piątek, 7 maja 2010

Dymiący nagan - Poradnik Rusznikarza



Motto:
"Zaprzeczaj wszystkiemu! Jakie by nie były zarzuty, mów że nie, i powtarzaj, że nie. Jeśli wszystkiemu zaprzeczysz, jesteśmy bezsilni."

Gienrik Grigoriewicz Jagoda (1891-1938), szef NKWD 1934-1936, do Antoniny Pirożkowej,
kochanki pisarza Izaaka Babla (1894-1940)
w odpowiedzi na zadane żartem pytanie:
"A jak się zachowywać, gdybym wpadła w ręce waszych ludzi?" (żródło: A.N. Pirozhkova;At His Side: The Last Years of Issac Babel., Steerforth Press 1998, ISBN 978-1883642983)

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Powinszowania dla tych moich czytelników, którzy spostrzegli prawidłowo, że mój ostatni artykuł dotyczyl sposobu prowadzenia śledztwa w sprawie katastrofy smoleńskiej, oraz potulnego łykania przez polską opinię publiczną takich bzdur, jakie tylko klasa rządząca jej zaserwować raczy, natomiast NIE dotyczył kwestii ustalenia, czy w kabinie pasażerskiej Tu-154M nr 101 doszło do eksplozji wolumetrycznej, zwanej także termobaryczną.
Zamiast eksplozji termobarycznej w kabinie, mogłem wybrać jeszcze bardziej ekstremalną hipotezę, np. taką, że szczątki złożone na kupę pod Smoleńskiem to w ogóle inny Tu-154M. Taką  hipotezę też można postawić, jak się mocno uprzeć, i oprzeć ją o co najmniej dwa razy za długi czas lotu od granicy białoruskiej przestrzeni powietrznej do Smoleńska, oraz dotychczasowy brak wiarygodnej identyfikacji płatowca na podstawie numerów seryjnych kluczowych części. 
Nie było moim celem promowanie ani obalanie żadnych konkretnych hipotez. W rzeczy samej, można nawet postawić ambitną hipotezę, że Rosjanie dotąd sami nie wiedzą co, jak i dlaczego się stało od Smoleńskiem. Takiej hipotezy też sie w tej chwili nie da ani podtrzymać, ani obalić z powodu sposobu, w jaki Rosja prowadzi śledztwo.  Zwlaszcza, że ani państwo rosyjskie, ani jego struktura władzy to nie jest monolit. Historia Rosji zna drastyczne przypadki wzajemnego podkładania sobie świni przez członków wierchuszki władzy, owocujące śmiercią osób trzecich, że wspomnimy tylko zabójstwo Kirowa. Jest więc całkiem niewykluczone, że nawet sami Rosjanie prowadzący śledztwo też nie do końca wiedzą, kto trzyma nagan. 
Moja myśl była inna. Taka mianowicie że w katastrofie tej wagi muszą być brane pod uwagę i traktowane początkowo jako równoprawne wszystkie fizycznie realne hipotezy, w tym także te mało prawdopodobne. Hipotezy należy kolejno wykluczać, aż zostanie na stole tylko jedna, najbardziej prawdopodobna. 

Normalnie tak się w świecie robi. Normalnie robi się to przy drzwiach zamkniętych, a opinia publiczna czeka cierpliwie w przedpokoju na raport, bo nie ma powodu, by nie mieć do komisji zaufania. Nie jesteśmy jednak w świecie, tylko w Rosji, a polski prezydent zginął 20km od Katynia, gdzie leży kilkanaście tysięcy powodów, by nie ufać Rosji. Zatem pardon, mes amis russes, ale obawiam sie że tego luksusu zaufania społecznego ani wasza komisja badania wypadkow lotniczych MAK, ani wasza prokuratura nie mają, i nie bedą miały.

Aby mieć choć minimalny kredyt zaufania, MAK i rosyjska prokuratura muszą działać wręcz wbrew rosyjskiemu instynktowi narodowemu - w sposób otwarty i publiczny.
 
W przeciwnym razie, komisja badająca przyczyny katastrofy pod Smoleńskiem automatycznie nabiera w oczach Polaków charakteru komisji Burdenki. Jak wie każdy, kto się kiedykolwiek interesował sprawą mordu katyńskiego, komisja ekspertów pod przewodnictwem profesora N.N. Burdenki, wybitnego lekarza, została powołana przez ZSRR w 1944 r., w celu ukrycia prawdy o zbrodni katyńskiej. Komisja wykonała zadanie, raportując, że polskich oficerów rozstrzelali Niemcy.

Z tego powodu, imperatywem kategorycznym obecnych badań katastrofy jest zachowanie tak ich całkowitej otwartości, jak i 'world's best practice', czyli światowego standardu profesjonalizmu. Choćby od takiego pogwałcenia moskiewskiego zwyczaju chowania wszystkiego pod siódmą pieczęcią tajemnicy państwowej ciarki miałyby chodzić po plecach rosyjskim prokuratorom.  Stan rosyjskich pleców i okolic oraz rosyjskiego samopoczucia to jest w tej chwili nasz najmniejszy problem.
 
 
W obecnych warunkach i przy obecnym sposobie prowadzenia śledztwa, nawet o ile Rosjanie rzeczywiście nie mieli nic wspólnego ze śmiercią polskiego prezydenta, żaden Polak znający historię klamstwa katyńskiego i przypatrujący się temu, co się obecnie wyrabia wokól smoleńskiej katastrofy, w rosyjską niewinność nie uwierzy. Zapewne co najmniej przez następne 50 lat, być może w ogóle nigdy.
 
Cywilizacyjnym identyfikatorem Dzikiego Wschodu pozostaje tak zwane "chodzenie w zaparte", niezdolność przyznania się do winy. Wschód ma swoje historyczne powody, w tym takie, jak w cytacie z szefa NKWD otwierającym ten artykuł. W Moskwie 1936 roku, kto chciał żyć, ten musiał umieć iść w zaparte. Ale teraz nie jesteśmy w 1936 roku, i metoda coraz bardziej zgrzyta.
Jeszcze 25 lat temu można bylo w Polsce wylądować w więzieniu za publiczne zaprzeczanie, że mordu katyńskiego dokonali Niemcy. W tym samym czasie, w ówczesnej RFN można było wylądować w więzieniu za publiczne zaprzeczanie, że mordów w Oświecimiu dokonali Niemcy.  W tym się odbija, jak w kropli wody na brzozowym liściu pod Smoleńskiem, fundamentalna różnica pomiędzy Zachodem i Wschodem. Zachód wyciąga, choćby za późno i nie do końca, wnioski z błędów. Wschód grzebie swoje błędy w lasach i tajnych archiwach.
 
Nic na to nie pomogą publiczne uściski premierów Tuska i Putina ani zapalanie świeczek poległym w Polsce żołnierzom radzieckim. Leonid Breżniew publicznie całował Wojciecha Jaruzelskiego w usta, Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Radzieckiej organizowało co roku paradne koncerty orkiestr niezwykle dętych w rocznicę Rewolucji Październikowej, a wiarygodność PRL jakoś nie wzrastała od tego wszystkiego ani na jotę.

Mówiąc brutalnie, albo Rosjanie publicznie udowodnią na oczach świata, że potrafią wznieść się ponad własne ograniczenia cywilizacyjne i uwarunkowania polityczne, i podać wiarygodne, sprawdzalne wyjaśnienie katastrofy smoleńskiej, albo w oczach wielu milionów Polakow państwo rosyjskie zostanie, na długo lub na zawsze, mordercą demokratycznie wybranego prezydenta.

W oczach zachodnich stolic Rosjanie zostaną śliskimi, mało wiarygodnymi i potencjalnie niebezpiecznymi partnerami.

Nikt nie może za Rosjan dokonać wyboru, które wyjście im na obecnym etapie rosyjskiej historii lepiej pasuje i jak chcą się prezentować światu.
 
Co nie znaczy, że nie należy wywierać na Rosjan nacisku. W poprzednim artykule podałem odnośniki do dwóch raportów dwóch różnych komisji badania wypadków lotniczych:
 
PanAm 103, Lockerbie, Szkocja, 21.12.1988,
Concorde F-BTSC, Gonesse, Francja, 25.07.2000
 
Nawet średnio rozgarnięty czytelnik z przeciętną znajomością angielskiego bez trudu zorientuje się z tych raportów, jaki jest światowy standard profesjonalnego badania poważnych wypadków lotniczych, i jak daleko Rosjanie są od tego standardu.
 
Przytoczyłem także amerykański regulamin wojskowy, ktory w krótkich żołnierskich słowach precyzuje, co i w jaki sposób należy robić ze zwłokami ofiar wojskowych wypadków lotniczych, i jakie informacjemuszą być zebrane podczas medycznej części dochodzenia. Bez wyjątków, bez dyskusji, bez telefonów z Waszyngtonu. Ma być zrobione, na zdrowej wojskowej zasadzie 'zamknąć mordę, odmaszerować, wykonać i zameldować'.

W dodatku ten regulamin stosuje się do każdego wojskowego wypadku lotniczego, bez względu na to, czy zginął prezydent i całe ścisłe dowództwo sił zbrojnych, czy tylko podporucznik pilot, technik pokładowy w stopniu kaprala, i pies dowódcy eskadry ugodzony przez spadające szczątki.

Każdy czytelnik prasy krajowej może na wlasny użytek samodzielnie ocenić dystans cywilizacyjny pomiędzy prozaiczną amerykańską instrukcją wojskową, obowiązującą od 1976 roku, a rosyjskimi lekarzami piszącymi w 2010 roku w protokołach sekcji, na których brak podpisów świadków: "przyczyna śmierci - mnogie obrażenia".
 
Kontrast pomiędzy tym, jak postępują w sprawie katastrofy Rosjanie, a tym, do czego cywilizacyjnie aspirują Polacy, służy też oświetleniu sprawy traktowania obywateli polskich przez ich własne demokratycznie wybrane władze, które przeżywają wyraźny dylemat Hamleta, komu są winne lojalność - własnemu narodowi, czy starszemu bratu ze Wschodu.
 
Córka śp. Zbigniewa Wassermanna jedzie do Moskwy by zidentyfikować ciało ojca. Na miejscu zostaje poddana impertynenckiemu przesłuchaniu przez klasycznego sowieckiego prokuratora, obcesowo wypytującego o sprawy nie mające nic wspólnego ze śmiercią ojca, natomiast wiele z wiedzą rosyjskiego wywiadu o zmarłym, byłym koordynatorze polskich służb specjalnych. Podsuwa się zszokowanej kobiecie do podpisu zgodę na zniszczenie pokrwawionej odzieży ojca (potencjalnie bezcennego eksponatu do niezależnych badań kryminalistycznych i medycyny sądowej) oraz oddaje się jej drobiazgi osobiste ojca, które wyglądają na świeżo wyczyszczone. Przy tym wszystkim zdaje się nie jest obecny żaden polski dyplomata, a tłumacza zapewniają Rosjanie.
 
Gdybym to ja siedział w tych okolicznościach na krześle przed biurkiem rosyjskiego czynownika, nie byłbym sam. Byłoby nas trzech. Po mojej lewej stronie siedziałby młody, podejrzanie muskularny i dziwnie spostrzegawczy wicekonsul z biegłą znajomością jezyka rosyjskiego i włączonym cyfrowym dyktafonem w kieszeni marynarki. Po mojej prawej stronie siedziałby prawnik z ambasady, demonstracyjnie trzymający na wierzchu notes i włączony dyktafon.

Po każdym pytaniu, wicekonsul po lewej bez pośpiechu tłumaczyłby mi pytanie rosyjskiego prokuratora na angielski, dając mi w ten sposób czas do namysłu. Na irytację czynownika, że on też zna angielski, więc tłumacz niepotrzebny, wicekonsul odparłby chłodno, że rosyjski zna tak samo dobrze jak prokurator, a angielski lepiej, więc rozmowa będzie przez niego albo wcale.

Prawnik po prawej szeptałby mi do ucha: - … to pytanie jest w porządku, może pan odpowiedzieć … to też w porządku … na to pan nie musi odpowiadać jeśli pan nie chce … stop, na to pytanie proszę nie odpowiadać … proszę nie podpisywać zgody na zniszczenie rzeczy … proszę zapytać, czy może pan to wszystko zabrać ze sobą … proszę zapytać, czy zawartość telefonu komórkowego została skopiowana … proszę dopisać na marginesie protokołu: "zawartość telefonu skopiowana przez prokuraturę federalną FR", datę i inicjały … proszę się uprzejmie pożegnać …
 następnie głośno do prokuratora: - spasiba, Iwan Wasiljewicz, do swidanja

Gdybym poprosił, za dwa tygodnie dostałbym pocztą z ambasady spisany z nagrania stenogram rozmowy.
 
To byłaby, w okolicznościach po tego rodzaju katastrofie, zwykła pomoc prawna mojego państwa dla obywatela australijskiego, przesłuchiwanego przez władze lokalne w obcej jurysdykcji, w niejasnym celu.
 
Dla p. Małgorzaty Wassermann nie było takiej pomocy, a w praktyce nie było też dla pani Małgorzaty jej państwa. Nie istniało. Przed biurkiem rosyjskiego czynownika była w zasadzie bezpaństwowcem. Sytuację całkowicie kontrolował Rosjanin, pytał o co chciał, udzielał takiej informacji jak mu się podobało, uchylał się od odpowiedzi na pytania jak mu się podobało, rozgrywał scenariusz napisany całkowicie w Moskwie. Dobrze, że nie groził. Zaś przy pani Wassermann, obywatelce polskiej, nie było nikogo, kto przerwałby tą upokarzającą farsę i zadbał o jej interesy.
 
Nie lękajcie się jednak. Może jest sposób na cudowną reanimację państwa?

Istnieją dwa niedawne precedensy międzynarodowe niezależnego badania tragicznych zdarzeń związanych ze śmiercią przywódców, które w zamyśle sprawców były przeznaczone do zamiecenia pod dywan. Oba przyniosły interesujące wyniki.
 
1.  United Nations International Independent Investigation Commission established pursuant to  Security Council Resolution 1595 to investigate the assassination ofRafiq Hariri, the former Prime Minister ofLebanon on 14 February 2005.
http://www.un.org/apps/news/infocus/lebanon/tribunal/


2.  United Nations Commission of Inquiry into the facts and circumstances of the assassination of former Pakistani Prime Minister Mohtarma Benazir Bhuttohttp://www.un.org/News/dh/infocus/Pakistan/UN_Bhutto_Report_15April2010.pdf

Co by zatem było. gdyby Polska powiedziała "sprawdzam
"?

Co by było. gdyby rząd RP wystąpił formalnie do Rady Bezpieczeństwa ONZ o powołanie Niezależnej Międzynarodowej Komisji Śledczej dla przeprowadzenia dochodzenia w sprawie faktów i okoliczności śmierci Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej Lecha Aleksandra Kaczyńskiego?

Albo chociaż niższej rangą Komisji Śledczej ONZ?
 
 
3.  The United Nations International Independent Investigation Commission established pursuant to Security Council Resolution XXXX  to investigate the death of the President of Poland, Lech Aleksander Kaczynski, on 10 April 2010..
 
albo
 
3.  United Nations Commission of Inquiry into the facts and circumstances ofdeath of the President of Poland, Lech Aleksander Kaczynski.
 
 
Brzmi nieźle, nieprawdaż? Oczywiście taka komisja nie powstanie w kotle ścierających się przeciwstawnych interesów, jakim jest Organizacja Narodow Zjednoczonych.

Byłoby jednak pouczającym zobaczyć reakcję rządu Donalda Tuska na tego rodzaju propozycję. Rząd musiałby zostać do tego społecznie przymuszony, inaczej nie da się zrobić, ponieważ ONZ jest forum suwerennych podmiotów państwowych.

A jeśliby się udało rząd zmusić do złożenia takiego wniosku, to jak by glosowali Rosjanie? Z jednej strony, Rosja ma veto w Radzie Bezpieczeństwa ONZ. Z drugiej strony, podobno Rosja nie ma nic do ukrycia, więc dlaczegóż miałaby wetować międzynarodową wentylację katastrofy smoleńskiej?
 
Donaldzie Donaldowiczu, ja mam nadzieję, że ten pomysł nie pójdzie spać. Myślę, że lepiej jest zająć się tym teraz, mając jeszcze immunitet, niż gdyby kolejny rząd miał się tym zająć za pięć, dziesięć, albo dwadzieścia lat.
 
 
 
PS.
Otczestwo Donalda Donaldowicza nie jest w moich ustach szydercze.Ja po prostu ćwiczę, by się przygotować do nadchodzącej ery braterstwa. Na razie mi zgrzyta, ale z czasem się przywyczaję. 




6 komentarzy:

prosty chłop pisze...

bardzo trafnie, dzięki

Anonimowy pisze...

Herszel Jehuda łgał w żywe oczy. Oni nigdy nie byli bezradni, zresztą przekonał się sam niedługo potem.
Dla nich (w odroznieniu np. od gestapowców) prawda nie była iststna. Prawdą bowiem było to co sami za nia uznali.
Gestapowcy bili i wyrywali paznokcie żeby się dowiedzieć.
Oni bili i maltretowali, żeby podpisać to co sami ustalili jako rzeczywistość.

Anonimowy pisze...

Kto od kogo ściąga i dlaczego nie podaje źródła?
http://jlwycislak.blox.pl/html

Stary Wiarus pisze...

Podał link, we wcześniejszym wpisie "Czy tylko się przyglądac i komentować? cz I"

Znalazlem jeszcze lepszego plagiatora, ale ponieważ obecnie liczy się zasięg i liczba czytelników, to nie mam pretensji.

http://wtemaciemaci.salon24.pl/178536,dymiacy-nagan#comment_2559051

sneer pisze...

Wiarusie, czemu zmoderowałeś mój kommentarz?

Anonimowy pisze...

Jeśliby nawet Ruskie ściągnęli machinę w dół magnesem, albo obrzucili kamieniami ,strzelili z procy lub innego impulsatora, to porównanie mi się następujące nasuwa: Prezydent X. wyskakuje z okna wieżowca, z 30 pietra, żeby się zabić. Dla uproszczenia - sam wyskakuje, tj. bez pilota. Leci sobie w dół, prędko leci, (9,81 m/s2), i po drodze, gdzieś na wysokości 3 piętra, wychyla się z balkonu Putin i zmienia tor jego lotu waląc go, lecącego, łopatą przez łeb.

Mamy zamachowca. Zabił. Łopatą za**bał Ruski Prezydenta. Pasuje...?

Eksplozja termobaryczna, impulsator, Gigawaty w nanosekundach - HA HA HA (!)

WIDZIALNOŚĆ 200 - 400 m, PODSTAWA 50!!! Mówi to Panu coś ???? W taką pogodę wrony zapierdalają na piechotę. Lądowania się im zachciało w Smoleńsku, psiamać... Każdy cywilny pilot liniowy za taki numer dostałby wypowiedzenie i oddał licencję zawodową, niewykluczone że wylądowałby w kryminale. Tyle.