Takiego samobójczego gola do własnej bramki na polu międzynarodowej reputacji Polski nie widziałem dawno. Mam nadzieję, że pani Anna Applebaum, nagrodzona nagrodą Pulitzera małżonka pana ministra spraw zagranicznych RP, napisze o tym felieton w Washington Post, ponieważ rzecz załuguje na to, by rozejść się szerzej i spod lepszego pióra niż moje.
Polska administracja państwowa, ustami dyrektora departamentu w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych i Administracji oświadczyla, że przestaje uważać orzecznictwo Sądu Najwyższego i Najwyższego Sądu Administracyjnego RP za źródła wykładni prawa. Ministerstwo ma bowiem odmienne zdanie. I to zdanie ma być na wierzchu, bez względu na to, co o tym sądzą sądy.
W tym akurat wypadku chodzi o to, czy emigranci marcowi stracili obywatelstwo polskie, czy go nie stracili. Najwyższe sądy w państwie orzekły, że nie stracili, ponieważ ani Rada Państwa nie była uprawniona do wydania tajnej uchwały w tej sprawie, ani nawet gdyby była uprawniona, to taka uchwała nie mogłaby pozbawić obywatelstwa całej kategorii obywateli, en masse, bez indywidualnych, imiennych decyzji doręczanych zainteresowanym.
Rzekoma utrata obywatelstwa była zatem nieskuteczna prawnie, gdyż po pierwsze bezprawna ab initio, a po drugie nawet gdyby nie byla bezprawna ab initio, to też by była nieskuteczna, z powodu niedotrzymania wymagań proceduralnych.
Administracja natomiast stoi na stanowisku, że może mieć orzecznictwo gdzieś, ponieważ po pierwsze państwo ma dane mu od Boga prawo postępować bezprawnie, czyli nie jest związane własnym prawem, po drugie to są przecież Żydzi, a po trzecie gdyby uznać linię orzecznictwa sądóow, to zachodziłoby niebezpieczeństwo konieczności zwrotu kilkudzisięciu tysiacom osób ukradzionego im mienia, No, a do takich anomalii jak zwracanie komukolwiek mienia ukradzionego mu przez państwo, państwo dopuścić wszak nie może, z innych ważnych względow społecznych. Poza tym w Polsce nie ma prawa precedentalnego, a o źródłach wykładni prawa stanowionego, jako konstrukcie teoretycznym, administracja nie słyszała i słyszeć nie chce.
Polecam tą linię rozumowania wszystkim zagranicznym inwestorom, żeby się nie zdziwili, jak im państwo na przykład upaństwowi Jukos … pardon, rafinerię gdańską czy jakąś fabrykę na przykład, i każe udziałowcom iść won, oni się wtedy odwołają do sądów, sądy każą administracji oddać udziałowcom pieniądze, a administracja oświadczy, że ona ma odmienne zdanie, więc żadnego oddawania pieniędzy nie będzie, a udziałowcy mają sobie iść won.
sobota, 1 marca 2008
Gol!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
1 komentarz:
St. Wiarusie
Pan tam sobie śpi snem sprawiedliwego, a tymczasem ostatnie trzy Pańskie felietony należą do Tag "reprywatyzacja". Chodzi o pasersstwo państwowe w wyprzedaży majątku skonfiskowanego, upaństwowionego czy jak tam Pan sobie woli.
Uznanie obywatelstwa en masse mogłoby pozbawić władze zapobieżeniu utraty przykładowo dochodu ze sprzedaży zagarniętej fabryki czekolady.
I co wtedy?
Kodeks kodeksem, ale pecunia non olet ;)
Prześlij komentarz