poniedziałek, 18 lutego 2008

Nienaganna postawa społeczna

Procedurę typowania, opiniowania i zatwierdzania chętnych na wyjazdy naukowe do KK w latach siedemdziesiątych pamiętam dobrze. A pamiętam ją dobrze, ponieważ jako niemal rówieśnik jednego z nabardziej prominentnych blogerów Salonu24, przez jakiś czas nosiłem się w tych latach z zamiarem załatwienia sobie takiego wyjazdu na swoim uniwersytecie.


Wszakże tylko do dnia, kiedy to wybraliśmy się z moim nieco starszym kolegą na kawę. Kolega już na takim wyjeździe był, a ja chcialem się zorientować, jak się to załatwia. Rzecz była łakoma, a nasze zwierzchnictwo na uczelni było małomówne i "trzymało karty przy orderach", nie rozpieszczając młodych pracowników nauki nadmiarem informacji.

Tak jak się spodziewałem, starszy kolega wiedział, jak się to załatwia. Wyczerpująco objaśnił mi wszystko, co chcialem wiedzieć. Wśrod wielu innych pożytecznych wskazówek, poruszył rownież kwestię cokolwiek tajemniczego kryterium "nienagannej postawy społecznej", sposób opiniowania tego kryterium, i kto będzie chciał w sprawie tej postawy ze mną porozmawiać. Powiedział, żebym się nie bał ani nie przejmował - "bo to jest, stary, taka rutyna: - kto chce jechać, ten przez to przechodzi; to nie jest uciążliwe, po powrocie rozmawiają z tobą raz, góra dwa razy, czasem chcą, żebyś coś napisał, ale nie zawsze, i nie czepiają się jakoś specjalnie."

Do dziś jestem dumny z tego, że ani brew mi wtedy nie drgnęła. Wylewnie podziękowalem koledze za pomoc i poradę. Z rozkoszą zapłacilem za kawę i ciastka za nas obu. Potem on sobie poszedł, bo się gdzieś śpieszył, a ja zostałem jeszcze przez chwilę sam przy stoliku, żeby zebrać myśli. Zamówiłem winiaczek i sącząc go bez pośpiechu, powinszowalem sobie po cichu, bo te zapłacone przed chwilą dwie kawy i dwie wuzetki to była bez wątpienia moja inwestycja życia.

Gdyby nie kawa z kolegą, to złożyłbym wniosek o ten wyjazd, i ładnie bym wdepnął. Bez żalu rozstałem się z obracaną od paru miesięcy na wszystkie strony myślą o wyjeździe naukowym do KK. Po raz pierwszy pomyślałem natomiast, że może nie dziś jeszcze i nie jutro, ale chyba przyjdzie mi w końcu wyemigrować, bo w tych parametrach, o których właśnie opowiedział kolega, to ja się raczej nie widzę.

W jakiś czas po doznanym momencie iluminacji wspominałem sobie właśnie sentymentalnie cały ten epizod, słotny dzień jesienny, kieliszek (bułgarskiego chyba) winiaku i mokrą ulicę za oknem, kiedy głośnik nad głową zacharczał i odezwał się: "Ladies and gentlemen, this is your captain speaking. We have commenced our descent to Sydney. The local time at Sydney is 9.15 am, the temperature is 29 degrees centigrade, and the weather is sunny. Please place your seat back in the upright position, make sure that your table has been stowed away, and that your seat belt is tightened".


Stewardessa wyjęła mi z ręki niedopity kieliszek i upomniała, żebym złożył stolik. Zaczynał się nowy etap życia, w nowym świecie, który bez ceregieli przyjął mnie - bez grosza, bez papierów i bez wymagania "nienagannej postawy społecznej" alla polacca.

Brak komentarzy: