Jak donoszą agencje prasowe, pan mecenas Lawrence Silver z reprezentującej panią Samanthę Geimer kalifornijskiej kancelarii adwokackiej Silver & Field (10975 Santa Monica Boulevard, Los Angeles CA 90025), złożył w kancelarii stanowego okręgowego sądu apelacyjnego okręgu nr 2 (obejmującego powiaty Los Angeles, San Luis Obispo, Santa Barbara i Ventura) pismo procesowe z prośbą o oddalenie zarzutów postawionych panu Romanowi Polańskiemu. Czy pani Geimer będzie równie miłosiernie usposobiona wobec innego sławnego reżysera filmowego, pana Krzysztofa Zanussiego, który dn. 28 września 2009 r. nazwał ją w polskiej TVN24 "nieletnią prostytutką", czas pokaże.
Wire services report that attorney Lawrence Silver, of the Californian law firm Silver & Field (10975 Santa Monica Boulevard, Los Angeles CA 90025), representing Ms Samantha Geimer, has filed a motion with California's Second District Court of Appeal asking for a dismissal of charges against Mr Roman Polanski. Whether Ms Geimer will be equally graciously disposed towards another famous film director, a Mr Krzysztof Zanussi, who on September 28, 2009 called her an "underage prostitute" on Poland's TVN24 television network, time will tell.
http://news.bbc.co.uk/2/hi/europe/8327120.stm
http://www.tvn24.pl/12690,1621542,0,1,skorzystal-z-uslug-nieletniej-prostytutki,wiadomosc.html
Najstarszy na świecie bumerang odkryto w 1985 roku w Polsce., w jaskini Obłazowa, w przełomie Białki. Bumerang wykonany był z ciosu mamuta, Jego wiek oceniono na 26 tysięcy lat. Nie jest to jedyne sensacyjne odkrycie z tej jaskini, która wg niektórych pełniła w okresie paleolitu górnego funkcje sanktuarium. Badań zaniechano z powodu braku funduszów. W Temacie Maci też wraca jak bumerang, na złość znikaczom niepoprawnych poglądów.
wtorek, 27 października 2009
niedziela, 18 października 2009
Ubóstwo umysłowe Macierzy w stosunkach z diasporą
http://usa.interia.pl/wiadomosci/news/polonia-chce-lepszej-pozycji-w-usa,1383768
Interia i PAP donoszą, że Polonia amerykańska spać nie może, tylko debatuje nad tym, jakby tu najlepiej i najskuteczniej zrobić dobrze dalekiej Macierzy.
W rzeczywistości, znowu pojechali do Chicago krajowi politycy lobbować Polonię, by im załatwiała w USA to, czego sami z Amerykanami załatwić nie potrafią. Polonia ma to naturalnie robić dla Macierzy za darmo, ze łzami wzruszenia w oczach.
Rzuca się w oczy całkowity brak nie tylko realizmu, ale i oryginalności. Wszystkiego tego próbowano już za poprzedniej prezydentury i skutek był wtedy taki sam, jaki będzie teraz, czyli żaden. Franek Szpula z Chicago rzuca niedbale pod adresem prezydenta Obamy, że w USA jest około 10 milionów wyborców polonijnych. No to co z tego, że 10 milionów? Znaczy, to niby ma być takie dyskretne i taktowne przypomnienie, że to Franek Szpula i polska ambasada do spółki kontrolują w USA 10 milionów głosów, więc prezydent USA ma się z Frankiem Szpulą liczyć, bo jak nie, to prezydenta zmiecie huragan oburzonych polonijnych głosów w następnych wyborach?
Graj, piękny Cyganie... ja już widzę te 10 milionów amerykańskich wyborców z polskim rodowodem, jak się prężą w blokach startowych, czekając na gwizdek z Warszawy.
Tak jako pogróżka, jak i jako obietnica polityczna, powoływanie się na 10 milionów głosów to jest strzał kulą w płot. Kongres Polonii Amerykańskiej, czyli Franek Szpula z kolegami, nigdy nie kontrolował, nie kontroluje i nie będzie kontrolował żadnego zwartego bloku polskich głosów w USA.
Na 10 milionów obywateli amerykańskich pochodzenia polskiego, paszporty polskie posiada około 200 000 osób, czyli 2%. Brak podstawy, by sądzić, że posiadanie paszportu polskiego przez stałego mieszkańca USA w jakiś sposób zobowiązuje go do postępowania tak, by Warszawa była z niego zadowolona. Brak też jakiejkolwiek podstawy, by przypuszczać, że jakakolwiek znacząca liczba z pozostałych 98% będzie się kierować przy oddawaniu głosów w amerykańskich wyborach interesem odległego kraju przodków, zamiast własnym.
Tak się składa, że polscy politycy jeżdżą do Chicago, kiedy czują się słabi, niepewni swego, i chcą, żeby im coś załatwić. Najlepiej coś nie do załatwienia, jak na przykład to nieszczęsne zniesienie wiz wjazdowych, czyli postawienie Polaków ponad amerykańskim prawem imigracyjnym z powodu ich naturalnej boskości i w uznaniu zasług Kościuszki i Pułaskiego.
Natomiast kiedy politycy polscy czują się mocniej w siodle, wtedy ręka sama im wędruje w kierunku cugli i szpicruty, uśmiechy znikają, i rozlega się warczenie według najlepszej szkoły Radosława Sikorskiego:
"Nasi rodacy w Stanach Zjednoczonych muszą zrozumieć, że nie jesteśmy jakąś tam republiką bananową, do której można sobie wjeżdżać na obcych paszportach!"
[R.Sikorski, 15 czerwca 2000 roku, na konferencji "Polska - Polonii" w siedzibie ówczesnej agencji PAI (dziś PAIZ) w Warszawie]
Nota bene, kto z Polaków z USA wtedy ministrowi Sikorskiemu uwierzył, i by mu zrobić dobrze popędził po polski paszport, aby się nim legitymować, miast amerykańskiego, przy wyjeździe z Polski, tak jak sobie minister życzył, ten sobie dożywotnio zwichnął wszelkie szanse na amerykańską karierę zawodową w wojsku, administracji państwowej, przemyśle high-tech i wielu innych miejscach, w których obywatelowi amerykanskiemu potrzebny jest certyfikat bezpieczeństwa osobowego, czyli security clearance.
Czego bowiem pojąć nie są w stanie czcigodni posłowie pielgrzymujący do Chicago, to faktu, że Stany Zjednoczone oczekują od swoich obywateli lojalności obywatelskiej wobec własnego kraju, a nie robienia dobrze innemu. Dla znakomitej większości Polonii, "własny kraj" to już nie jest Polska.
Ani niestety, ani na szczęście - po prostu takie są obiektywne fakty w życiu emigranta, który zdecydował się żyć na stałe w innym kraju (a nie, jak się to u was mówi z fałszywą nadzieją na to, że kiedyś wróci z workiem pieniędzy - "przebywać za granicą").
Zrozumcie co to jest emigracja i czym się różni od wyjazdów na saksy na miesiąc lub kilka lat w celu zarobienia kasy i przywiezienia jej z powrotem. Zrozumcie, że gastarbeiterzy to nie są żadni emigranci, tylko cudzoziemscy pracownicy przebywający czasowo w kraju pracodawcy. Zrozumcie, że Warszawa nie rządzi i nigdy rządzić nie będzie polską diasporą, zarówno tą urodzoną za granicą, jak i tą najświeższą, emigrantami z PRL. Zrozumcie to, a we wszystkim innym jakoś pomału się dogadamy.
A na razie - tu się zgina dziób pingwina.
Polonia z USA debatuje: Jak tu skutecznie lobbować?
Piątek, 16 października (20:33)
W Chicago trwa od czwartku zorganizowana przez Kongres Polonii Amerykańskiej (KPA) konferencja na temat sposobów zwiększenia pozycji polsko-amerykańskiej społeczności i jej roli w promowaniu interesów Polski w USA.
W konferencji, zatytułowanej "Polonia XXI wieku: Wyzwania i możliwości", biorą udziałpolitycy z kraju, m.in. wicemarszałek Senatu Krystyna Bochenek, prezes Wspólnoty Polskiej Maciej Płażyński oraz europosłowie: Adam Bielan (PiS) i Michał Kamiński (PiS).
Uczestnicy konferencji, która odbywa się na Uniwersytecie stanu Illinois, dyskutują w panelacho sposobach lobbowania na rzecz spraw polskich, poprawy wizerunku Polski w USA i oproblemie wiz amerykańskich dla Polaków.
Konferencję zorganizowano jako próbę włączenia się Polonii do debaty na temat stosunków polsko-amerykańskich po rezygnacji prezydenta Baracka Obamy z projektu tarczy antyrakietowej w Polsce i Czechach, planowanego przez poprzednią administrację.
Zdaniem niektórych komentatorów, był to kolejny przejaw ignorowania przez ekipę Obamy interesów Polski i całego regionu Europy Środkowo-Wschodniej. Zwrócił na to uwagę m.in. list byłych przywódców krajów regionu do prezydenta w sierpniu.
Kilka tygodni temuprezes KPA Frank Spula w swym liście do prezydenta Obamy przypomniał, że Polonia amerykańska to około 10 milionów wyborców. Przedstawił w nim szereg postulatów, m.in. zacieśnienia współpracy wojskowej USA z Polską i zniesienia wiz amerykańskich dla Polaków.
Tomasz Zalewski
INTERIA.PL/PAP
Interia i PAP donoszą, że Polonia amerykańska spać nie może, tylko debatuje nad tym, jakby tu najlepiej i najskuteczniej zrobić dobrze dalekiej Macierzy.
W rzeczywistości, znowu pojechali do Chicago krajowi politycy lobbować Polonię, by im załatwiała w USA to, czego sami z Amerykanami załatwić nie potrafią. Polonia ma to naturalnie robić dla Macierzy za darmo, ze łzami wzruszenia w oczach.
Rzuca się w oczy całkowity brak nie tylko realizmu, ale i oryginalności. Wszystkiego tego próbowano już za poprzedniej prezydentury i skutek był wtedy taki sam, jaki będzie teraz, czyli żaden. Franek Szpula z Chicago rzuca niedbale pod adresem prezydenta Obamy, że w USA jest około 10 milionów wyborców polonijnych. No to co z tego, że 10 milionów? Znaczy, to niby ma być takie dyskretne i taktowne przypomnienie, że to Franek Szpula i polska ambasada do spółki kontrolują w USA 10 milionów głosów, więc prezydent USA ma się z Frankiem Szpulą liczyć, bo jak nie, to prezydenta zmiecie huragan oburzonych polonijnych głosów w następnych wyborach?
Graj, piękny Cyganie... ja już widzę te 10 milionów amerykańskich wyborców z polskim rodowodem, jak się prężą w blokach startowych, czekając na gwizdek z Warszawy.
Tak jako pogróżka, jak i jako obietnica polityczna, powoływanie się na 10 milionów głosów to jest strzał kulą w płot. Kongres Polonii Amerykańskiej, czyli Franek Szpula z kolegami, nigdy nie kontrolował, nie kontroluje i nie będzie kontrolował żadnego zwartego bloku polskich głosów w USA.
Na 10 milionów obywateli amerykańskich pochodzenia polskiego, paszporty polskie posiada około 200 000 osób, czyli 2%. Brak podstawy, by sądzić, że posiadanie paszportu polskiego przez stałego mieszkańca USA w jakiś sposób zobowiązuje go do postępowania tak, by Warszawa była z niego zadowolona. Brak też jakiejkolwiek podstawy, by przypuszczać, że jakakolwiek znacząca liczba z pozostałych 98% będzie się kierować przy oddawaniu głosów w amerykańskich wyborach interesem odległego kraju przodków, zamiast własnym.
Tak się składa, że polscy politycy jeżdżą do Chicago, kiedy czują się słabi, niepewni swego, i chcą, żeby im coś załatwić. Najlepiej coś nie do załatwienia, jak na przykład to nieszczęsne zniesienie wiz wjazdowych, czyli postawienie Polaków ponad amerykańskim prawem imigracyjnym z powodu ich naturalnej boskości i w uznaniu zasług Kościuszki i Pułaskiego.
Natomiast kiedy politycy polscy czują się mocniej w siodle, wtedy ręka sama im wędruje w kierunku cugli i szpicruty, uśmiechy znikają, i rozlega się warczenie według najlepszej szkoły Radosława Sikorskiego:
"Nasi rodacy w Stanach Zjednoczonych muszą zrozumieć, że nie jesteśmy jakąś tam republiką bananową, do której można sobie wjeżdżać na obcych paszportach!"
[R.Sikorski, 15 czerwca 2000 roku, na konferencji "Polska - Polonii" w siedzibie ówczesnej agencji PAI (dziś PAIZ) w Warszawie]
Nota bene, kto z Polaków z USA wtedy ministrowi Sikorskiemu uwierzył, i by mu zrobić dobrze popędził po polski paszport, aby się nim legitymować, miast amerykańskiego, przy wyjeździe z Polski, tak jak sobie minister życzył, ten sobie dożywotnio zwichnął wszelkie szanse na amerykańską karierę zawodową w wojsku, administracji państwowej, przemyśle high-tech i wielu innych miejscach, w których obywatelowi amerykanskiemu potrzebny jest certyfikat bezpieczeństwa osobowego, czyli security clearance.
Czego bowiem pojąć nie są w stanie czcigodni posłowie pielgrzymujący do Chicago, to faktu, że Stany Zjednoczone oczekują od swoich obywateli lojalności obywatelskiej wobec własnego kraju, a nie robienia dobrze innemu. Dla znakomitej większości Polonii, "własny kraj" to już nie jest Polska.
Ani niestety, ani na szczęście - po prostu takie są obiektywne fakty w życiu emigranta, który zdecydował się żyć na stałe w innym kraju (a nie, jak się to u was mówi z fałszywą nadzieją na to, że kiedyś wróci z workiem pieniędzy - "przebywać za granicą").
Zrozumcie co to jest emigracja i czym się różni od wyjazdów na saksy na miesiąc lub kilka lat w celu zarobienia kasy i przywiezienia jej z powrotem. Zrozumcie, że gastarbeiterzy to nie są żadni emigranci, tylko cudzoziemscy pracownicy przebywający czasowo w kraju pracodawcy. Zrozumcie, że Warszawa nie rządzi i nigdy rządzić nie będzie polską diasporą, zarówno tą urodzoną za granicą, jak i tą najświeższą, emigrantami z PRL. Zrozumcie to, a we wszystkim innym jakoś pomału się dogadamy.
A na razie - tu się zgina dziób pingwina.
Polonia z USA debatuje: Jak tu skutecznie lobbować?
Piątek, 16 października (20:33)
W Chicago trwa od czwartku zorganizowana przez Kongres Polonii Amerykańskiej (KPA) konferencja na temat sposobów zwiększenia pozycji polsko-amerykańskiej społeczności i jej roli w promowaniu interesów Polski w USA.
W konferencji, zatytułowanej "Polonia XXI wieku: Wyzwania i możliwości", biorą udziałpolitycy z kraju, m.in. wicemarszałek Senatu Krystyna Bochenek, prezes Wspólnoty Polskiej Maciej Płażyński oraz europosłowie: Adam Bielan (PiS) i Michał Kamiński (PiS).
Uczestnicy konferencji, która odbywa się na Uniwersytecie stanu Illinois, dyskutują w panelacho sposobach lobbowania na rzecz spraw polskich, poprawy wizerunku Polski w USA i oproblemie wiz amerykańskich dla Polaków.
Konferencję zorganizowano jako próbę włączenia się Polonii do debaty na temat stosunków polsko-amerykańskich po rezygnacji prezydenta Baracka Obamy z projektu tarczy antyrakietowej w Polsce i Czechach, planowanego przez poprzednią administrację.
Zdaniem niektórych komentatorów, był to kolejny przejaw ignorowania przez ekipę Obamy interesów Polski i całego regionu Europy Środkowo-Wschodniej. Zwrócił na to uwagę m.in. list byłych przywódców krajów regionu do prezydenta w sierpniu.
Kilka tygodni temuprezes KPA Frank Spula w swym liście do prezydenta Obamy przypomniał, że Polonia amerykańska to około 10 milionów wyborców. Przedstawił w nim szereg postulatów, m.in. zacieśnienia współpracy wojskowej USA z Polską i zniesienia wiz amerykańskich dla Polaków.
Tomasz Zalewski
INTERIA.PL/PAP
czwartek, 8 października 2009
Mój biznes plan
Fascynuje mnie nie od dzisiaj, w jaki sposób mają funkcjonować umowy dwustronne o wzajemnym uznawaniu świadczeń podpisywane przez Polskę z krajami o systemie emerytalnym całkowicie niekompatybilnym z systemem działającym w Polsce.
7 października w Warszawie, z wielką pompą, australijski minister spraw zagranicznych Stephen Smith i minister Jolanta Fedak podpisali polsko-australijską umowę w sprawie ubezpieczeń społecznych. Zaciekawiony, pośpieszyłem na strony internetowe australijskiego Ministerstwa Spraw Rodzinnych, Gospodarki Mieszkaniowej, Świadczeń Publicznych i Kwestii Tubylczych (Department of Families, Housing, Community Services and Indigenous Affairs), by się tam dowiedzieć, na czym będzie polegała wzajemność świadczeń wypłacanych klientom przez całkowicie niekompatybilne systemy opieki społecznej i zaopatrzenia emerytalnego w Polsce i Australii.
http://www.fahcsia.gov.au/sa/international/ssa/agreements_new/Pages/agreements-poland_info.aspx
Skutek był taki, że o mało nie utopiłem laptopa w wannie, wołając 'Eureka!!!' i rozchlapując wodę na kafelki, a cała łazienka napełniła się miłym szelestem trzepoczących banknotów.
Proszę popatrzeć:
"Under the Agreement, people will also be able to add their periods of Australian Working Life Residence to their periods of insurance to the Polish system in order to qualify for Polish pension."
"Na podstawie umowy, można będzie wliczać okres zamieszkania i pracy w Australii do okresu ubezpieczenia w polskim systemie ubezpieczeń społecznych w celu uzyskania polskich uprawnień rentowych."
W PRL ani RP nie przepracowalem ani minuty, a zatem nie posiadam polskich uprawnień rentowych. Ale od daty ratyfikacji umowy podpisanej w Warszawie dn. 7 pażdziernika 2009 r., hipotetycznie rzecz biorąc mogę:
* Ukończyć 65 lat;
* Przeprowadzić się z Australii do Polski, deklarując zamiar zamieszkania w Polsce na stałe
(co mogę zrobić w każdej chwili, a to z powodu posiadania, oprócz australijskiego, także i polskiego obywatelstwa, którego w praktyce nie sposób się wyzbyć (próbowałem), z powodu przeszkód i wstrętów administracyjnych, jakimi obstawiono w Polsce procedurę rezygnacji z obywatelstwa polskiego na własny wniosek obywatela);
* Udowodnić dokumentami 25 lat zamieszkania i pracy w Australii (Australian Working Life Residence);
* Udowodnić dokumentami, że przez co najmniej 10 lat z ostatnich 20 lat przepracowanych w Australii moje zarobki wynosiły minimum $A 100 000 rocznie (ca. ćwierć miliona PLN rocznie).
Czy w tych okolicznościach ZUS będzie zobowiązany prawnie, by zacząć wypłacać mi polską rentę obliczoną od podstawy PLN 250 000 rocznie, czyli wyższej niż pensja zasadnicza Prezydenta RP?
W Australii państwowa renta starcza jest zryczałtowana, dla wszystkich rencistów taka sama, ale w Polsce nie...
Na bis, może ktoś mi przetłumaczy na polski, co miał na myśli Radosław Wspaniały, mówiąc w czasie uroczystości podpisania porozumienia:
"Poland and Australia have plenty of coal but Australia is more advanced in technologies that allow to use that coal without environmental pollution, and so here I see opportunities for mutually beneficial cooperation."
"Polska i Australia mają pod dostatkiem węgla, ale Australia jest bardziej zaawansowania w dziedzinie technologii użycia węgla nie powodujących zanieczyszczenia środowiska, więc widzę tu możliwości obustronnie korzystnej współpracy."
Zapewne, gdybyśmy mieli Polsce dostarczać albo węgiel, albo technologie "czystego węgla", to Polska by coś z tego miała. Ale co miałaby z tego mieć Australia? Węgiel, po cenie rynkowej, kupuje od nas Azja i nie musimy go wozić aż do Polski. Na zakup kosztownych techologii "czystego węgla", których w dodatku jeszcze nie ma, bo znajdują się dopiero w opracowaniu, Polski prawdopodobnie nie będzie stać.
Więc o co tu chodzi z tymi wzajemnymi korzyściami?
7 października w Warszawie, z wielką pompą, australijski minister spraw zagranicznych Stephen Smith i minister Jolanta Fedak podpisali polsko-australijską umowę w sprawie ubezpieczeń społecznych. Zaciekawiony, pośpieszyłem na strony internetowe australijskiego Ministerstwa Spraw Rodzinnych, Gospodarki Mieszkaniowej, Świadczeń Publicznych i Kwestii Tubylczych (Department of Families, Housing, Community Services and Indigenous Affairs), by się tam dowiedzieć, na czym będzie polegała wzajemność świadczeń wypłacanych klientom przez całkowicie niekompatybilne systemy opieki społecznej i zaopatrzenia emerytalnego w Polsce i Australii.
http://www.fahcsia.gov.au/sa/international/ssa/agreements_new/Pages/agreements-poland_info.aspx
Skutek był taki, że o mało nie utopiłem laptopa w wannie, wołając 'Eureka!!!' i rozchlapując wodę na kafelki, a cała łazienka napełniła się miłym szelestem trzepoczących banknotów.
Proszę popatrzeć:
"Under the Agreement, people will also be able to add their periods of Australian Working Life Residence to their periods of insurance to the Polish system in order to qualify for Polish pension."
"Na podstawie umowy, można będzie wliczać okres zamieszkania i pracy w Australii do okresu ubezpieczenia w polskim systemie ubezpieczeń społecznych w celu uzyskania polskich uprawnień rentowych."
W PRL ani RP nie przepracowalem ani minuty, a zatem nie posiadam polskich uprawnień rentowych. Ale od daty ratyfikacji umowy podpisanej w Warszawie dn. 7 pażdziernika 2009 r., hipotetycznie rzecz biorąc mogę:
* Ukończyć 65 lat;
* Przeprowadzić się z Australii do Polski, deklarując zamiar zamieszkania w Polsce na stałe
(co mogę zrobić w każdej chwili, a to z powodu posiadania, oprócz australijskiego, także i polskiego obywatelstwa, którego w praktyce nie sposób się wyzbyć (próbowałem), z powodu przeszkód i wstrętów administracyjnych, jakimi obstawiono w Polsce procedurę rezygnacji z obywatelstwa polskiego na własny wniosek obywatela);
* Udowodnić dokumentami 25 lat zamieszkania i pracy w Australii (Australian Working Life Residence);
* Udowodnić dokumentami, że przez co najmniej 10 lat z ostatnich 20 lat przepracowanych w Australii moje zarobki wynosiły minimum $A 100 000 rocznie (ca. ćwierć miliona PLN rocznie).
Czy w tych okolicznościach ZUS będzie zobowiązany prawnie, by zacząć wypłacać mi polską rentę obliczoną od podstawy PLN 250 000 rocznie, czyli wyższej niż pensja zasadnicza Prezydenta RP?
W Australii państwowa renta starcza jest zryczałtowana, dla wszystkich rencistów taka sama, ale w Polsce nie...
Na bis, może ktoś mi przetłumaczy na polski, co miał na myśli Radosław Wspaniały, mówiąc w czasie uroczystości podpisania porozumienia:
"Poland and Australia have plenty of coal but Australia is more advanced in technologies that allow to use that coal without environmental pollution, and so here I see opportunities for mutually beneficial cooperation."
"Polska i Australia mają pod dostatkiem węgla, ale Australia jest bardziej zaawansowania w dziedzinie technologii użycia węgla nie powodujących zanieczyszczenia środowiska, więc widzę tu możliwości obustronnie korzystnej współpracy."
Zapewne, gdybyśmy mieli Polsce dostarczać albo węgiel, albo technologie "czystego węgla", to Polska by coś z tego miała. Ale co miałaby z tego mieć Australia? Węgiel, po cenie rynkowej, kupuje od nas Azja i nie musimy go wozić aż do Polski. Na zakup kosztownych techologii "czystego węgla", których w dodatku jeszcze nie ma, bo znajdują się dopiero w opracowaniu, Polski prawdopodobnie nie będzie stać.
Więc o co tu chodzi z tymi wzajemnymi korzyściami?
czwartek, 1 października 2009
Samotny biały żagiel: Radek znów sam na tratwie
BBC donosi, że francuski minister spraw zagranicznych Bernard Kouchner, który wspólnie z Radkiem Sikorskim zwrócił się w poniedzialek 28 września do swojego amerykańskiego odpowiednika, pani Hillary Clinton, o uwolnienie Romana Polańskiego, wycofał swoje poparcie półtora dnia później, we środę po południu, oświadczając że 76-letni filmowiec nie znajduje się ponad prawem.
Francuski rzecznik rządowy Luc Chatel dodał: "W toku są procedury sądowe związane z poważną sprawą gwałtu na nieletniej; amerykański i szwajcarski wymiar sprawiedliwości działają zgodnie ze swoimi obowiązkami"
Niektóre przyczyny takiego zwrotu, i związane z nimi własne wyjście na idiotę, Radek Sikorski może przedyskutować nie wychodząc z domu, przyśniadaniu.
Tak się bowiem składa, że płomienna obrona Polańskiego, jaką opublikowała pani Anna Applebaum w 'Washington Post' w niedzielę 27 września (artykuł "Oburzające aresztowanie Romana Polańskiego") wywołała furię opinii publicznej. Znakomita większość 963 komentarzy czytelników na stronach sieciowych WP wyrażała zdanie, że Polański powiniem ponieść konsekwencje swoich czynów. Niektórzy czytelnicy byli tak zdegustowani poparciem pani Applebaum dla gwałciciela dziecka, że wzywali 'Washington Post' do zerwania wspólpracy z autorką.
Najgorsze dla pani Anny Applebaum, i pośrednio dla Radka, są komentarze tych amerykańskich czytelnikow, którzy sprawę rozważyli na zimno. Komentujący wczoraj w 'WP' amerykański czytelnik, podpisujacy sie nickiem 'dbitt' opisał sprawę w 431 słowach kryształowo jasnej angielszczyzny. Dużo jaśniej, niż można przeczytać w zwałach piany bitej w Polsce i gdzie indziej przez urażone elity, nie dostrzegające nic zdrożnego w seksie analnym 44-latka z 13-latką. Poniżej podaję tłumaczenie na język polski, jako materiał poglądowy dla polskich polityków i dziennikarzy jak należy pisać zwięźle i do rzeczy.
Jak zwykle w życiu, poważna sprawa Polańskiego ma także zabawne momenty.
Za BBC: " Actor Peter Fonda said he thought "celebrating the arrest of Osama bin Laden and not the arrest of Polanski" was far more important. "
"Aktor Peter Fonda powiedział, że jego zdaniem 'ważniejsze jest świętowanie aresztowania Osamy bin Ladena niż aresztowania Polańskiego'."
Abstrahując od faktu, że nie widzę, by ktoś jakoś specjalnie świętował aresztowanie Polańskiego, chwilowo brak jest powodu, by świętować aresztowanie Osamy bin Ladena, z tej prozaicznej przyczyny, że na razie nie udało się go aresztować. Zapewniam p. Fondę, że kiedy tylko do tego dojdzie, na pewno postąpię zgodnie z jego postulatem.
==================================
Komentarz czytelnika 'dbitt' do artykułu Anny Applebaum "The Outrageous Arrest of Roman Polanski" ("Oburzające aresztowanie Romana Polańskiego"). Starając się zachować chłodny i lakoniczny stylamerykańskiego autora, przełożyłem jego 431 angielskich słów na 416 słów polszczyzny:
Oburzające Aresztowanie Romana Polańskiego
Zdecydowanie nie zgadzam się z felietonem pani Applebaum. Roman Polański przyznał się do gwałtu na dziecku i molestowania seksualnego . Fakty nie są tu przedmiotem sporu. Niekwestionowanym faktem jest również, że uciekł, zamiast stanąć przed sądem.
Apologeci Polańskiego utrzymują, że:
1. prokuratura przekroczyła swoje uprawnienia;
2. żądny sławy sędzia nie miał zamiaru dotrzymać ugody uzgodnionej z obrońcami;
3. Polański jest stary i osadzenie go w więzieniu jest bezcelowe;
4. przestępstwo zostało popełnione 32 lata temu, dziś wszyscy patrzymy na to inaczej;
5. ofiara mu przebaczyla, więc czemuż my nie mielibyśmy mu przebaczyć?
6. czy nie dosyć wycierpiał?
Odnosząc sie do tego po kolei:
1. O ile prokuratura przekroczyła swoje uprawnienia, to jest to dostateczna podstawa do apelacji. Nie jest to natomiast podstawa do opuszczenia kraju i uchylenia się od kary.
2. Jakkolwiek mogę się mylić, to nie sądzę, że sędzia jest zobowiązany do akceptacji ugody wynegocjowanej pomiedzy oskarżeniem i obroną. O ile jednak ktokolwiek dopuścił się nadużycia, to stanowi to podstawę do apelacji.
3 i 4. Gdyby osadzono go w więzieniu zaraz po popełnieniu przestępstwa, Polański miałby wówczas 44 lata. Dlaczego mielibyśmy mu wybaczyć przestępstwa, bo jest teraz o 32 lata starszy? Trudno go porównywać do prześladowanego Valjeana (z "Nędzników" Victora Hugo - przyp. tłum). Cieszył się bogatym i satysfakcjonującym życiem, jakkolwiek nie mógł odwiedzać Stanów Zjednoczonych. Nadszedł jednak dzień rozliczeń, być może sprowokowany przez aroganckie i obelżywe zachowanie jego prawników wobec prokuratury w Los Angeles. Sądzę, że rodziny ofiar przemocy, której sprawców nigdy nie ujęto, lub udało im się uniknąć kary, nie żywią sympatii dla pana Polańskiego.
5. Przebaczenie ofiary nie ma tu nic do rzeczy. Polański nie staje przed sądem dla niej. Polański staje przed sądem, poniewaz złamał prawo, a prawo musi być przestrzegane. To miło, że ofiara nie chce, by Polański poszedł do więzienia, ale nie ma to nic wspólnego z jego sprawą sądową o gwałt.
6. Jeżeli uznać za cierpienia posiadanie wielu domów w Europie, udaną karierę zawodową, małżeństwo i dwójkę dzieci, bogactwo i sławę niezbyt naruszone poprzez niewygodę niemożności odwiedzania USA, to w takim razie Polański jest rzeczywiście wizerunkiem Hioba. Istotnie, utracił żonę i nienarodzone dziecko w wyniku odrażającej zbrodni. Ale sprawcy zostali ujęci, osądzeni i uwięzieni. Morderca jego żony zmarł w więzieniu w zeszłym tygodniu. W niczym to nie usprawiedliwia przestępstw Polańskiego, ani nie powinno znaczyć, że nie podlega on wymiarowi sprawiedliwości.
Pani Applebaum, pani sie całkowicie myli. O ile uważa pani, że gwałciciel dziecka nie powinien być sądzony, to ja zmuszony jestem kwestionować pani zdolność odróżniania dobra od zła.
Posted by: dbitt | September 29, 2009 11:07 AM
Anna, Radek, Krzysztof & Roman v. Niedomyte Masy, ex parte Stary Wiarus
A tymczasem w 'Washington Post' spora awantura, w sprawie poparcia pani Anny Applebaum dla pana Romana Polańskiego w artykule "Oburzające aresztowanie Romana Polańskiego".
Oburzające Aresztowanie Romana Polańskiego
Niektórzy czytelnicy WP postulują nawet rozwiązanie przez gazetę współpracy z panią Anną.
Osobiście nie mam zdania w tej sprawie, ale jeśli ktoś ma, to korespondencję należy kierować pod adresem: Andy Alexander, , można także dzwonić pod numer +1-202-334-7582
Postulaty, by 'Washington Post' podziękował pani Annie za współpracę, biorą się stąd, że upominając się o pana Romana Polańskiego, pani Anna Applebaum strategicznie pominęła fakt, że jest żoną pana Radosława Sikorskiego, który w tym samym czasie też się upominał się o pana Romana, u pani Hillary Clinton.
Istnieje wśród czytelnikow WP szkoła, która uważa, że pani Anna naruszyła w ten sposób ścisłą politykę redakcyjną publicznego deklarowania wszystkich rzeczywistych i potencjalnych konfliktów interesów przez wszystkich publicystów WP, pod rygorem rozwiązania współpracy.
Oczywiście pani Anna broni swojego prawa do nieprzyznawania sie do męża. W towarzystwie zresztą i tak wszyscy wiedzą, kto jest mężem pani Anny. A jak ktoś nie wie, to znaczy że nie jest z towarzystwa, więc wiedzieć nie potrzebuje.
Jeden z wielu amerykańskich czytelników komentuje artykuł pani Anny następująco:
Anno,
Rzecz ma się w sumie tak: wszyscy ludzie to albo MY, albo ONI.
MY to myślące, inteligentne i przewidujące moralne elity, urodzone nie tylko po to, by rządzić, ale wprost nasiąknięte naturalną mądrością, dzięki której WIEDZĄ, gdzie leży dobro, a gdzie zło. Oni to niedomyte masy, dla których egzystencja na tej samej planecie co elity jest przyjemnością i zaszczytem. Ponieważ ta warstwa ludzi poniżej nas (substratum) istnieje, oczywiste jest, że reguły gry dla obu grup muszą być odmienne. Tak naprawdę, to prawo jest tylko dla chamów, nieprawdaż?
Anne
It basically boilsdown to this: all people are either US or THEM.US are the thoughtful intelligent prescient moral elites who are born not just to rule, but are imbued with an implicit wisdom, whereby they KNOW what is right.Them are the unwashed masses forwhomit is a pleasure and a priviledge to exist on the same planet as our elites.Given this substratum it is obvious that the rules for these two groups have to be different.The law is really just for the rubes,right
Postedby: vic5 | September 29, 2009 6:27 PM
Honor 'Washington Post' po części ratuje inny publicysta tej gazety, pan Eugene Robinson:
http://www.washingtonpost.com/wp-dyn/content/article/2009/09/28/AR2009092802403.html
(…) Polański ma podwójne obywatelstwo polskie i francuskie; urzędnicy w Paryżu i Warszawie są oburzeni. Co z kolei oburza mnie. O co wam chodzi? Że Polański ma 76 lat? Że robi świetne filmy? Że zbiegł, bo wyrok mógł być niesprawiedliwy? Mes amis, żadna z tych rzeczy nie ma znaczenia. Kto się decyduje zostać zbiegiem, ten podejmuje ryzyko, że pewnego dnia go złapią. Wiele się mówi o tym, że 45-letnia dziś ofiara Polańskiego twierdzi, że się nie gniewa się na niego i nie chce, by poszedł do więzienia. Co ofiara myśli i czuje jako dorosła kobieta, jest bez znaczenia. Ważne jest, co myślała i czuła w wieku 13 lat, gdy doszło do popełnienia przestępstwa. Kto argumentuje, że aresztowanie Polańskiego jest w jakiś sposób niesprawiedliwe, ten zasadniczo akceptuje jego pogląd, że 13-letnia dziewczynka po spożyciu alkoholu i narkotyków zdolna jest wyrazić świadomą zgodę na seks z czterdziestolatkiem. Być może obrońcy Polańskiego chcą przez to powiedzieć, że odurzenie dziecka narkotykami i zgwałcenie to właściwie drobiazg (…)
Indeed.
Minister kultury Francji, Frederic Mitterrand, oświadczył prasie światowej, że uwięzienie Polańskiego jest 'absolutnie okropne' (absolutely dreadful), czyli okropniejsze niż zgwałcenie 13-letniego dziecka, bo skoro coś jest absolutne, to z samej definicji absolutu nic innego nie może być absolutniejsze.
Honor Francji po części ratuje reżyser filmowy Luc Besson, który zapytany przez radio RTL o eksplozję solidarności elit z Polańskim, odparł z namysłem:".. każdy może postępować w tej sprawie jak sam uważa…ale ja mam 13-letnią córkę; gdyby ją zgwałcono, wątpię bym mógł się z tym czynem zgodzić."
Touche.
Oburzające Aresztowanie Romana Polańskiego
Niektórzy czytelnicy WP postulują nawet rozwiązanie przez gazetę współpracy z panią Anną.
Osobiście nie mam zdania w tej sprawie, ale jeśli ktoś ma, to korespondencję należy kierować pod adresem: Andy Alexander, , można także dzwonić pod numer +1-202-334-7582
Postulaty, by 'Washington Post' podziękował pani Annie za współpracę, biorą się stąd, że upominając się o pana Romana Polańskiego, pani Anna Applebaum strategicznie pominęła fakt, że jest żoną pana Radosława Sikorskiego, który w tym samym czasie też się upominał się o pana Romana, u pani Hillary Clinton.
Istnieje wśród czytelnikow WP szkoła, która uważa, że pani Anna naruszyła w ten sposób ścisłą politykę redakcyjną publicznego deklarowania wszystkich rzeczywistych i potencjalnych konfliktów interesów przez wszystkich publicystów WP, pod rygorem rozwiązania współpracy.
Oczywiście pani Anna broni swojego prawa do nieprzyznawania sie do męża. W towarzystwie zresztą i tak wszyscy wiedzą, kto jest mężem pani Anny. A jak ktoś nie wie, to znaczy że nie jest z towarzystwa, więc wiedzieć nie potrzebuje.
Jeden z wielu amerykańskich czytelników komentuje artykuł pani Anny następująco:
Anno,
Rzecz ma się w sumie tak: wszyscy ludzie to albo MY, albo ONI.
MY to myślące, inteligentne i przewidujące moralne elity, urodzone nie tylko po to, by rządzić, ale wprost nasiąknięte naturalną mądrością, dzięki której WIEDZĄ, gdzie leży dobro, a gdzie zło. Oni to niedomyte masy, dla których egzystencja na tej samej planecie co elity jest przyjemnością i zaszczytem. Ponieważ ta warstwa ludzi poniżej nas (substratum) istnieje, oczywiste jest, że reguły gry dla obu grup muszą być odmienne. Tak naprawdę, to prawo jest tylko dla chamów, nieprawdaż?
Anne
It basically boilsdown to this: all people are either US or THEM.US are the thoughtful intelligent prescient moral elites who are born not just to rule, but are imbued with an implicit wisdom, whereby they KNOW what is right.Them are the unwashed masses forwhomit is a pleasure and a priviledge to exist on the same planet as our elites.Given this substratum it is obvious that the rules for these two groups have to be different.The law is really just for the rubes,right
Postedby: vic5 | September 29, 2009 6:27 PM
Honor 'Washington Post' po części ratuje inny publicysta tej gazety, pan Eugene Robinson:
http://www.washingtonpost.com/wp-dyn/content/article/2009/09/28/AR2009092802403.html
(…) Polański ma podwójne obywatelstwo polskie i francuskie; urzędnicy w Paryżu i Warszawie są oburzeni. Co z kolei oburza mnie. O co wam chodzi? Że Polański ma 76 lat? Że robi świetne filmy? Że zbiegł, bo wyrok mógł być niesprawiedliwy? Mes amis, żadna z tych rzeczy nie ma znaczenia. Kto się decyduje zostać zbiegiem, ten podejmuje ryzyko, że pewnego dnia go złapią. Wiele się mówi o tym, że 45-letnia dziś ofiara Polańskiego twierdzi, że się nie gniewa się na niego i nie chce, by poszedł do więzienia. Co ofiara myśli i czuje jako dorosła kobieta, jest bez znaczenia. Ważne jest, co myślała i czuła w wieku 13 lat, gdy doszło do popełnienia przestępstwa. Kto argumentuje, że aresztowanie Polańskiego jest w jakiś sposób niesprawiedliwe, ten zasadniczo akceptuje jego pogląd, że 13-letnia dziewczynka po spożyciu alkoholu i narkotyków zdolna jest wyrazić świadomą zgodę na seks z czterdziestolatkiem. Być może obrońcy Polańskiego chcą przez to powiedzieć, że odurzenie dziecka narkotykami i zgwałcenie to właściwie drobiazg (…)
Indeed.
Minister kultury Francji, Frederic Mitterrand, oświadczył prasie światowej, że uwięzienie Polańskiego jest 'absolutnie okropne' (absolutely dreadful), czyli okropniejsze niż zgwałcenie 13-letniego dziecka, bo skoro coś jest absolutne, to z samej definicji absolutu nic innego nie może być absolutniejsze.
Honor Francji po części ratuje reżyser filmowy Luc Besson, który zapytany przez radio RTL o eksplozję solidarności elit z Polańskim, odparł z namysłem:".. każdy może postępować w tej sprawie jak sam uważa…ale ja mam 13-letnią córkę; gdyby ją zgwałcono, wątpię bym mógł się z tym czynem zgodzić."
Touche.