"Gdyby nie był sławny, to fakt, że ponad 30 lat temu w Los Angeles, mieście szczególnie swobodnych obyczajów, skorzystał z usług jakiejś nieletniej prostytutki, nie miałby dzisiaj przedłużenia" - Krzysztof Zanussi
Sonda - Dziennik.pl
środa, 30 września 2009
We, The People...
Szampański bon mot pana Krzysztofa
"Gdyby nie był sławny, to fakt, że ponad 30 lat temu w Los Angeles, mieście szczególnie swobodnych obyczajów, skorzystał z usług jakiejś nieletniej prostytutki, nie miałby dzisiaj przedłużenia" - Krzysztof Zanussi
Pan Roman ani mnie ziębi, ani grzeje. Ale jako dobry uczynek na dzień dzisiejszy, pozwoliłem sobie przetłumaczyć bon mot pana Krzysztofa na angielski i przeslać e-mailem prawnikom p. Samanthy Geimer, wraz z krótką notką biograficzną o autorze. Szkoda byłoby bowiem, by taka fontanna dowcipu miala się zmarnować bez możliwości przeprowadzenia publicznego dowodu, że p. Geimer byla w 1977 roku młodocianą prostytutką.
poniedziałek, 21 września 2009
Enter The Starling (Wejście Szpaka)
Zbigniew Brzeziński, swego czasu podobno jeden z mentorów Radka Sikorskiego, właśnie ujął sedno sprawy tak, że sam bym lepiej nie potrafił, wyrażając przekonanie, że polska nadzieja iż USA będą prowadzić oddzielną politykę zagraniczna dla Polski: super-specjalną, korzystniejszą dla Polaków niż dla samych Amerykanów, życzliwą i przytuliwą, zaś dla wszystkich innych sojuszników będą miały inną - jest osobliwą iluzją, nie opartą na niczym poza myśleniem życzeniowym.
Ulubiony argument polskich marzycieli - powoływanie się na casus Izraela, i pytanie ze łzami w oczach dlaczego właściwie Polska nie miałaby mieć parytetu z Izraelem w sercach amerykańskich polityków etc, nie ma żadnego rzeczywistego odniesienia do polskiej sytuacji geostrategicznej. Przynajmniej do czasu objęcia przez Polaków roli społecznej i gospodarczej w życiu publicznym Stanow Zjednoczonych co najmniej zbliżonej do tej, jaką obecnie odgrywa w USA społeczność żydowska, a następnie odkrycia w Polsce złóż ropy i gazu przynajmniej 50-krotnie przewyższających rosyjskie.
Polska ma za sobą co najmniej jedną próbę zostania Izraelem w Ameryce. Próbę podjęto podczas kampanii prezydenckiej 2004 roku, przy pomocy kontrolowanej przez Warszawę grupy nacisku pod nazwą American Polish Advisory Council, czyli APAC. Skrót APAC był figlarnie wzorowany, jak i cały pomysł zresztą, na AIPAC, czyli American Israel Public Affairs Committee. Trudno powiedzieć, czy ktoś być może sprzedał sponsorom APAC pomysł, że jak dobrze pójdzie, to politycy amerykańscy przeoczą jedną literę, i dojdzie do uruchomienia odruchu warunkowego według definicji akademika Iwana Piotrowicza Pawłowa (1849-1936).
One of the many dogs Pavlov used in his experiments (possibly 'Baikal'), Pavlov Museum Ryazan, Russia.
Note the saliva catch container and tube surgically implanted in the dog's muzzle
Do doradców APAC należał między innymi Radek Sikorski, ale nie wiadomo, czy miał jakiś osobisty udział w tym, że działalność tego ciała należala do mniej poważnych, lżejszych momentów amerykańskiej kampani prezydenckiej 2004 roku.
Lobbyści z APAC zabrali się mianowicie do tragikomicznego grożenia kandydatom na urząd prezydenta, że wystarczy, że Warszawa dmuchnie w gwizdek, a na kandydatów obruszy się lawina milionów oburzonych głosów Polonii amerykańskiej, chyba że kandydat na prezydenta USA obieca APAC, że po wyborze spowoduje zniesienie obowiązku uzyskiwania wiz wjazdowych do USA przez obywateli RP. Jeżeli natomiast kandydat taką obietnicę złoży, i przychylnie odniesie się do dokumentu programowego APAC, to 9 milionów polonijnych głosów ma jak w banku.
Na poparcie gróźb i obietnic wyborczych APAC posiadał około trzystu polonijnych podpisów pod 7-punktowym dokumentem programowym "2004 Polish American Agenda". Dokument ten strategicznie nie wspominał, w co konkretnie Warszawa może dmuchać i komu. Liczbę paszportów polskich wśród około 9-milionowej Polonii amerykańskiej szacuje się na około 200-250 tysięcy (2,2 - 2,7%), a zainteresowanie Polonii życiem politycznym Polski, mierzone liczbą jej głosów oddanych w polskich wyborach sejmowych i prezydenckich, jest znikome.
Nie wiadomo zatem, w jaki sposób na zew Macierzy i dźwięk trąbki APAC miał wyłonić się z niebytu zdyscyplinowany polski blok wyborczy wśrod obywateli USA, by zrealizować wolę polityczną władz RP.
Kiedy się blefuje w pokerze, nie mając ani karety asów, ani talii znaczonych kart, ani Colta 45 pod stołem, ani środkow na przekupienie innych graczy, skutek jest łatwy do przewidzenia. Sztaby wyborcze kandydatów natychmiast zorientowały się, że tak groźby jak i obietnice APAC są bez pokrycia, choć preambuła dokumentu groziła im także sprawiedliwym gniewem ducha Ignacego Paderewskiego.
Skończylo się tak, jak musiało. George W. Bush został wybrany na drugą kadencję. Kluczowy punkt 3 dokumentu programowego APAC, zniesienie wiz, zasnął snem wiekuistym. Witryna internetowa APAC zastygła jak mucha w bursztynie we wczesnym 2005 roku, po wyczerpaniu funduszów operacyjnych.
Niestety, z klapy APAC i '2004 Polish American Agenda' nikt nie wyciągnął przez następne pięć lat żadnych wniosków w sprawie sposobów negocjacji z administracją amerykańską.
Wymiana zdań miedzy prezydentem Obamą a redaktorem Schiefferem z CBS, nagrana trzy dni temu i nadana w telewizji wczoraj, dobija kolejny gwóźdź do trumny snów o potędze:
Schieffer: Podał pan wczoraj do publicznej wiadomości istotną zmianę amerykańskiej strategii, mówiąc, że nie będziemy budować systemu obrony przeciwrakietowej na granicy Rosji. Rosjanie od samego początku uważali to za prowokację. Ale nawet ci, którzy zgadzaja się, że ten system przeciwrakietowy nie był dobrym pomysłem, mają teraz wątpliwości. Czy nie powinien był pan próbować uzyskać coś w zamian od Rosjan?
Obama: (…) Rosja od zawsze cierpi na paranoję w tym temacie, a George Bush miał rację, ten program niczym im nie zagrażał. Nowy program też im nie bedzie zagrażał. Nie było zatem moim zadaniem negocjować na ten temat z Rosjanami. Rosjanie nie decydują, jaka ma być konfiguracja obronna naszych wojsk. Podjęliśmy decyzję jak najlepiej chronić Amerykanów, nasze wojska w Europie i naszych sojuszników. Jeżeli przy okazji paranoja Rosjan trochę osłabnie i będą chcieli z nami bliżej współpracować w kwestii takich zagrożeń jak rakiety z Iranu lub irański program atomowy, to jest taka, wie pan, dodatkowa premia dla nas.
Źródło: CBS "Face of the Nation", 20 września 2009
CBS FACE OF THE NATION 20 Sep 2009
W każdym normalnym kraju ta wymiana zdań pomiedzy prez. Obamą a red. Schiefferem wbiłaby ostatni gwóźdź do politycznej trumny Radosława "Radka" Sikorskiego, który uważał, że zna Amerykę, więc oświadczył jej, że za zgodę na tarczę należy się miliard lub dwa, plus drugie tyle w postaci rakiet przeciwlotniczych Patriot.
Życie pokazalo, że rzeczywista wartość rynkowa tarczy wynosi jedno pudełko aspiryny na bolący łeb niedźwiedzia, zaś granica Rosji według oficjalnej mapy Departamantu Stanu przebiega przez Rędzikowo pod Słupskiem oraz malownicze pasmo górskie Brdy, 60 km na południowy zachód od Pragi czeskiej. Żadnych rakiet ani radarów zatem na granicy Rosji nie budiet i być nie może, ponieważ nie nużno i nie nada.
Mapa proponowanej przez USA granicy rosyjsko-niemieckiej powinna wisieć w ozdobnej ramie na ścianie sali obrad moskiewskiej Dumy, jako nauka dla młodego pokolenia rosyjskich polityków, że każde fiasko, nawet obsuwę na skalę niepowodzenia układu Ribbentropp-Mołotow można przełamać, jeśli tylko wytrwale pracować nad długoterminową wizją polityki zagranicznej .
Ponieważ jednak rzecz nie dzieje się w każdym normalnym kraju, tylko w Polsce, Radek wykręca potrójny aksel ze śrubą, i wychodzi w sondażach na najbardziej wiarygodnego z polskich polityków. Umieram z ciekawości, co będzie dalej.
Post(?)komuniści i partia Rosji w Polsce dawno już nie dostali takiego dopalacza do knucia, jak wrócić do władzy. A Radek nie po to co noc widzi we śnie swoją twarz w oknie prezydenckiej limuzyny, żeby miał te sny oddać walkowerem. Idą ciekawe czasy. Ciekawi mnie zwlaszcza, czy i jak Radek popłynie na fali oburzenia ludu na Amerykanów.
Może znowu każe obywatelom amerykańskim o polsko brzmiących nazwiskach lub polskim miejscu urodzenia wyrabiać polskie paszporty, pod rygorem niewypuszczenia do domu z wizyty w Polsce? Przy czym jednocześnie Towarzystwo 'Polonia' bedzie upominało tych samych podróżnych, by nie zapomnieli przywieżć ze soba dużo pieniędzy, by je korzystnie inwestować w Polsce.
Albo każe Amerykanom płacić po sto dolarów za posłuchanie u panienki z okienka w Konsulacie Generalnym RP w Nowym Jorku i długo na nie czekać? Godziny urzędowania okienka skróci się z trzech do półtorej godziny dziennie. Panience zaś nakaże się spec-szyfrówką z Warszawy, by była w tym okienku podwójnie upierdliwa.
Co nota bene spowoduje największy techniczny problem tych retorsji, bo upierdliwość polskich konsulatów już obecnie stoi na tak wysokim poziomie, że trudno o wyższy, o czym wie każdy, kto próbował w nich cokolwiek załatwić.
niedziela, 20 września 2009
Kilka uwag dla rodaków rozgoryczonych perfidią Ameryki
1. Zostawcie w spokoju Kościuszkę i "za wolność waszą i naszą". Tadeusz Kościuszko nie był ideologicznym bohaterem amerykańskiej walki o niepodległość. Nie stawiał w Ameryce kos na sztorc, by nimi zdobywać armaty. Był wynajętym do pracy za oceanem konsultantem, inżynierem wojskowym, ekspertem od fortyfikacji. Podpisał kontrakt, z którego się znakomicie wywiązał ku pełnej satysfakcji amerykańskich klientów. Pobrał uzgodnione honorarium, podziękował i pojechał do domu. Gdyby wszyscy Polacy zachowywali się wobec Ameryki tak samo jak Kościuszko, nasz prestiż tam byłby poza wszelką konkurencją, ponieważ Amerykanie rozumieją kompetencje i konkret daleko lepiej niż gadanie i emocję.
2. Zostawcie w spokoju Izrael i narzekania, że to nie Żydom, tylko Polakom należy się od Boga i Historii status Pierwszego Klienta USA, albowiem to Polacy są narodem wybranym przez Boga, zaś Żydzi się tylko pod ten status podszywają, ciągnąc z tego korzyści, które sprawiedliwie się należą nie im, tylko Polakom. Polski Chrystus Narodów to jest XIX-wieczny koncept propagandowy polskich poetów romantycznych, do którego nikt na świecie poza Polakami nie przywiązuje żadnej wagi. W Piśmie Świętym nie ma o Polakach ani słowa. Gdyby Polska była położona w pobliżu bliskowschodniej nafty, miałaby być może tytuł do lepszej kategorii klienta USA. Ale nie jest, więc nie ma. Gorączkowe majaczenia polskiej czarnej sotni, że to Izrael rządzi USA, należą do tej samej kategorii bredni co "Protokoły mędrców Syjonu" produkcji carskiej Ochrany. USA przetrwałyby bez Izraela, Izrael bez USA niekoniecznie. Wobec czego, Izrael jest wartym naśladowania wzorem w jaki sposób lojalny klient USA, któremu naprawdę zależy na amerykańskim poparciu, powinien aktywnie pilnować własnego interesu w stosunkach z dalekim suzerenem.
3. Zostawcie w spokoju myśl, że teraz na złość Ameryce odmrozicie sobie ucho, zacieśniając współpracę z Rosją. Potwierdzicie tylko, że Polska nie jest żadnym kandydatem na wiarygodnego sojusznika USA, a ucho będziecie leczyć na wlasny koszt.
4. Zostawcie w spokoju chłopaków w Afganistanie. Oni nie są tam po to, żeby wam cokolwiek załatwiać u Amerykanów, tylko po to, żeby ratować resztki polskiej wiarygodności.
5. Dajcie sobie spokój z pompowaniem każdego polskiego dziecka od przedszkola do matury przekonaniem o nadludzkiej i wyjątkowej naturze Polaków, którzy duchowo i moralnie wszystkie inne nacje mają pod sobą. Do spisu lektur szkolnych wprowadźcie zaś mój tekst sprzed dwóch lat:
"Pierwsza liga, przyjaciele Ameryki, to kraje anglosaskie: Wielka Brytania, Kanada, Australia i Nowa Zelandia (choć ta ostatnia z reputacją łobuza w rodzinie, z powodu lewackich odpałów). Połączone z USA wspólnym językiem, tradycją brytyjskiego prawodawstwa, burzliwą historią imperium, nad którym nie zachodziło słońce, protestancką religią i legendą purytan. Związane braterstwem broni w dwóch wojnach światowych, Korei, Wietnamie i tuzinie lub dwóch pomniejszych awantur militarnych. Polityczne, wojskowe i wywiadowcze stosunki USA z każdym z tych krajów (z ewentualnym wyjątkiem stawianej czasami do kąta NZ) są bliższe i cieplejsze niż ze wszystkimi krajami NATO razem wziętymi. Więzi gospodarcze w tej grupie opierają się na wzajemnie korzystnym robieniu pieniędzy przez wielkie firmy po obu stronach obu oceanów, które rozumieją się bez słów.
Druga liga, partnerzy Ameryki, to luźno zaprzyjaźnione kraje, z którymi można robić istotne interesy: Niemcy, Francja, Japonia. Partnerem Ameryki w biznesie może być kraj, który stać na kupienie sobie, bez offsetu, takich myśliwców, bombowców, transportowców, czołgów czy okrętów wojennych, jakich potrzebuje - albo na wyprodukowanie własnych. Na energetykę jądrową, program kosmiczny, superkomputery, przemysł lotniczy, nowoczesną medycynę. Partnerem Ameryki może być kraj zdolny sprzedać amerykańskiemu lotnictwu wojskowemu dwieście latających tankowców, amerykańskim liniom lotniczym samoloty pasażerskie, zamożnym Amerykanom eleganckie samochody, a ich dzieciom rozrywkową elektronikę. Nie jest żadnym partnerem Ameryki kraj produkujący drzwi do amerykańskiego helikoptera czy zawleczkę główki przetyczki osi wąsa wyrzutnika do amerykańskiej armaty - to najęty podwykonawca. Nie jest partnerem kraj pompujący dla Ameryki ropę naftową - to jest płatny dostawca. Nie jest partnerem Ameryki użytkownik kilkudziesięciu nabytych na kredyt amerykańskich samolotów - to jest klient mający wiele wymagań i niewiele pieniędzy, a nie brat-łata, stary kumpel i kamrat od bitki i wypitki.
Trzecia liga, najliczniejsza, to klienci Ameryki, tłum krajów, które uprawiają jazdę jednokołowym rowerem po namydlonej linie podczas bocznego wiatru. Z jednej strony bardziej potrzebują Ameryki niż Ameryka ich, z drugiej boją się gniewu nieprzyjaciół USA. Imaginacji rodaków pozostawiam, gdzie w szerokim spektrum krajów tej grupy - od Izraela, Tajwanu i Korei Południowej aż po Gruzję czy Mongolię - znajduje się Polska."
Dlaczego nikt normalny nie kupi polskiej stoczni
Nikt normalny nie kupi polskiej stoczni, bo u odludnego wybrzeża południowej Malezji stoi na kotwicy, bez załóg, ponad 500 nowoczesnych, pełnosprawnych statków handlowych, należących do renomowanych zachodnich linii żeglugowych. Łaczny tonaż tej 'floty recesji' jest większy niż flot marynarki wojennej USA i Wielkiej Brytanii razem wziętych. Statki stoją i czekają nadaremnie, żeby ktoś zechciał je wynająć, albo (marzenie ściętej głowy) kupić. Już w tej chwili to jest największe kotwicowisko w historii światowej marynarki handlowej. Codziennie rzucają kotwicę nowe statki.
http://www.dailymail.co.uk/home/moslive/article-1212013/Revealed-The-ghost-fleet-recession.html
Aframax to klasa tankowców o wyporności do 120 000 DWT, ale szerokości powyżej 106 stóp (32,31 m). Wymiary wynikają z optimum pomiędzy pojemnością a zanurzeniem. Aframax to maksymalny rozmiar tankowca, jaki może żeglować bez przeszkód po Morzu Czarnym, Morzu Północnym, Karaibach, Morzu Południowochińskim i Morzu Śródziemnym. Są większe albo dużo większe tankowce, ale nie do wszystkich portów mogą wchodzić, wymagają specjalnych terminali wyładunkowych i specjalnie pogłębionych torów podejściowych do tych terminali.
W każdym razie, wynajęcie tankowca klasy Aframax normalnie kosztuje $50 000 (pięćdziesiąt tysięcy) dolarów dziennie plus koszty (paliwo, płaca załogi, ubezpieczenia). To znaczy, tyle kosztowało w zeszłym roku. Teraz kosztuje $5500 (pięć i pół tysiąca dolarow) dziennie plus koszty.
Wynajęcie masowca o wyporności 40-70 000 ton z Wielkiej Brytanii do Chin kosztowało o tej porze w zeszłym roku $300 000 plus koszty. Dzisiaj kosztuje $10 000 plus koszty.
Wysłanie jednego 40-stopowego kontenera z Wielkiej Brytanii do Chin kosztowało w zeszłym roku 850 funtów plus udział w kosztach paliwa zużytego przez kontenerowiec. Teraz kosztuje 180 funtów plus udział.
Statki buduje się dalej. Ale tylko w ramach już podpisanych i już zaklepanych finansowo kontraktów z lat 2006 i 2007, sfinansowanych z kredytow udzielonych przez banki przed wybuchem kryzysu, a poręczonych przez rządy po jego wybuchu. Tylko dlatego kręcą się dalej stocznie, które mają takie kontrakty.
Wszystkie zamówienia z 2006 i 2007 roku będą wykonane do końca 2011 r. Nowych nikt nie składa. Istniejące zamówienia będą wykonane tam gdzie zawsze, w Azji. 40% statków handlowych świata buduje się w Południowej Korei, 24% w Japonii, 14% w Chinach. Razem 78%. Z tego samego powodu, z jakiego 99% kalesonów i podkoszulek dla Europy produkuje się w Chinach: cena - konkurencyjna, a właściwie bezkonkurencyjna.
Z powodu światowego kryzysu gospodarczego równocześnie spadają: zapotrzebowanie na ropę naftową, popyt na towary konsumpcyjne i dostępność kredytów. Tym samym spada popyt na transport morski. W tym samym czasie, z pochylni najwydajniejszych stoczni na świecie spływają zamówione wcześniej statki, dla których nie ma roboty. Nie da się wykluczyć, że z czasem niektórzy armatorzy nie będą mieli innego wyjścia, jak sprzedawać prawie nowe statki na złom.
Kryzys się skończy jutro, albo za parę miesięcy, albo za rok, dwa albo pięć lat. Po zakończeniu kryzysu następne parę lat potrwa, zanim odkuje się żegluga. Do tego czasu zbankrutuje wiele stoczni, w tym także daleko lepszych i większych od polskich.
A tymczasem Polska rozpaczliwie poszukuje jelenia, który kupi od państwa stocznię-relikwię z powodu, że to kolebka Solidarności, a jej załodze lepszy los się należy od Boga i Historii. Że jednak ani Bóg, ani Historia nie rozporządzają rzeczą tak przyziemną jak kasa, kasę ma dostarczyć inwestor zagraniczny.
Hipotetyczny inwestor zagraniczny ma się zobowiązać, że będzie budował dużo statków, żeby mieć co kotwiczyć w Malezji. Polskiej załodze ma zapewnić warunki jak w Japonii, z tym wszakże, że załoga ryżu nie lubi, więc ma dostać dużo kiełbasy. A jak nie, to będzie tłuc szyby w biurowcu albo pobije dyrektora. Wszystko to w czasie, kiedy nowy albo prawie nowy statek, prawie każdego rodzaju można wynająć albo kupić za pół darmo, bez wnikania w kwestię co lubią koreańscy stoczniowcy.
Trwa poszukiwanie filantropa, który nie dość, ze swoje pieniądze, obciążone dużym kamieniem, będzie systematycznie wrzucał do Zatoki Gdańskiej, to jeszcze będzie za własne pieniądze użerał się ze spawaczami kadłubowymi na temat co się komu w stoczni należy w wyniku tryumfu Solidarności, która zwyciężyła, gdy spawacze mieli po siedem lat
Prędzej sie znajdzie ktoś chętny na Kolumnę Zygmunta, bo ma takie hobby, że lubi czyścić szmatką brąz i marmur z gołębiego łajna.
SENS
UCIEKLI DZIEWIĘĆ MIESIĘCY TEMU
piątek 11 września 2009 07:07
Policja szuka w Polsce afgańskich zbiegów
Ze szkoleń organizowanych w Polsce przez resort spraw zagranicznych uciekło przynajmniej pięciu obywateli Afganistanu - ustalił DZIENNIK. Od ucieczki minęło dziewięć miesięcy, jednak ich losu nie udało się wyjaśnić prowadzącym poszukiwania: policji, straży granicznej i służbom specjalnym.
http://www.dziennik.pl/polityka/article442750/Polska_policja_szuka_afganskich_zbiegow.html
Grupa ponad 40 obywateli Afganistanu wylądowała na warszawskim Okęciu pod koniec 2008 r. Wszyscy mieli wziąć udział w elitarnym szkoleniu „SENSE” od kilku lat organizowanym w Polsce. To specjalne szkolenie dla rządowych elit krajów rozwijających się.(...)
"Ten program jest chlubą polskiej dyplomacji. Dotąd mieliśmy około 300 uczestników z Serbii, Gruzji, Azerbejdżanu i Białorusi. Zdecydowana większość wraca do krajów bogatsza o unikalną wiedzę o mechanizmach władzy. Taka forma pomocy jest także naszym obowiązkiem wobec młodszych demokracji" - mówi dyrektor Jan Malicki ze Studium Europy Wschodniej, współorganizator szkoleń. (...)
"Jak wczoraj ujawniliśmy, mimo ostrzeżeń ekspertów od spraw terroryzmu na zaproszenie MSZ do Polski wkrótce przyjedzie grupa kilkudziesięciu policjantów z Autonomii Palestyńskiej.
Jak się żywcem przepisuje tzw; "wrzutki z resortu", to warto je choć z grubsza rozumieć. Program SENSE (Strategic Economic Needs and Security Exercise), opracowany przez amerykanski Instytut Analiz Wojskowych (Institute for Defense Analyses) to skomputeryzowana gra strategiczna symulująca negocjacje i procesy decyzyjne organow państwa w kraju w którym niedawno zakończył się konflikt zbrojny
Z opisu programu:
http://www.usip.org/files/ETC-I/SENSE/SENSE_FS_7_2_09.pdf
SENSE w Polsce
W 2006 roku, United States Institute of Peace (USIP), we współpracy z Instytutem Analiz Wojskowych (IDA), nawiązał współpracę z polskim MON i Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego w celu przeprowadzenie serii pięciodniowych kursow SENSE na Akademii Obrony Narodowej. Te kursy, których uczestnicy przybyli z Mołdawii i Ukrainy, pozwoliły rownież na utworzenie przez USIP na Akademii Obrony Narodowej i Uniwersytecie Warszawskim stałych możliwości prowadzenia kursów SENSE dla wielu grup uczestników z Polski i całego regionu. Polacy przeprowadzili od tego czasu takie kursy dla przybyszów z Białorusi, Gruzji, Afganistanu i Azerbejdżanu.
Coraz ciekawsze. Dla wielu grup uczesrtnikow z Polski? Dlaczego w Polsce trzeba szkolić polskich urzędników do pracy w organach państwa działających w warunkach bezpośrednio po konflikcie zbrojnym? Przewiduje się w bliskiej przyszłości wojnę domową, czy jak?
Kto na Białorusi wybierał białoruskich uczestników prowadzonego w Polsce amerykańskiego programu treningowego opracowanego przez amerykański wojskowy instytut badawczy – Łukaszenka?
Ci uczestnicy kursow SENSE z Mołdawii byli tylko z Mołdawii, czyrównież przypadkowo z Transdniestrii?
No i kto właściwie jest tą młodą demokracją, której trzeba pomóc zrozumieć mechanizmy wladzy? Białoruś? Autonomia Palestyńska?
Ta palestyńska policja to też ma być młoda elita młodej demokracji? A funkcjonariusze będą ze strefy Gazy, czyli z Hamasu, czy z zachodniego brzegu Jordanu, czyli z Fatah? Bo nie mogą być i stąd, i stąd – to grozi wybuchem walk pomiędzy uczestnikami tego samego kursu...