środa, 5 listopada 2008

Suweren

Rzeczpospolita Polska, państwo które potrafiło z całą ceremonią postawić przed sądem bezdomnego żebraka dworcowego za publiczne skierowanie pod adresem prezydenta RP słów powszechnie uznawanych za obelżywe, nie spieszy się jakoś z "pociąganiem za konsekwencje" osób robiących z prezydenta idiotę w znacznie bardziej wyrafinowany sposób.

Palmę pierwszeństwa w ostatnich dniach dzierży dumnie pałacowy niedorzecznik, który oświadczył, że prezydent RP posiada konstytucyjne uprawnienia by się wedle własnego uznania dowolnie zgadzać lub nie zgadzać na wręczenie dowolnemu obywatelowi polskiemu dowolnych zagranicznych odznaczeń.

Konstytucja takich uprawnień nie zawiera. Artykuł 138 stanowi, że Prezydent RP nadaje ordery i odznaczenia - kropka. W domyśle - polskie, a nie wszystkich krajów świata.

Rzekome suwerenne prawo prezydenta do zablokowania wręczenia dowolnego orderu zagranicznego dowolnej osobie ktorej prezydent osobiście nie lubi, wywodzi się podobno z art. 5 ustawy z 1992 roku o orderach i odznaczeniach. Tyle, że jest to przepis akurat tak samo żywy, jak suwerenne prawo królowej Elżbiety II do ścięcia każdego poddanego bez sądu za obrazę majestatu; to znaczy, nie po to się ten przepis w ustawie znajduje, by suweren z niego w praktyce korzystał.

W razie wentylacji ustawy o orderach i odznaczeniach przez Trybunał Konstytucyjny, żywot art.5 będzie krótki jak życie motyla. W tekście Konstytucji brak bowiem jakichkolwiek dowodów, że ustawodawca konstytucyjny kiedykolwiek zamierzał takie uprawnienie prezydentowi nadać, bądź też pozostawił sprawę tego uprawnienia do uregulowania aktami prawnymi niższego rzędu. Nieobecna jest w art. 138 klasyczna klauzula "szczegóły określa ustawa", Brak też zwrotu "prezydent RP wyraża zgodę na…".

Klauzuli "prezydent RP wyraża zgodę na…", ustawodawca konstytucyjny używa bez oporów gdzie indziej w ustawie zasadniczej. Mianowicie używa go, w bezpośrednio poprzedzajacym artykule 137, dla wprowadzenia konstytucyjnego podporządkowania aktu woli obywatela pragnącego zrzec sie obywatelstwa RP osobistej woli prezydenta RP ("prezydent wyraża zgodę na zrzeczenie się obywatelstwa polskiego").

[Nota bene, takie podporządkowanie osobistej woli głowy państwa praktycznego korzystania przez obywatela z jednego z konstytucyjnie mu zagwarantowanych (w art.34 ust.2 Konstytucji) praw obywatelskich, to unikat europejski, a kto wie czy nie światowy, uniemożliwiający Polsce ratyfikację Konwencji Rady Europy o obywatelstwie [ETS 166]. Ale to już całkiem inna historia].

Jestem cholernie ciekawy, jak Lech Kaczyński wybrnie z zarzutu postawionego przez jego wlasne otoczenie, że blokuje wręczenie komuś francuskiej Legii Honorowej, z tego powodu, że go prywatnie albo politycznie nie lubi.

Prezydent Republiki Francuskiej uważa, a prawo jego kraju to przekonanie sankcjonuje, że głowa państwa francuskiego może suwerennie przyznać Legion d'Honneur komu zechce. Gdyby prezydent Francji miał za każdym razem pytać prezydenta Polski, Panamy, Paragwaju, Papui Nowej Gwinei, Pakistanu, Peru czy Palau o zgodę na nadanie komuś w tych krajach Legii Honorowej, byłoby to nie do pogodzenia z suwerennością Francji.

Prezydent Kaczyński, mam nadzieję, też nie pyta żadnych głów państw obcych, czy może komuś nadać Order Orła Bialego, ani czy mu łaskawie pozwolą wręczyć insygnia nowemu kawalerowi orderu?

Osoby w Polsce, którym prezydent Sarkozy nadał Legię Honorową, już ten order de iure mają od daty podpisania dekretu jego nadania, razem ze wszystkimi francuskimi przywilejami zwiazanymi z jego posiadaniem, nawet jeśli nie mają fizycznej rozetki do wpinania w klapę. Nie mając nic do powiedzenia w sprawie nadania lub nie nadania francuskiego odznaczenia, pałac prezydencki w Warszawie blokuje wręczenie jego insygniów. Ale po co?. Przecież prezydent Sarkozy nie podpisze dekretu odbierającego komuś dopiero co przyznaną Legię Honorową z tego powodu, że prezydencji Polski, Panamy, Paragwaju, Papui Nowej Gwinei, Pakistanu, Peru czy Palau się uwidziało, że odznaczony nie powinien mieć francuskiego orderu, więc sprzeciwia sie wręczeniu insygniów.

Z równym zainteresowaniem obserwuję drugą będącą obecnie w toku próbę zrobienia z prezydenta idioty, tym razem za pomocą senackiego projektu ustawy o obywatelstwie polskim. W największym skrócie, jak wynika z komentarzy senatorów, chodzi o to, żeby przy pomocy polskiego prawa o obywatelstwie zapobiec możliwości sądownego przymuszenia RP, prawnej spadkobierczyni PRL, do zwrotu mienia zrabowanego przez PRL jego prawnym właścicielom lub ich spadkobiercom, ze szczególnym uwzględnieniem "Niemców i Żydów", przy czym Żydów konsekwentnie pisze się w medialnych dywagacjach na ten temat z małej litery, zapewne po to, żeby żydowskie zagrożenie stało się mniejsze.

Projekt ustawy przewiduje m.in. możliwość "potwierdzania" obywatelstwa polskiego osobom technicznie posiadającym podwójne obywatelstwo Polski i innego państwa w drodze decyzji administracyjnej podejmowanej z urzędu. To znaczy, postuluje sie prawną możliwość jednostronnego ogłoszenia np. obywatela USA, dalekiego potomka i spadkobiercy właściciela kamienicy w Warszawie - obywatelem wyłącznie polskim, w celu przymuszenia go do dochodzenia swoich praw wyłącznie w jurysdykcji sądów polskich.

Nie wiadomo wlaściwie dlaczego - czyżby w przewidywaniu, że "sąd sądem, ale sprawiedliwość musi być po naszej stronie", więc w sprawach o zwrot zrabowanego mienia będzie się brało pod uwagę "sprawiedliwość społeczną", budżet państwa, królewski szczep Piastowy, oraz Wandę co nie chciala Niemca, słowem wszystko oprócz litery prawa i stosunków własnościowych zapisanych w księgach wieczystych?

Przymuszanie kogoś do zajęcia niekorzystnej dla siebie pozycji procesowej mogło się udać w PRL. W dzisiejszej dobie, RP dorobi się w ten sposób, oprócz fatalnej prasy, co najwyżej precedensu, kiedy jakiś sąd amerykański stanie po stronie obywatela USA, uzna się za wlaściwy jurysdykcyjnie do rozpatrzenia sprawy tego obywatela przeciwko RP, wyda orzeczenie zgodne z faktycznym stanem prawnym, a nie z gorączkowymi majaczeniami polskich polityków na temat "nie oddamy ani guzika", i każe zająć na poczet roszczeń np. budynek konsulatu RP w Nowym Jorku albo Boeinga 767 PLL LOT na chicagowskim lotnisku.

Co się tyczy tzw. powstrzymania teutońskiej nawały, to administracyjne ogłoszenie jakiegoś podwójnego obywatela niemiecko-polskiego obywatelem wyłącznie polskim, po to, żeby mu uniemożliwić lub utrudnić jak się tylko da dochodzenie przed sądem praw do spadku po dziadku, może osiagnąć tylko skutek odwrotny do zamierzonego. Nie tylko państwo niemieckie nie weźmie na siebie roszczeń majątkowych swoich obywateli wobec państwa polskiego, ale państwo niemieckie zacznie w końcu aktywnie wspomagać swoich obywateli funduszami i reprezentacją prawną w ich indywidualnych procesach sądowych przeciwko państwu polskiemu. Niewykluczone, że rzecz w końcu skończy się wypracowaniem przez sądownictwo unijne wysoce niekorzystnej dla Polski ogólnej wykładni zagadnienia zwrotu przez państwo bezprawnie zagarniętego mienia prywatnego. Co wtedy? Polska wystąpi z Unii i z oburzeniem zwróci subwencje pobrane of 2004 roku? Polska zerwie stosunki dyplomatyczne z Niemcami?

II wojna światowa skończyla się 63 lata temu. Niczego naszej historii nie ujmując, należy wziąc pod uwagę, że w miarę upływu czasu argument, że Polska cierpiała, a zatem Polsce należy się immunitet od powszechnie przyjętego wszędzie indziej rozumienia prawa własności, bedzie miał na arenie międzynarodowej coraz mniejszą wagę.

PS. A nie mówilem - nie zastawiać administracyjnym torem przeszkód zagwarantowanego konstytucyjnie prawa do rezygnacji z obywatelstwa polskiego? Wiele osób poza Polską by się do tej pory samookreśliło jako obywatele wyłącznie obcy, i mielibyście spokój z ewentualnymi roszczeniami majątkowymi podwójnych obywateli. Ale nie, wy woleliście wymodzić model przymusowego obywatelstwa polskiego, dziedziczonego w nieskończoność, w praktyce niezrzekalnego. No to bedziecie mieli teraz w nieskończoność kłopoty z podwójnymi obywatelami i próbami wyegzekwowania od nich coraz bardziej rozpaczliwymi środkami wyłączności obywatelstwa polskiego.

I co, nie mieli racji ojcowie założyciele niepodległej II RP, kiedy w ustawie o obywatelstwie z 1920 roku postanowili, że kto uzyskiwał obywatelstwo innego państwa, ten automatycznie tracił obywatelstwo polskie? Automatycznie - czyli bez suplikacji do pałacu, suwerennego zmiłowania prezydenta, furmanki papierów, paranoicznych dochodzeń, dantejskich opłat, szamotania z urzędami? Ale wy woleliście obstawić sprawę zrzeczenia obywatelstwa polskiego na wlasny wniosek obywatela wymyślną, bizantyjsko-stalinowską obstrukcją administracyjną, wyćwiczoną w PRL, żeby się wam kto czasem z państwowej smyczy nie urwał.



No cóż - tu l'as voulu, Georges Dandin…

Brak komentarzy: