piątek, 11 maja 2007

Projekt "Lustro" - summa technologiae

W Temacie Maci - wtemaciemaci.salon24.pl

2007-05-11, 14:50:26
A co by było, gdyby udostępnić całość archiwum IPN w internecie? 

Przy najbardziej pesymistycznych założeniach (400 stron dokumentów na teczkę, 40 teczek na metr bieżący półki) zawartość ponad 80 km półek archiwalnych w IPN przekłada się na około 1.3 miliarda (1 300 000 000) stron dokumentów. 

Document management system zdolny do dokonania konwersji papierowego archiwum tej wielkości na pliki elektroniczne, ich skatalogowania, indeksacji w bazie danych i udostępniania skanów dokumentow przez intra- lub internet, ma obecnie w USA, Kanadzie, Australii, Francji, Wielkiej Brytanii, Szwajcarii i wielu innych krajach każdy większy bank, firma doradztwa inwestycyjnego, frima asesorska, brokerska, audytorska, konsultacyjna lub adwokacka. Słowem, każda poważna firma, która ze względów prawnych musi trzymać przez dłuższy czas poważne ilości dokumentów, i musi móc do każdego z tych dokumentów na każde żądanie szybko dotrzeć. 

Siły zbrojne Pierwszego Świata też mają takie systemy, większych rozmiarów niż banki, przede wszystkim w celu zarządzania logistyką, transportem, konserwacją i remontami sprzętu. Agencje wywiadu zwykłego i radioelektronicznego mają takie systemy wręcz gargantuicznych wielkości, ponieważ konsekwencje utraty kontroli nad starymi, papierowymi archiwami wywiadów zademonstrował jakiś czas temu niejaki Wasilij Mitrochin, emeryt.

 Skoro PRL poradzila sobie  w latach 1967-70 z nuklearyzacją polskich sił zbrojnych (plan "Wisła 2010"), nie bacząc na koszta i traktat  NNPT o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej , to dzisiejsza RP, daleko od ówczesnej PRL zamożniejsza, bez kłopotu sobie z internetyzacją akt IPN, zadaniem daleko prostszym i tańszym, też poradzi. 

Internetyzacja archiwum IPN jest zadaniem o tyle prostym, że rozmiar potrzebnego w tym celu systemu jest zasadniczo constans, bo archiwum nie będzie co roku rosło o miliony dokumentów - liczba ubeckich  papierów, jakie pozostały po PRL jest duża, ale skończona. Trochę nieznanych papierów zapewne jeszcze wypłynie, ale wątpliwe, żeby archiwum IPN miało się np. podwajać co sześć miesięcy przez następne 10 lat.

 Nie trzeba zatem stawiać systemu z zapasem, zdolnego do rozszerzania w nieskończoność, tak jak np. w banku, którego obroty dynamicznie rosną z każdym rokiem.

Na rynku międzynarodowym technologii document management & retrieval, która jest wprawdzie niespecjalnie tania, ale ani tajna, ani szczególnie nowa, ani szaleńczo skomplikowana, można za swoje pieniądze wybierać i przebierać - zwłaszcza jak sie przedtem strategicznie postanowi, że nie będzie się na tym robić drobnych oszczędności.

Cały projekt można ustawić podobnie, jak się kupuje od sojusznika fabrycznie nowy okręt wojenny, z tym że prościej -  okręt wojenny trzeba zamawiać w stoczni na parę lat naprzód, a potem przejść przez bardzo trudny i czasochłonny etap integracji systemów uzbrojenia i elektroniki na nowej jednostce. Natomiast system IT typu dobrze znanego bankowcom i finansistom, można na rynku kupić "pod klucz" i postawić w ciągu kilku miesięcy. 

Powiedzmy, że w taki sposób: 

1.     Ambasador RP w Waszyngtonie prosi o przyjęcie przez amerykańskiego ministra obrony.

2.     Ambasador prosi ministra obrony USA o skontaktowanie go z wicedyrektorem d/s technicznych CIA, DIA lub NSA, ponieważ Polska pragnie przedyskutować sprawę dyskretnego zakupu of a medium scale document management system, w pewnym delikatnym celu wagi państwowej.

3.     Ambasador spotyka się z wicedyrektorem do spraw technicznych i prosi o listę firm amerykańskich, ktore zdaniem wicedyrektora byłyby  w stanie szybko i bez bólu taki system postawić, z tym, że to mają być firmy sprawdzone, doświadczone i rekomendowane, które takie lub podobne systemy już z powodzeniem dostarczały rządowi federalnemu USA.

4.     Po otrzymanu listy 4-5 firm, ambasador przekazuje ją do Warszawy. Kancelaria  Prezydenta wysyła firmom z tej listy zaproszenia do przystąpienia do przetargu ograniczonego na dostawę Institute of National Remembrance Document Management System, codename "Lustro", w standarcie turnkey, czyli pod klucz, na chodzie, w stanie całkowicie gotowym do eksploatacji.

5.     W warunkach przetargu jest napisane bez ceregieli, na wzór standardowych amerykańskich kontraktow zbrojeniowych, że:

a) od osób pracujących przy projekcie "Lustro" wymagany jest amerykański certyfikat bezpieczeństwa osobowego w stopniu co najmniej Secret, oferent odpowiada za zachowanie poufności projektu, a koordynatorzy projektu mają mieć amerykańskie certyfikaty bezpieczeństwa stopnia Top Secret/Special Compartmented Information

b) żaden pracownik zatrudniony przy stawianiu systemu "Lustro" nie może być obywatelem polskim, obywatelem UE, lub obywatelem któregokolwiek z państw poradzieckich.

c) sprzęt i wszystkich ludzi potrzebnych do realizacji projektu oferent ma przywieźć do Polski ze sobą, nikogo nie zatrudniajac lokalnie i niczego lokalnie nie kupując, z wyjątkiem usług hotelarskich dla personelu.

d) żadnemu pracownikowi zatrudnionemu na terytorium RP  przy stawianiu systemu "Lustro" nie wolno fraternizować się z tubylcami.

e) oferent ma załatwić wyszkolenie u siebie informatyków do obsługi systemu, których we właściwym czasie strona polska oddeleguje do tego z IPN.

6.     Po otrzymaniu ofert usuwa się z nich wszelką identyfikację oferenta i wysyła oferty do oceny do zakontraktowanej w tym celu poważnej firmy konsultantów IT ze Szwajcarii, żyjącej z tego, że za pieniądze ocenia kosztowne przetargi na systemy informatyczne. W kontrakcie z konsultantami wpisuje sie klazulę poufności, przewidujacą fantastyczne kary umowne za przecieki informacji.

7.     Konsultanci wybierają najlepszą ofertę, strony umawiają się co do ceny i podpisują kontrakt, usiany klauzulami tajności i nakładający na oferenta rujnujące kary umowne, jeśli skrzynia nie bedzie grała w nieprzekraczalnym terminie.

8.     Wybrany oferent przyjeżdża, przywozi sprzęt i zespół ludzi, stawia system, skanuje dokumenty, umieszcza je w systemie i oddaje system do użytku z udziałem mieszanej komisji zdawczo-odbiorczej. Po przeprowadzeniu prób odbiorczych Rzeczpospolita z rozkoszą płaci dostawcy, a dostawca dziękuje i wyjeżdża, pozostawiając za sobą na 12 miesięcy dwóch inżynierów gwarancyjnych, na wszelki wypadek.

9.     Wszystko to razem, włącznie z usługami konsultacyjnymi i project management ze Szwajcarii, informatykami z USA, wyszkoleniem własnego personelu, fotelem, hotelem, burdelem i serdelem dla zatrudnionych przy projekcie zagranicznych pracowników, kosztuje Polskę w najgorszym wypadku pół jednego F-16, czyli około 30 milionów dolarów.

10.  Jak już jest po próbach pewne, że skrzynia gra, to Prezydent przemawia w telewizji podając adres sieciowy wyszukiwarki "Lustro". W ciągu pierwszych trzech dni serwer się wali 24 razy z powodu przeciążenia, po dodaniu dodatkowego hardware (w ramach gwarancji)  wstaje. Przez pierwsze trzy tygodnie trudno się dopchać. Potem zainteresowanie spada, i utrzymujące sie obciążenie serwerów jest wysokie, ale w granicach rozsądku. Powstaje 50 nieoficjalnych mirrorów systemu "Lustro" na serwerach komercjalnych. Wydruki ogólnej listy TW baby sprzedają na odpustach po pięć złotych.

11.  W rok później, na jakiekolwiek wspomnienie o lustracji w dowolnym towarzystwie wszyscy zaczynają ziewać, a temat już nikogo nie rajcuje.

 

Konsekwencje netto okazują się umiarkowane:

Kilkanaście osób popełniło samobójstwo, kilkaset zrezygnowało z posad, dalszych kilkaset wylano, tuzin profesorów i dwa tuziny docentów studenci wywieźli z uczelni na taczkach, nastąpiło paręset rozwodów. Jakiś tłustawy gość imieniem Olo dał swojej byłej żonie Joli po buzi w telewizji i podeptał talerz z bezami, paru dawniejszych aparatczyków PZPR pośpiesznie wyemigrowało, z czego jeden, z powodu pomyłki taksówkarza, na Białoruś, a reszta na Florydę. 

Jeden kardynał i trzech biskupów zamknęło się w klasztorze, stu innych księży porzuciło stan duchowny, z czego dwudziestu się zaraz ożeniło, a trzech założyło agencje towarzyskie, w tym jedną homoseksualną. 

Jeden były baron SLD reaktywował na własny koszt Radio Wolna Europa i nadaje wywrotowe teksty z Mongolii, retransmitowane za opłatą przez Radio Maryja, ale słabo słychać, bo zagłuszają. 

Najbogatszymi Polakami są posiadacze akcji prasy brukowej. Ponieważ osobiste przeczytanie 1300 milionów stron przez Internet jest niewykonalne, drukowane kopie dowolnych dokumentow z IPN można sprzedawać i kupować na specjalnie w tym celu powołanej Warszawskiej Giełdzie Papierów Lustracyjnych, a teczki sławnych Polaków sprzedaje na licytacjach warszawska filia sławnego domu aukcyjnego Sotheby, jako cymelia bibliofilskie.

Gazeta Wyborcza zmienia nazwę na Gazeta Lustracyjna i publikuje wyłącznie dokumenty IPN, program telewizyjny, nekrologi (samobójcy i byli członkowie PZPR - bezpłatnie)  oraz prognozę pogody. Dywidendy GL wypłaca swoim udziałowcom dwa razy w tygodniu, członkowie zarządu zmieniają Bentleye na nowe cztery razy do roku. 

żne chodzą plotki, ale nikt nie wie na pewno, kto jeździ po Warszawie jaskrawoczerwonym Maybachem 62 z ciemnymi szybami i złoconymi felgami - jedni mówią że Galba, a inni że Urban.

 Na Uniwersytecie Warszawskim, 23-letni doktorant z Instytutu Psychologii pomyślnie broni w Katedrze Psychopatologii pracy doktorskiej "Amok, czyli dlaczego Polacy tak sie bali lustracji?" 

I już. W pięć lat poźniej - cisza, święty spokój, do systemu "Lustro" zagląda już tylko dwóch emerytów dziennie. Koniec katharsis. Porządek panuje w Warszawie
komentarze (17)

Brak komentarzy: