Polonia" ruguje się z oficjalnego użycia, bo sugeruje podmiotowość diaspory) jest bratanek stalinowskiego oprawcy Jakuba Bermana, syn twardego jak diament komunisty, trzykrotnie skazanego w latach 1933-39 za działalność wymierzoną przeciwko suwerenności i niepodległości Polski. Ta jedna nominacja więcej mówi o rzeczywistym stosunku państwa do Polaków stale mieszkających poza Polską niż wszystkie razem wzięte bankiety z przemówieniami o Macierzy i Rodakach.
A wniosek, jaki z tego wszystkiego wyciąga pani profesor Iglicka ma być taki, że emigranci być może wrócą, za 15-20 lat, z gotówką w zębach, by wam w Polsce w samą porę wybudować domy starców? Zaiste, Polska jest wszechświatową stolicą myślenia życzeniowego.
Przykro mi, ale z inwestycji w kraju mogę zaoferować jedynie Pomnik Wdzięczności Wychodźstwa dla Macierzy – dziób pingwina na cokole.
Wysokim, by pomnika złomiarze nie ukradli.
* www.ipn.gov.pl/portal/pl/24/1329/nr_32002.html
D.Stola, Milion straconych Polaków, Biuletyn IPN 3/2002
D.Stola, Milion straconych Polaków, Biuletyn IPN 3/2002
środa, 3 marca 2010
Ferment w Pałacu?
To chyba pierwszy wypadek w historii, kiedy wybór nowego Prezydenta RP może spowodować poważną awanturę małżeńską.
Sprawa wygląda tak:
W razie gdyby pan Radoslaw Sikorski miał zostać wybrany Prezydentem RP, Pani Prezydentowa Applebaum zamierza przyjąć obywatelstwo polskie. W zasadzie nie powinno być z tym żadnego problemu, ponieważ obywatelstwo polskie zgodnie z odpowiednią ustawą nadaje Pan Prezydent osobistą decyzją, więc trudno przypuszczać, by miał go wlasnej żonie odmowić. Puryści mogliby co prawda utrzymywać, że Prezydent RP naturalizujący własna żonę stawia się w sytuacji konfliktu interesów, ale ponieważ małżonka pana Radosława Sikorskiego na obywatelstwo z rąk Pana Prezydenta Kaczyńskiego nie reflektuje, to nie ma innego pragmatycznego wyjścia.
Jak w wielu dziedzinach życia publicznego Rzeczypospolitej, w tej pozornie prostej sytuacji tkwi jednak pewien dosyć solidny hak.
Otóż, zgodnie z art.8 ust.3 obowiązującej Ustawy z dn. 15 lutego 1962 r. o obywatelstwie polskim, nadanie obywatelstwa polskiego przez Prezydenta RP "może być uzależnione od złożenia dowodu utraty lub zwolnienia z obywatelstwa obcego."
Czy Pan Prezydent Sikorski zażąda od Pani Prezydentowej zrzeczenia się obywatelstwa amerykańskiego?
Czy jeśli Pan Prezydent zażąda, to Pani Prezydentowa odpowie mu na to żądanie parlamentarnie? Zwłaszcza, że ewentualna utrata obywatelstwa amerykańskiego Pani Prezydentowej na skutek dobrowolnego zrzeczenia się tego obywatelstwa na własne żądanie, będzie się rozciągać również na synów...
Czy nastąpi na tym tle ferment w Pałacu?
Ach, wysokich sfer urok wspaniały i napowietrzny.
Czy Pan Prezydent Sikorski zażąda od Pani Prezydentowej zrzeczenia się obywatelstwa amerykańskiego?
Czy jeśli Pan Prezydent zażąda, to Pani Prezydentowa odpowie mu na to żądanie parlamentarnie? Zwłaszcza, że ewentualna utrata obywatelstwa amerykańskiego Pani Prezydentowej na skutek dobrowolnego zrzeczenia się tego obywatelstwa na własne żądanie, będzie się rozciągać również na synów...
Czy nastąpi na tym tle ferment w Pałacu?
Ach, wysokich sfer urok wspaniały i napowietrzny.
Subskrybuj:
Posty (Atom)