Trzeba przyznać, że się chłopaki Donka starają jak mogą w różnych telewizorniach. TVN24 opatruje banalne doniesienie agencyjne o zakończeniu obrad sesji Zgromadzenia Parlamentarnego NATO w Warszawie figlarnym tytulem "Koniec NATO w Polsce". Melchior Wańkowicz swego czasu opisał, jak w latach dwudziestych XX w. pewna warszawska gazeta brukowa miała na pieńku z urzędnikiem kancelarii premiera nazwiskiem Anderman, więc walnęła na pierwszej stronie gruby tytuł"Anderman porwał trzy nieletnie dziewczynki", a pod tym było doniesienie agencyjne, że w wezbranej rzece Anderman w północnej Szwecji utonęły trzy małe dziewczynki. Ta sama zasada.
TVP z kolei ogłosiła "fiasko misji Fotygi i Macierewicza w USA"zanim jeszcze oboje zdążyli rozpakować walizki, umyć ręce i wypić kawę w hotelu po locie z Polski. Za podstawę tej tezy służy podobno nieobecność umówionych spotkań z pp. M. i F. w opublikowanych rozkładach zajęć kongresmanów którzy, jak powszechnie wiadomo, nie spotykają sie z nikim bez pozwolenia z TVP. Naturalnie, zupełnie nie wchodzi w rachubę, że amerykański kongresman mógłby się umowić z panem Antonim Macierewiczem, a sekretarce powiedzieć, że na liście spotkań ma być na tą godzinę zapisany pan John Smith, albo Little Orphan Mary and the Seven Dwarfs, czyli sierotka Marysia i siedmiu krasnoludków, bo TVP wie lepiej, że amerykańscy politycy pod żadnym pozorem, nigdy i z nikim nie spotykaja się w dyskrecji i bez rozgłosu.
To takie harce medialne, pozornie dla szerokiej publiczności, a w rzeczywistości produkowane specjalnie dla 5-6 osób ze ścisłego kierownictwa państwa, żeby ich pocieszyć. Pocieszać establiszmęt tego państwa trzeba energicznie, ponieważ cały wic wizyty tamtych państwa w USA polega na tym, że rząd RP nie ma i nie będzie miał pojęcia z kim, gdzie, kiedy i o czym Macierewicz i Fotyga w Ameryce rozmawiają. No, a że władza w Polsce tradycyjnie i ponadustrojowo nienawidzi i boi się wszystkiego, czego nie kontroluje, więc się pienią.
Pan Antoni na szczęście jest wystarczająco obyty z tematyką służb specjalnych, żeby wiedzieć, że się z tego powodu znalazł na topie listy zadań agentury, której kazano pilnie ustalić z kim w Ameryce rozmawia i o czym. Jestem w związku z tym dziwnie spokojny, że pan Antoni nie wyśpiewuje swojego planu dnia na cały glos przy porannym goleniu; nie wywiesza na drzwiach pokoju hotelowego kopii tego planu przypiętej pluskiewką, żeby mendia krajowe miały się nad czym wytrząsać, a podwładni Radzia mogli dostać premię; zaś schodząc do hotelowej restauracji na śniadanie, laptopa, komórkę i wszystkie inne elektroniczne fanty zabiera ze sobą, zamiast zostawiać w pokoju.
To takie harce medialne, pozornie dla szerokiej publiczności, a w rzeczywistości produkowane specjalnie dla 5-6 osób ze ścisłego kierownictwa państwa, żeby ich pocieszyć. Pocieszać establiszmęt tego państwa trzeba energicznie, ponieważ cały wic wizyty tamtych państwa w USA polega na tym, że rząd RP nie ma i nie będzie miał pojęcia z kim, gdzie, kiedy i o czym Macierewicz i Fotyga w Ameryce rozmawiają. No, a że władza w Polsce tradycyjnie i ponadustrojowo nienawidzi i boi się wszystkiego, czego nie kontroluje, więc się pienią.
Pan Antoni na szczęście jest wystarczająco obyty z tematyką służb specjalnych, żeby wiedzieć, że się z tego powodu znalazł na topie listy zadań agentury, której kazano pilnie ustalić z kim w Ameryce rozmawia i o czym. Jestem w związku z tym dziwnie spokojny, że pan Antoni nie wyśpiewuje swojego planu dnia na cały glos przy porannym goleniu; nie wywiesza na drzwiach pokoju hotelowego kopii tego planu przypiętej pluskiewką, żeby mendia krajowe miały się nad czym wytrząsać, a podwładni Radzia mogli dostać premię; zaś schodząc do hotelowej restauracji na śniadanie, laptopa, komórkę i wszystkie inne elektroniczne fanty zabiera ze sobą, zamiast zostawiać w pokoju.
Czy pp. Macierewicz i Fotyga cokolwiek zdziałają? Nie wiem. W kategoriach medialnych, natychmiastowo przydatnych w bezpośredniej walce politycznej - wątpię. Jeżeli USA posiadają konkretny materiał dowodowy, poszlaki lub informacje wywiadowcze pozwalające wiarygodnie zrekonstruować, co się stało w Smoleńsku, to klauzule tajności materiałów źródłowych będą prawdopodobnie wykluczać nie tylko ich przekazanie, ale nawet pokazanie, do obejrzenia na miejscu, jakimkolwiek cudzoziemcom, z najbliższymi aliantami włącznie. Może się okazać, że gospodarze grzecznie ale stanowczo uchylą się od jakiejkolwiek dyskusji nawet na temat istnienia lub nieistnienia takich materiałów. Stopień tajności będzie bardzo wysoki, a stopień zaufania do polskich gości niski, z co najmniej dwóch powodów:
1. USA muszą chronić swoją wartą miliardy dolarów strategiczną infrastrukturę rozpoznawczą, która im zbiera informacje, oraz wiedzę o możliwościach technologii, jakimi się ta infrastruktura posługuje. Nikt, nigdy, nigdzie i w żadnych okolicznościach nie bedzie dyskutował z obcą delegacją polityczną na temat kogo Amerykanie podsłuchują i podglądają, w jaki sposób, ani gdzie i co konkretnie widzieli i słyszeli.
[W latach 60 i 70-tych Amerykanie przez wiele lat pomyślnie podsłuchiwali radiotelefon w limuzynie Leonida Breżniewa (telefonii komórkowej jeszcze nie było), ponieważ Rosjanie błędnie myśleli, że stan amerykańskiej technologii nie pozwala umieścić na orbicie geostacjonarnej wystarczająco dużych anten, żeby można było z tak dużej odległości przechwytywać tak słaby sygnał. Gdyby wtedy ktoś w USA lekkomyślnie pochwalił się informacjami pochodzącymi z takiego podsłuchu, w taki sposób, że doszłoby to do wiadomości Rosjan, ci zorientowaliby się szybko, gdzie te informacje zostały zdobyte. W wyniku niedyskrecji spalona zostałaby szczytowa na tamte czasy, fantastycznie kosztowna technologia podsłuchowa, oraz zmarnowane równie kosztowne opracowanie składanych do startu, a rozkładających się na orbicie, gigantycznych anten parabolicznych.]
[W latach 60 i 70-tych Amerykanie przez wiele lat pomyślnie podsłuchiwali radiotelefon w limuzynie Leonida Breżniewa (telefonii komórkowej jeszcze nie było), ponieważ Rosjanie błędnie myśleli, że stan amerykańskiej technologii nie pozwala umieścić na orbicie geostacjonarnej wystarczająco dużych anten, żeby można było z tak dużej odległości przechwytywać tak słaby sygnał. Gdyby wtedy ktoś w USA lekkomyślnie pochwalił się informacjami pochodzącymi z takiego podsłuchu, w taki sposób, że doszłoby to do wiadomości Rosjan, ci zorientowaliby się szybko, gdzie te informacje zostały zdobyte. W wyniku niedyskrecji spalona zostałaby szczytowa na tamte czasy, fantastycznie kosztowna technologia podsłuchowa, oraz zmarnowane równie kosztowne opracowanie składanych do startu, a rozkładających się na orbicie, gigantycznych anten parabolicznych.]
2. Nikt nie wypowie Rosji wojny z powodu katastrofy smoleńskiej, choćby Amerykanie mieli bezpośredni podgląd na żywo z ponurej celi w syberyjskim lochu, po której spaceruje w kółko żywy i zdrowy generał Błasik.
Niemniej Amerykanie, jeśli zechcą, mogą dyskretnie dostarczyć panu Antoniemu, że się tak wyrażę, lepszej amunicji do już posiadanej przez niego broni. Mogą mu na przykład urządzić poufny briefing zawierający (starannie wyprane z jakiejkolwiek technicznej wiedzy na temat źródeł i metod uzyskania informacji) streszczenie pewnej części tego, co wiedzą, a przede wszystkim analizę, dlaczego wersja rosyjska to brednie, i gdzie są jej najsłabsze punkty. Naturalnie z ostrzeżeniem, że USA wyprą się posiadania tej wiedzy, gdyby pan Antoni próbował się powołać publicznie na Amerykanów jako źródło.
Co mogłoby być w takim briefingu cenne, to fachowy wybór najsłabszych punktów wersji oficjalnej, które najłatwiej zdezawuować, oraz porada w jaki sposób to zrobić.
Jako rekojmię, że traktuje się go poważnie, pan Antoni mógłby być może otrzymać jako souvenir z Waszyngtonu, powiedzmy, kryształowo ostrą fotografię odpiłowanego od wraku kokpitu Tupolewa '101'. Ewentualna publikacja takiej pamiątki w Polsce przemówilaby głośniej niż dwadzieścia konferencji prasowych.
Co mogłoby być w takim briefingu cenne, to fachowy wybór najsłabszych punktów wersji oficjalnej, które najłatwiej zdezawuować, oraz porada w jaki sposób to zrobić.
Jako rekojmię, że traktuje się go poważnie, pan Antoni mógłby być może otrzymać jako souvenir z Waszyngtonu, powiedzmy, kryształowo ostrą fotografię odpiłowanego od wraku kokpitu Tupolewa '101'. Ewentualna publikacja takiej pamiątki w Polsce przemówilaby głośniej niż dwadzieścia konferencji prasowych.
W każdym razie, czy się czegoś dowiedzą, czy nie, jedyne co potrzebują robić pan Antoni i pani Anna po powrocie to wyglądać na zadowolonych i milczeć. Na wszystkie pytania jak było, co w USA robili i z kim rozmawiali, cierpliwie odpowiadać, że było bardzo miło i ciekawie i dużo byłoby do opowiadania, ale niestety gospodarze prosili o dyskrecję, więc zarówno dobre wychowanie jak i polskie zobowiązania sojusznicze wobec USA wykluczają dalszą dyskusję na ten temat.
Choćby pan Antoni i pani Anna nie przywieźli z USA zdjęć gruppenführera z dymiącym naganem w ręku, to już same tylko wybuchy furii, przerażone oczy i gorączkowe zaprzeczenia ludzi PO warte są tej podróży…
Choćby pan Antoni i pani Anna nie przywieźli z USA zdjęć gruppenführera z dymiącym naganem w ręku, to już same tylko wybuchy furii, przerażone oczy i gorączkowe zaprzeczenia ludzi PO warte są tej podróży…
A co najważniejsze, od teraz już na zawsze pozostanie w duszy chłopaków Donka ziarno niepewności - a może ci od Macierewicza naprawdę coś ważnego wiedzą, i wszystko się wkrótce rypnie, choć miało być tak pięknie?
Na złodzieju bowiem czapka budionnówka gore.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz