W Temacie Maci - wtemaciemaci.salon24.pl
2007-02-19, 10:00:28
Istnieje możliwość granicząca z pewnością, że podobne do opisanych w raporcie Macierewicza patologie, odziedziczone po PRL, są do znalezienia w wielu innych polskich instytucjach. Ulubiony argument polskiego szczura przypartego do ściany: - "przecież tak samo jest wszędzie, więc o co chodzi?" - nie ma jednak w tym wypadku swojej zwykłej wagi, bo po pierwsze nie wszędzie jest tak samo, a po drugie zasadnicza różnica na niekorzyść WSI to stopień potencjalnej szkodliwości wykrytych patologii.
Jeśli Teatr Wielki weźmie po cichu pieniądze, od powiedzmy Gazpromu, żeby mieć za co wystawić operę, to za otrzymaną kasę odwdzięczyć się może najwyżej darmowymi biletami do loży, obsadzeniem siostrzenicy prezesa w głównej roli, bankietem z baletem po premierze, albo wystawieniem 'Eugeniusza Oniegina' zamiast 'Strasznego Dworu'.
Wywiad i kontrwywiad wojskowy muszą natomiast, niestety, z samej swojej istoty i celu istnienia, podlegać podejrzeniu graniczącemu z pewnością, że poufałości, interesy i popijawy starych kumpli z WSI i GRU, nawet jeśli miały miejsce na marginesie właściwej dzialalności jednych i drugich, POTENCJALNIE zagrażały Polsce poważniejszymi konsekwencjami, niż skiksowanie górnego C przez sopranistkę.
W wojsku dowolnego państwa, a zwłaszcza w jego służbach specjalnych, nie może z oczywistych powodów być mowy o zatrudnianiu kogokolwiek, kto nie tylko faktycznie, ale choćby POTENCJALNIE zagraża bezpieczeństwu państwa. Tak jest wszędzie. To pospolita reguła Wschodu i Zachodu, administrowana w każdym kraju przez cywilne i wojskowe służby specjalne, wydające kandydatom na stanowiska w wojsku i służbach odpowiednie certyfikaty, po przeprowadzeniu odpowiednich dochodzeń. W Polsce należało to między innymi do WSI. Oficerowie WSI nie mogą tłumaczyć się nieznajomością pojęcia ryzyka potencjalnego zagrożenia bezpieczeństwa państwa (ang. 'security risk').
Obowiązek unikania takiego ryzyka to standard, od którego raczej nie czyni się wyjątków. Kiedy po upływie jego kadencji okazało się, że dyrektor CIA w latach 1995-96, John Deutch, zabierał tajne dokumenty do domu i trzymał je tam na niezabezpieczonym komputerze, podwładni wytoczyli byłemu dyrektorowi sprawę dyscyplinarną, w wyniku której o mało nie wylądował w więzieniu. Komisja dyscyplinarna zrezygnowała w końcu ze ścigania Deutcha przez prokuraturę, ale odebrała mu certyfikat dostępu do informacji chronionej tajemnicą państwową. Straciwszy przez to szanse dalszej pracy dla rządu USA, Deutch zakończył karierę zawodową i przeszedł na przedwczesną emeryturę.
W Polsce było wprost przeciwnie, niż wszędzie. Z raportu Macierewicza wynika, że w WSI rutynowo ignorowano fakt, że słabości i patologie służb były niedopuszczalnym źródłem zagrożenia. Jeśli służby tego potencjału nie widziały, nie chciały widzieć i same swoich patologii nie zlikwidowały mając na to 17 lat, to raczej nie było innego wyjścia, jak tylko zlikwidować patologie razem ze służbami. Czyli rozwiązać i zorganizować od nowa. Nie ma przy tym żadnego znaczenia, czy formalnym pretekstem do likwidacji była inwigilacja prawicy, faza Księżyca, czy awersja p. Macierewicza do pijanych pułkowników.
Likwidacja WSI była konieczna - jeśli nawet pominąć wszystko inne, to z przyczyn zdrowego rozsądku prewencyjnego (ang. 'common prudence'), żaden kraj NATO nie może sobie pozwolić na posiadanie w kierownictwie jednej z najtajniejszych instytucji wojskowych w państwie oficerów wyszkolonych przez nieprzyjaciela, według nieprzyjacielskiej doktryny wywiadu i kontrwywiadu, którzy są lub byli faktycznie lub potencjalnie powiązani z nieprzyjacielem związkami towarzyskimi i biznesowymi.
To że raport p. Macierewicza jest chaotyczny, wybiórczy, niechlujny, napisany pod powziętą z góry decyzję polityczną etc. to wszystko prawda. Ale brak urody raportu jest całkowicie bez znaczenia w porównaniu z jego zasadniczym wnioskiem, od którego nie ma ucieczki, i który jest, jak dla mnie, wystarczająco porażający:
- Przez 17 lat po upadku komunizmu w Polsce, polski wywiad i kontrwywiad wojskowy realizowały, oprócz zadań postawionych im przez rząd RP, również dzialania własnego pomysłu, w myśl takich priorytetów, jakie im się podobały, nikomu się z tego nie opowiadając, finansując te działania z tajnie prowadzonych, nielegalnych interesów, zasadę cywilnej władzy nad wojskiem oraz wszystkie organa kontrolne państwa mając głęboko gdzieś, a przed wykryciem tych działań przez cywilną zwierzchność i pociągnięciem do odpowiedzialności zabezpieczając się przy pomocy agentury.
Niezależnie od tego, ile procent dzialalności WSI - pół, pięć czy pięćdziesiąt - takie działania stanowiły, rzecz jest być może do przyjęcia w Paragwaju albo w Birmie, ale na pewno nie w jakimkolwiek państwie aspirującym do Pierwszego Świata i udziału w jego sojuszach. Samofinansująca się instytucja wojskowa, która działa tajnie, praktycznie wszystko może, za nic nie odpowiada, i nie podlega żadnej rzeczywistej cywilnej kontroli - to jest junta, państwo w państwie, grupa faktycznie lub potencjalnie trzymająca władzę lub jej elementy, konkurencyjna wobec demokratycznie wyłonionego rządu.
Raport Macierewicza to 'niekulturna', pośpiesznie i grubymi nićmi szyta metoda inicjacji opcji zerowej w służbach - ale, prędzej czy później, tak czy inaczej trzeba by było to zrobić. Nie sądzę, aby należało płakać zbyt rzęsiście po rzekomo absolutnie nieodzownym dla istnienia Polski wywiadzie i kontrwywiadzie wojskowym zbudowanym przez PRL na modelu GRU. Wywiad i kontrwywiad wojskowy są od ochrony własnych sił zbrojnych przed obcą infiltracją, zbierania informacji o nieprzyjacielu i pilnowania własnych tajemnic związanych z obronnością państwa - od niczego więcej. A już na pewno nie są od monitorowania całości życia publicznego kraju - po części dla uniknięcia kontroli, po części na wszelki wypadek, a po części diabli wiedzą po co.
Czas skończyć z doktryną Żelaznego Feliksa Edmundowicza, w myśl której państwo stoi wysiłkiem ofiarnych czekistów z "chłodną głową, czystymi rękami i gorącym sercem", a jakby czekistów nie stało, to państwo runie. Chyba, że kogoś interesuje dla Polski autorytarna opcja birmańska lub chińska, gdzie niezadowolonych i nonkonformistów się zamyka albo rujnuje, a każde słowo wojska jest prawem?
Jeśli polskie służby wojskowe okazały sie niezdolne do ewolucji w kierunku Pierwszego Świata, to musiały upaść, jako dinozaur z epoki nagana, nahajki, umacniania władzy ludowej, 100-kilotonowych głowic atomowych w pomorskich magazynach i bredni pijanych politruków o marszu na Kopenhagę.
Zapewne można było ten upadek dinozaura załatwić finezyjniej, niż to uczynił p. Macierewicz. Finezja jest jednak w tej sprawie rzeczą czwartorzędną, liczy się skutek, a nie styl. Uważam, że współpracownicy WSI w mediach to kwestia stosunkowo najmniej z poruszonych ważna, choć niewątpliwie drażniąca polityków. Rzecz jest oczywiście interesująca jako wyraz paranoi wywiadu wojskowego, budującego sobie ukryte środki wpływu we własnym kraju, i aż prosi się pytanie, do czego te środki manipulacji opinią publiczną wojsku służyły albo miały służyć. Niemniej ja osobiście kwestię kto, po co, i na co z inspiracji WSI, lub bez, w mediach wpływał, albo nie wpływał - generalnie pieprzę w długi bambus. Nie ma poboru do oglądania telewizji, a czytelnik gazet po to ma rozum, żeby zastanowić się nad tym, co czyta, a w razie wątpliwości pofatygować się do innych źródeł i sprawdzić fakty, zamiast wierzyć w komentarz.
Natomiast opisane w raporcie wysyłanie na poważne stanowiska w NATO oficerów do niedawna umoczonych tak, że trudno głębiej, w walkę z NATO na "antyimperialistycznym cichym froncie", wyszkolonych przez specsłużby Rosji - nadal głównego npla NATO pomimo wszystkich "Partnerstw dla Pokoju" razem wziętych - to jest dla mnie całkiem wystarczający powód do rozpędzenia na cztery wiatry instytucji nie widzącej w takiej polityce kadrowej nic zdrożnego.
Ochrona kontrwywiadowcza sztabu NATO w Mons publicznie nic nie mówi, bo jest profesjonalna. Ale chciałbym przez chwilę być przysłowiową muchą na ścianie i usłyszeć, co mówią we własnym gronie zachodni profesjonaliści kontrwywiadu wojskowego o wydawaniu w Polsce NATO-wskich certyfikatów bezpieczeństwa kategorii Top Secret Cosmic absolwentom moskiewskich kursów GRU przez współabsolwentów tych kursów. Mam poważne wątpliwości, czy tacy oficerowie zobaczą w NATO wszystko, choćby im się wydawało, że sojusz już nie ma przed Polską żadnych tajemnic.
komentarze (5)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz