piątek, 11 stycznia 2008

Radosław Słońce

Kobylański mi ani brat, ani swat. Ma ponad 80 lat, czyli jest z zupełnie innego pokolenia niż moje, Urugwaj jest daleko, a debaty między żydoznawcami a żydożercami z gościnnym udzialem zaproszonych węszycieli mam, od zawsze, z przyczyn zasadniczych, głęboko gdzieś. A od czasu, kiedy mieszkam w kraju zaludnionym przez imigrantów z całego świata - jeszcze głębiej niż przedtem.

Ale chciałbym wiedzieć, jak się przedstawia od strony prawnej legalność zakazu kontaktowania się z obywatelem polskim, wydanego polskim ambasadorom przez ministra spraw zagranicznych Rzeczypospolitej Polskiej.

Kobylański nigdy nie zrzekł się obywatelstwa polskiego. Jest zatem podwójnym obywatelem Polski i Urugwaju. Ale prawo polskie (gomułkowska ustawa o obywatelstwie polskim z 1962 roku, obowiązująca do dzisiaj z kosmetycznymi zmianami terminologii) stanowi, że dla organów panstwowych RP Kobylański jest obywatelem tylko i wyłącznie polskim.

Czy państwo w takim razie w ogóle może LEGALNIE, PRAWOMOCNIE I PRAWORZĄDNIE zakazać pod groźbą kar dyscyplinarnych pracownikom swojej administracji państwowej kontaktowania się z tymi obywatelami, których nie lubi - z powodów politycznych lub jakichkolwiek innych?

Jeśli tak, to widzę wiele ciekawych i pożytecznych zastosowań tego precedensu.

A jeśli nie, a to tylko Radosław Słońce sobie tak wesoło roi jak Ludwik XIV, że “L’État, c’est moi", to pora się rozejrzeć za innym ministrem spraw zagranicznych, bo megalomania w dyplomacji jest rzeczą niebezpieczną. Albo za gilotyną.