poniedziałek, 2 kwietnia 2007

Emigracja, demagogia i bezinteresowna wredność

W Temacie Maci - wtemaciemaci.salon24.pl

2007-04-02, 13:28:54
W blogu  http://scriboergosum.salon24.pl , wpis "Emigracja i demagogia", autor zastanawia się nad przyczynami polskiej schizofrenii, kiedy to najpierw się całe lata negocjowało, żeby Polacy mogli pracować w Unii, a teraz się chórem narzeka, że Polacy pracują w Unii.

Narzeka się w Polsce i niekiedy surowo potępia fakt, że niektórzy Polacy pracują w Unii, i jest im z tego za dobrze, zamiast się poświęcić dla sprawy, jaka by ona nie była, i "na dnie z honorem lec" w Ojczyźnie.

 Autor podaje sensowną i racjonalną odpowiedź, że w 17 lat po upadku komunizmu z jego księżycową ekonomikąi centralnym planowaniem, siłą rzeczy zarobki w Polsce nie mogą być takie same, jak w najbogatszych krajach świata. Zaś państwo nie ma żadnego rogu obfitości, aby z niego każdemu wyrównać jego polskie zarobki do szwajcarskiego standardu, żeby nie odczuwał w Polsce cen, które w wielu wypadkach przekraczają szwajcarskie. W związku z czym nie ma nic haniebnego ani negatywnego w tym, że Polacy jeżdżą pracować gdzie indziej. 

Zupełna zgoda. Ale to tylko pół odpowiedzi, bo istnieje jeszcze jeden - rzadko dyskutowany - element tego równania, czyli paradygmat bezinteresownej polskiej wredności.

Wredności na tle, że komuś jest za dobrze. Jako emigrant osiadły na Zachodzie przez już ponad połowę życia, stawiam dolary lub euro przeciwko wielkanocnym wydmuszkom, że niezależnie od kwestii płac, cen i podatków w Polsce, nie co innego jak ta bezinteresowna wzajemna wredność doprowadzi w końcu do trwałej emigracji z RP milionów młodych Polaków, i żaden rząd RP nic na to nie poradzi, chyba że zaminuje granice i unieważni wszystkie paszporty. A i wtedy niekoniecznie. 

Jednym z zasadniczych elementów tzw. "polskiego kotła" jest bezinteresowna wzajemna złośliwość Polaków, według schematu, że jeśli komuś jest źle, to wszystkim dookoła ma być tak samo źle. Ile razy bada sie w Polsce opinię publiczną na temat systemu podatkowego, tyle razy znajduje się dużą grupę respondentów, którzy uważają, że sprawiedliwie jest dopiero wtedy, kiedy wszystkim po zapłaceniu podatków zostaje w ręku mniej więcej tyle samo, czyli wtedy, kiedy następuje przymusowa urawniłowka w dół. 

Ślepa nienawiść roszczeniowej klasy płaskogłowych, którym nic się nie opłaca, poza siedzeniem na rzyci i czekaniem na mitycznych "onych" (bo "oni" mają dawać) kieruje się w Polsce na każdego, kto cokolwiek aktywnie robi, by poprawić los swój i rodziny. A specjalnie na każdego, kto z tego powodu z Polski wyjeżdża. 

Wystarczy poczytać polskie fora w sieci, na których nieprzerwanie  tryska fontanna gnojówki pompowanej na tych, którzy wyjechali,  przez tych, którzy nie mają najmniejszego zamiaru gdziekolwiek się ruszyć, ani nic konstruktywnego ze sobą zrobić. Wolą poczekać, aż nastanie nirwana, w której Polak bedzie leżał pod gruszką, jadł salceson, popijał śmietaną i narzekał od rana do wieczora, że salceson za tłusty, a śmietana nie dosyć. Płacić za tą nirwanę naturalnie będą "oni", albo podatki od emigrantów zarobkowych, albo w ogóle ktokolwiek, tylko nie konsumenci salcesonu. 

Z dwóch powodów - "polskiego kotła" i powszechnie znanego wdzięku i życzliwości ponad 600 000 polskich urzędników -  wielu młodych Polaków, którzy wyjechali z Polski,  początkowo za chlebem - już nie wróci. Zwłaszcza, kiedy się zapoznają, z pierwszej ręki, z normalnie funkcjonującym społeczeństwem, w którym mało kto ma potrzebę włazić na głowę bliźniemu swemu, żeby go stamtąd pouczać, co powinien robić ze swoim życiem. Oraz z normalnym państwem, które nie odczuwa potrzeby ręcznego sterowania wszystkim i bezustannego włażenia na głowę obywatelowi, by ten ani na chwilę nie zapomniał kto nim rządzi i czyje na wierzchu. ?

Jak ktoś posiedzi rok czy dwa w Wielkiej Brytanii i zobaczy, że tam jest niewiele spraw, których nie da się załatwić pocztą albo przez telefon, wielu obywateli nie było osobiście w żadnym urzędzie od wielu lat, a państwo sie jakoś od tego nie rozlatuje, to często zaczyna mu świtać, że oprócz polskiego kotła są jeszcze inne modele państwa. O dwie godziny lotu od Warszawy można żyć w innym świecie, z dala od agresywnego, konfrontacyjnego, wiecznie zrzędzącego, wiecznie niezadowolonego, wiecznie muszącego przy czymś obsesyjnie dłubać, polskiego państwa etatyzmu autorytarnego. 

Przekleństwem Polski jest domaganie się przez jej polityków, by w państwie było coraz więcej państwa. Przekleństwem jest, gdy słowo "państwowiec" jest wśród polityków komplementem zamiast obelgą. Przekleństwem jest, gdy zespoły ekspertów pracują dzień  i noc, obmyślając,  jak by tu jeszcze głębiej wpakować państwowy kciuk do każdej prywatnej zupy.

Normalne i zdrowe zjawisko emigracji zarobkowej, które poprawia mobilność społeczeństwa i jego zdolność radzenia sobie ze zmianami, i nad którym nikt inny na świecie tak koszuli nie drze, jak Polacy, jest korzystne dla Polski. Nie tylko z tego powodu, że część pieniędzy wraca do kraju. Również dlatego, że nieobecnym nie trzeba nic świadczyć

Dwa miliony emigrantów, których w kraju nie ma, nie obciążają polskiej służby zdrowia, policji, transportu, energetyki, szkolnictwa, budownictwa mieszkaniowego etc. Już z samych tylko tych oszczędności można by np. zacząć płacić lekarzom według rzeczywistej wartości ich pracy, albo przestać pobierać od nich podatek dochodowy, hamując w ten sposób drenaż kadr służby zdrowia. 

Ale to się nie stanie, bo etatyzm autorytarny tak ma, że stoi na przymuszaniu. Gdy go przyprzeć do ściany, odruchowo sięga po grubą pałę przymusu państwowego i zaczyna walić na oślep. 

Cała dotychczasowa odpowiedź państwa na emigrację lekarzy to nie jest zastanawianie się, skąd wziać pieniądze, by tak im płacić, żeby emigracja stala się mało atrakcyjna finansowo. Zamiast tego, państwo, które jest über alles, knuje jakby tu przywiązać administracyjnie lub finansowo krnąbrnego medycznego chłopa do ziemi, zakazać mu wyjazdów, nakazać odpracowanie, i w ogóle wymyślić nowoczesny model nakazowo-zakazowy państwowej pańszczyzny za 1500 złotych netto miesięcznie. To się mogło udać za PRL, ale dziś już się nie uda, przede wszystkim ze względu na lepszy obieg informacji.

Dwóch milionów ludzi w Polsce nie ma, są gdzie indziej. Obciążają infrastrukturę i administrację innych państw, odciążając tym samym polską. Ale dotacje z Brukseli przecież dalej się na te osoby w Polsce bierze, nieprawdaż?

Nie ma w Polsce również około miliona emigrantów z lat 1980-89 (dane IPN), dawno zintegrowanych na Zachodzie i w znakomitej większosci dawno naturalizowanych w krajach stałego zamieszkania, ale nigdy nie wykreślonych z polskiej ewidencji ludności.  Na nich także Rzeczpospolita pobiera z Unii miliardy euro. 

W tym szaleństwie jest metoda. Polska, która oficjalnie podaje wszystkim, z Eurostatem na czele, że ma 38.6 miliona ludności, moze jej mieć efektywnie i faktycznie niecałe 36 milionów. Załóżmy sobie, powiedzmy, dwa i pół miliona nieobecnych. Kto na zawsze, kto średnioterminowo (1-5 lat). Wszyscy dalej wpisani do PESELU i liczeni przez MSWiA i GUS jako obecni. 

Pomnóżmy te 2.5 mln przez, powiedzmy, symboliczne sto euro na głowę rocznie w dotacjach unijnych... Nawet po skromnej stówie na głowę - wychodzi  250 milionów euro rocznie ekstra, prawie miliard złotych. Żywa gotówka za nic. 

Ilu można by za to zatrudnić lekarzy? Otóż, gdyby tym lekarzom płacić zasadniczą pensję w wysokości 2000 euro (ponad 7500 PLN) miesięcznie, czyli 24 000 euro (ponad 90 000 PLN) rocznie, to pobieranej na 'martwe dusze' unijnej kasy wystarczyłoby na zatrudnienie na tych warunkach ponad 10 i pół tysiąca lekarzy, dwukrotnie więcej, niż wyjechało.  Albo można by ze środy na piątek podnieść pobory każdemu z ok. 65 000 lekarzy zatrudnionych w państwowej służbie zdrowia o 1250 złotych miesiecznie, 15 tysięcy złotych rocznie. 

Natomiast co się naprawdę dzieje z unijnymi funduszami pobieranymi przez Polskę na nieobecnych, tj. od zawyżonej podstawy, dobry Bóg raczy wiedzieć

I jeszcze jedno: ilu młodych Polaków wyemigruje z Polski na zawsze pod wpływem rzucanych ostatnio mrocznych pogróżek MON, że za uchylanie sie od wojska jest trzy lata więzienia, a poborowych zawsze można zatrzymać na granicy?

Po pierwsze, na jakiej granicy? Groźby MON są bez pokrycia. Za siedem miesięcy, 28 października 2007 r., po wejściu Polski do strefy Schengen, musi zniknąć polska kontrola wjazdowa i wyjazdowa na granicach z Niemcami, Republiką Czeską, Litwą  i Słowacją  Za siedem miesięcy z definicji nie będzie tam, i nie może być, żadnej granicy, na której możnaby kogokolwiek legitymować albo zatrzymywać.  Życzę powodzenia przy próbach ekstradycji polskich poborowych z Wielkiej Brytanii, gdzie nie ma obowiązkowej służby wojskowej, a tym samym nie ma przestępstwa uchylania się od niej.

Po drugie, jeśli z młodzieży w wieku poborowym MON będzie dla chwały polskiego oręża robił przestępców, to ta młodzież będzie emigrować na zawsze, ponieważ w Polsce przedawnienie zbrodni uchylania się od wojska NIE BIEGNIE podczas tzw. "samowolnego pobytu sprawcy za granicą". Morderstwo, gwałt, podpalenie i zdrada stanu przedawniają się w Polsce po maximum 20 latach. Uchylanie się od służby wojskowej poprzez wyjazd za granicę nie przedawnia się nigdy. Zgodnie z mało znanymi i niezmienionymi od czasów PRL postanowieniami ustawy o powszechnym obowiązku obrony, "samowolny" jest pobyt za granicą każdego mężczyzny w wieku 18-60 lat, który przed wyjazdem nie zapytał WKU, czy może się uchylić od służby wojskowej, i co WKU na to.


 

 
komentarze (35)

Brak komentarzy: