Najstarszy na świecie bumerang odkryto w 1985 roku w Polsce., w jaskini Obłazowa, w przełomie Białki. Bumerang wykonany był z ciosu mamuta, Jego wiek oceniono na 26 tysięcy lat. Nie jest to jedyne sensacyjne odkrycie z tej jaskini, która wg niektórych pełniła w okresie paleolitu górnego funkcje sanktuarium. Badań zaniechano z powodu braku funduszów. W Temacie Maci też wraca jak bumerang, na złość znikaczom niepoprawnych poglądów.
czwartek, 31 maja 2007
Zawodowcy
Tak jak poszukiwanie sprawcy, powiedzmy wykastrowania kota premiera, nie może być kodowane jako "Operacja Alik", a ustalanie numeru seryjnego złotego zegarka ex-prezydenta jako "Projekt Franck Muller", rozpracowanie lekarza obwinianego o zadawanie śmierci nie moźe się nazywać "Mengele", bynajmniej nie z przyczyn delikatności uczuć i konotacji historycznej, ale z powodów czysto gliniarsko-profesjonalnych.
Jeżeli ze źle wybranego kryptonimu można zgadnąć czego sprawa dotyczy, to stosowanie tego kryptonimu dla utajnienia przedmiotu sprawy przed osobami spoza zespołu który nad nią pracuje jest pozbawione sensu. Równie dobrze można imię i nazwisko rozpracowywanego trzymać wypisane kredą na tablicy w bufecie dla funkcjonariuszy, żeby wszyscy, z bufetową włącznie, wiedzieli o kogo chodzi.
Już z samego tylko tego jednego powodu, geniusz od czarnego humoru policyjnego, który nazwał sprawę doktora G. "Mengele", powinien zostać znaleziony i wyrzucony do Straży Miejskiej, by tam zająć się mandatami za parkowanie. Możliwość wydedukowania celu operacji z jej kryptonimu narusza wszystkie możliwe zasady ochrony informacji niejawnej.
W ten sposób okazuje się, kto w polskich spec-służbach rozumie do czego takie instytucje służą, a kto jest tylko gówniarzem-onanistą, którego interesuje przede wszystkim ubieranie sie w kominiarkę i czarną kurtkę z fluoro-żółtym napisem na plecach, noszenie pod pachą taaakiej spluwy, i przyjemna świadomość, że nie ma takiego, co by mu podskoczył.
Może by ich poslać na szkolenie do dużej zachodniej agencji reklamowej, gdzie bardzo się dba, by kryptonim nowego produktu, jaki ma wejść na rynek za jakiś czas, nie pozwalał się domyślić, co to za produkt ani jak się go będzie reklamować?
komentarze (6)
W Temacie Maci - wtemaciemaci.salon24.pl: "Ktokolwiek miał kiedykolwiek cokolwiek do czynienia z jakimkolwiek projektem wystarczająco poufnym, żeby trzeba było mu nadać kryptonim"
środa, 30 maja 2007
Blogowanie przez ucho igielne krajowej tolerancji
Chyba coś muszę dobrze robić, skoro w cyberprzestrzeni rezonuje jakieś echo, wskazujące na to, że na miarę swoich skromnych możliwości emigranta oddalonego od Polski o 18 000 km (i 8-10 godzin różnicy czasu, zależnie od pory roku) stałem się choćby tylko lekuchno opiniotwórczy.
Gdyby nikt mnie nie czytał i nie linkował, nie byłoby tych 15 800 hitów w Google, tymczasem ze Starego Wiarusa™©® jakby zupełnie sama się robi firma, marka i znak towarowy.
W szczególności chciałbym podziękować panu Igle, jednemu z moich najwierniejszych czytelników. Pan Igła nie tylko uważa, iż mój blog jest przyzwoicie prowadzony (serce mi rośnie), ale także stosunkowo prędko doszedł do prawidłowego wniosku, że wcale nie udaję, tylko naprawdę mieszkam w Australii. Początkowo trochę trudno mu było w to uwierzyć, ponieważ we wszechświecie pana Igły emigranci to są troglodyci odziani w skóry, łyko i korę, którzy poruszają się na czworakach, porozumiewają chrząkaniem i bębnieniem w klatkę piersiową, a na komputer nie stać ich ani materialnie, ani umysłowo.
Chciałbym też serdecznie powinszować panu Igle niedawnego odnalezienia prawdziwego uczucia, w dodatku z wzajemnością, w jego pożyciu z polską diasporą, co wyraził jak następuje:
"(...)Albo taki Stary Wiarus, który naprawdę w świetnie prowadzonym blogu, wiele sobie trudu zadaje aby każdy wpis zakończyć takim mnie więcej zdaniem. Mam was w dupie głupie Polaki, mozecie mi pozazdrościć jak mi tu w Australii dobrze. Ja też ich mam w dupie.
http://outsider.salon24.pl/index.html#comment_246663
Nieco barokowy szyk zdania w tekście pana Igły zupełnie mi nie przeszkadza, a nadinterpretacja jest oczywiście jego niezbywalnym prawem, i ja tego prawa pana Igły będę naturalnie bronił do ostatniej kropli. Cieszę się razem z panem Igłą z tego uczucia z wzajemnością - ja też kiedyś byłem młody i zakochany w sobie.
Ale nie bardzo rozumiem, dlaczego pan Igła oczekuje ode mnie, bym kłamał lub udawał, że jest mi w Australii smutno i źle. Naturalnie, z przyczyn ogólnohumanitarnych obiecuję, że jeśli kiedyś zrobi mi się tu smutno i źle, to niezwłocznie o tym p. Igłę zawiadomię, od czego p. Igle, mam nadzieję, zaraz zrobi się lepiej.
Korzystając z okazji, chciałbym w historycznie sprawdzonej, przystępnej formie dekalogu objaśnić panu Igle (i innym czytelnikom mojego bloga) pewne generalia, jakie za tym blogiem stoją i determinują moje wypowiedzi:
- Świat jest większy niż Polska.
- Każdy może mieszkać gdzie zechce, i tak sobie własne życie układać, jak sam uważa.
- Obywatel nie jest własnością państwa.
- Państwo, które utrudnia swojemu obywatelowi rezygnację z obywatelstwa, narusza Art. 15 Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka oraz Konwencję Rady Europy o Obywatelstwie (European Treaty Series No. 166) .
- Żaden emigrant nie ma moralnego obowiązku szlochać po nocach w poduszkę za utraconą Ojczyzną, ani marzyć o dniu, kiedy do Ojczyzny wróci, niosąc jej w darze swój uciułany grosz tułaczy.
- Opowiadanie Henryka Sienkiewicza "Latarnik" nie jest dokumentem, tylko fikcją literacką, napisaną w 1880 roku w celach propagandowych, czyli ku pokrzepieniu serc Polaków pod zaborami.
- Publiczne dzielenie się doświadczeniami i poglądami emigranta rzeczywistego z emigrantami potencjalnymi jest w Polsce konstytucyjnie dozwolone. Nie stanowi ono ani zdrady stanu, ani złośliwego droczenia się z osobami, które nie mają zamiaru wyemigrować.
- Państwo nie jest najwyższą mistyczną emanacją pojęcia narodu. Państwo autorytarne nie jest najwyższą mistyczną emanacją pojęcia państwa. Są inne modele państwa niż państwo autorytarne. Są państwa, które zachowują sie wobec swoich obywateli tak, jakby państwa w ogóle nie było, a nie walą się, a nawet wręcz przeciwnie.
- Pracodawcą urzędnika jest podatnik.
- Położenie pępka świata nie zostało dotychczas naukowo ustalone i jest przedmiotem wielu kontrowersji, jest jednak prawie pewne, że nie znajduje się on w Polsce.
komentarze (5)
W Temacie Maci - wtemaciemaci.salon24.pl: "Szczęka, spieszę dodać że nadal jeszcze naturalna, opadła mi na dywan,"
wtorek, 29 maja 2007
Teletubbies love Poland very much
Radio nastawione jak zwykle na ABC News coś gada, ale nie słucham, bo zastanawiam się, co mam dzisiaj do zrobienia w firmie, z namysłem drapiąc się po łysinie.
W tym momencie gość w stojącym za mną czarnym Subaru Impreza WRX ( w Europie znanym jako Subaru Impreza Turbo) dostaje amoku, zaczyna migać światłami i trąbić, a klakson ma taki, że czuję jak mi od niego szyby wibrują. W naturalnym odruchu pośpiesznie wciskam przycisk centralnego ryglowania drzwi, żeby się upewnić, że wszystkie cztery są zamknięte, bo z wariatami na drodze to różnie tu bywa. No i czekam, co będzie dalej, pilnie patrząc w lusterko - na wypadek, gdyby z tej swojej frustracji facet chciał do mnie strzelać, albo wysiąść i nałożyć mi po ryju. WRX, wymawiany "rex", zwłaszcza czarny, to jest tutaj kultowy samochód wieku dojrzewania sydneyskiej młodzieży muzułmańskiej, pochodzenia libańskiego. Ta młodzież ma, jak się to u nas delikatnym eufemizmem określa, odmienną hierarchię wartości. W tym również w sprawach przypadków użycia broni palnej w miejscach publicznych i policyjnych pościgów samochodowych. Chętnie mianowicie bierze udział w jednym i drugim. Ale kierowca w lusterku nie jest oliwkowy z czarną brodą i pół kilogramem grubych złotych łańcuchow na byczej szyi, tylko zdecydowanie biały, lekko rudawy świński blondyn, starannie ogolony, w przyzwoitej koszuli i dobrze dobranym krawacie, różowy na gębie, uśmiechnięty od ucha do ucha, i pokazuje na swoje radio.
Podkręcam więc głośniej radio, myśląc, że się pewno coś naprawdę poważnego stało - może wystrzał z "Aurory" padł, albo premier Howard przedwcześnie ogosił wybory do parlamentu federalnego, albo w ramach kiełbasy wyborczej zniesiono podatek dochodowy? Okazuje się, że to spiker Australian Broadcasting Corporation soczystym barytonem relacjonuje propozycję wdrożenia w Polsce śledztwa w sprawie homoseksualizmu Tinky Winky, i z trudem zachowuje powagę. Zaraz potem leci wypowiedź pani rzeczniczki prasowej ABC TV, która głosem drżącym z emocji donosi, że tutejsza telewizja publiczna nie ma planów wycofania popularnych Teletubbies z Australii tylko dlatego, że palma odbiła jednej głupiej babie w Polsce, mało znanym kraju położonym na drugim końcu świata.
No dobra, to teraz już wiem, co tego gościa za mną tak śmieszy. Ale co mnie właściwie do tego i dlaczego on mnie się czepia?
W tej chwili ruch rusza. Facet za mną widzi lukę z prawej, ostro zmienia pas, pedal to the metal, lekki a 250-konny WRX wyprzedza mnie z piskiem opon, basowym grzmotem z rury wydechowej fi trzy i pół cala oraz przeszywającym gwizdem rozpędzającej się turbosprężarki. Gość za kierownicą jedną ręką puka się w czoło, drugą ociera łzy ze śmiechu, trzecią prowadzi samochód. Na tylnej szybie nalepka z Pogonią i napisem "Lithuania". OK, Litwin w Sydney, nic w tym niezwykłego. Tyle, że dalej nie wiem, czemu się ten Litwin akurat do mnie przypieprzył o Tinky Winky. Po czym w nagłym błysku olśnienia, czyli iluminacji, przypominam sobie, że przecież dzieci przylepiły mi niedawno na tylnym zderzaku nalepkę z orzełkiem w koronie i dużym napisem "Poland" - po lekcji w szkole, gdzie im powiedziano, że każdy powinien być dumny ze swojego dziedzictwa kulturowego. Reakcja Litwina staje się jasna. No i trzeba coś z tym zrobić.
W lewo na pas awaryjny, hazard flashers on, stop, luz, hamulec ręczny, otworzyć drzwi, i już tłum kierowców porannego szczytu podziwia, jak łysy gość w garniturze i krawacie drze pazurami nalepkę na zderzaku, i klnie jak szewc, bo nalepka nie chce schodzić. Pośpiech jest wskazany, bo jakby po pasie awaryjnym miała jechać pomoc drogowa, policja, karetka albo straż pożarna, to łysemu zrobią z d... garaż. Poza tym na freewayu w ogóle zatrzymywać się nie wolno, jak się nie ma awarii, a mandat za gwizdanie sobie na to wynosi bodajże $500 i trzy punkty z prawa jazdy na dwanaście możliwych. Właściwie to nie na dwanaście, tylko na dziewięć, bo trzy już straciłem w tym roku za szybkość.
Mam w dupie dziedzictwo kulturowe kultury tropicieli preferencji seksualnych Tinky Winky. Jutro kupię sobie nalepkę "Finland" albo "Dutch Guyana" i będzie spokój. Niech żyje i umacnia się duchowa łączność Polonii z Macierzą.
PS.
A o inwestycje polonijne w Polsce to możecie się teraz zwrócić do Dip-sticka, Laa-Laa i Po. Bo czwarty Teletubbie, Tinky Winky, się na was słusznie obraził, więc zamiast kasy może wam najwyżej zorganizować jakąś paradę, because Teletubbies love Poland very much.
komentarze (4)
W Temacie Maci - wtemaciemaci.salon24.pl: "Jadę sobie dzisiaj rano do pracy, znaczy nie tyle jadę, co stoję w korku"
czwartek, 24 maja 2007
Gramatyka i zoologia
"Już nie wspominam o tym, że Kapuściński - sądząc wyłącznie na podstawie dokumentów, które Newsweek cudownie odkrył - pisał tylko o jakichś mało ważnych cudzoziemcach, którym nasz wywiad czy ubecja nie mogły zrobić żadnej krzywdy".
http://wojciechsadurski.salon24.pl/16433,index.html
Słowo "nasz" użyte przez pana w tym akapicie, czcigodny panie profesorze, jest w pańskich ustach warte tysiąca słów.
Uprzejmie zawiadamiam pana, że nie wiem jak kto, ale ja zdecydowanie sobie wypraszam pańskie bezpośrednie lub pośrednie imputowanie mi członkostwa jakiejkolwiek wspólnoty, która jest w stanie określać aparat represji komunistycznego państwa totalitarnego słowami "nasz wywiad i ubecja".
Co jeszcze jest pańskim zdaniem nasze? Nasza konarmia, nasze taczanki, nasi czekiści? Nasza walka klasowa? Nasze utrwalanie władzy ludowej? Nasza broń jądrowa, piorunującym ciosem otwierająca nam drogę do zwycięstwa? Nasz niedoszły do skutku marsz na Kopenhagę? Nasz robotnik, ten gość o przenikliwych oczach i niełamliwym sercu, który w znanym wierszu Szymborskiej bredzi o imperialistach, co nienawidzą jego kwiatów w oknie?
Szanowny panie profesorze, dla poputczyków nie ma i już nie będzie ucieczki od faktów. Poznacie prawdę, i prawda was wyzwoli. To był wasz wywiad i wasza ubecja. Jestem skromnym emigrantem w Australii, zamiast być na przykład profesorem uniwersytetu we Włoszech, z wielu złożonych powodów, ale między innymi również dlatego, że byłem konsekwentny, nigdy nie akceptując poglądu, że SB i WSI to nasz wywiad i ubecja, PZPR to nasza partia, PRL nasze państwo, a Feliks Dzierżyński to nasz Felek, patron naszej uczelni w Warszawie kształcącej naszych politruków.
Jako pasjonat wolności słowa, nie mam naturalnie nic przeciwko temu, szanowny panie profesorze, by we własnym imieniu przekazywał pan opinii publicznej własne zdanie na dowolny temat. Ale człowiek wykształcony powinien biegle posługiwać się językiem ojczystym. Jeśli nie biegle, to przynajmniej poprawnie.
Dla pańskiej wypowiedzi, właściwą formą gramatyczną zaimka dzierżawczego jest pierwsza osoba liczby pojedynczej, e.g. "mój wywiad i ubecja", a nie mnogiej: "nasz wywiad i ubecja". Nie przysługuje panu uroczysta forma pluralis maiestatis. Nie przypominam też sobie żadnych między nami zażyłości ani poufałości, na mocy których mógłby się pan poczuć uprawniony do wypowiadania się kiedykolwiek w moim imieniu przy pomocy zaimka "nasz", choćby tylko żartem.
Byłoby mi osobiście bardzo miło, gdyby pomimo technicznie posiadanego przeze mnie obywatelstwa polskiego (technicznie, bo w praktyce niemal nie sposób się go zrzec z powodu praktykowanych przez pańskie państwo administracyjnych obstrukcji, choć Konstytucja RP na taki krok pozwala), zechciał mnie pan od dzisiaj uważać za mało ważnego cudzoziemca, nie objętego krzepkimi ramionami wspólnoty, którą ma pan na myśli gdy pisze pan o naszym wywiadzie i naszej ubecji.
Byłbym także głęboko zobowiązany, gdyby w przyszłości zechciał pan dostosować gramatykę swoich wypowiedzi zarówno do obiektywnie istniejącej rzeczywistości historycznej, jak i do mojego votum separatum.
Jedyna wspólnota do której poczuwam się z panem, szanowny panie profesorze, jaka mogłaby ewentualnie uzasadnić używanie słowa "nasz" w odniesieniu do mnie i pana jednocześnie, to wspólnota gatunkowa ssaków.
W Temacie Maci - wtemaciemaci.salon24.pl: "Dr Wojciech Sadurski, prawnik, publicysta, profesor Europejskiego Instytutu Uniwersyteckiego we Florencji, napisał na łamach salonu24:"
czwartek, 17 maja 2007
Noteka 2008, czyli przychodzi Anna do Siergieja...
W takim razie, co by było, gdyby minister spraw zagranicznych Rzeczpospolitej Polskiej Anna Fotyga wystosowała formalna notę do ministra spraw zagranicznych Federacji Rosyjskiej Siergieja Ławrowa, prosząc jak najuprzejmiej o spowodowanie niezwłocznego przekazania Polsce wszystkich kopii mikrofilmowych dokumentów wytworzonych przez instytucje podległe MSW PRL, MSZ PRL i MON PRL, a przekazanych instytucjom radzieckim w ramach współpracy sojuszniczej PRL-ZSRR w latach 1944-1990?
Jednym słowem, prosimy uprzejmie naszych słowiańskich braci o radziecką kopię archiwów polskiej bezpieki i wywiadu, w celu przebicia osikowym kołkiem naszych wlasnych uprzedzeń i upiorow przeszłości, oraz otwarcia nowej ery przyjaźni, miłości i wzajemnego zaufania w stosunkach z bratnim narodem rosyjskim.
Jednocześnie z przekazaniem noty, publikujemy ją we wszystkich środkach masowego przekazu w Polsce. My nie mamy z tym żadnego problemu, bo stosunki RP z RF są tak złe, że trudno o gorsze.
Ale Rosjanie mają problem, i to dosyć poważny. Tak samo, jak my nie wiemy, co poszło na mikrofilmach i dyskach do Moskwy - Rosjanie nie wiedzą, co zostało w Polsce i oparło się zniszczeniom.
Jeśli Rosjanie nie odpowiedzą na notę, to minister Fotyga od tej chwili zaczyna dodawać do każdego przemówienia na dowolny temat frazę: "niestety, władze Federacji Rosyjskiej nie zareagowały na naszą prośbę o współudział w oddzieleniu mitów od faktów przeszłości", a rosyjski zarzut, że tkwimy w przeszłości, zostaje obnażony, zwłaszcza w Brukseli, jako dęty.
Jeśli Rosjanie kłamliwie odpowiedzą, że nic nie mają, albo że mają i nie dadzą, bo to ich sprawy, minister Fotyga od tej chwili zaczyna dodawać do każdego przemówienia na dowolny temat frazę: "niestety, władze Federacji Rosyjskiej odmowiły wspólpracy w wyjaśnieniu najciemniejszych kart naszej historii i znormalizowaniu stosunków pomiedzy narodami polskim i rosyjskim", a Rosjanie wychodzą, zwłaszcza w Brukseli, na paskudnych, niepoprawnych świntuchów, nieodrodnych wulgarnych synów Dzierżynskiego, zreszta całkowicie zgodnie z prawdą.
Jeśli Rosjanie przyślą fałszywki, porównujemy z tym, co mamy u siebie w IPN. Jeśli przyslany materiał okaże sie sprzeczny z tym, co mamy, to to minister Fotyga od tej chwili zaczyna dodawać do każdego przemówienia na dowolny temat frazę: "niestety, władze Federacji Rosyjskiej zdecydowały wnieść negatywny wkład do naszych prac majacych na celu oddzielenie mitów od faktów przeszłości", i Rosjanie wychodzą, zwłaszcza w Brukseli, na niepoprawnych klamców, do których nikt nigdy nie bedzie mógł mieć zaufania.
Ryzyko otrzymania fałszywek jest zresztą mniejsze, niż wszyscy myślą. Nie da się w ciągu dwóch-trzech miesięcy tak sfałszować 3-4 miliardów klatek mikrofilmu, żeby oparły się porównaniom z resztkowym archiwum, jakie mamy w IPN.
Jeśli Rosjanie przyślą choćby trochę materiałów, które dadzą sie zweryfikować przez porownanie z zasobami IPN jako prawdziwe, to minister Fotyga wylewnie i publicznie dziękuje Rosjanom za przysłanie całości. Oni nie będą mogli zaprotestować publicznie, że przecież przyslali tylko część a nie całość, a w Polsce TW zaczna wyskakiwać oknami, bo nie będą przecie mogli się zwrócić sie do Rosjan o zapewnienie, że FR nie sprzedala ich dusz mściwym kaczystom. Polscy komuniści nigdy nie wierzyli Rosjanom, i słusznie, więc teraz też im nie uwierzą.
Jeśli Rosjanie przyślą wszystko, to minister Fotyga oglasza renesans w stosunkach polsko-rosyjskich i całuje Ławrowa w usta w telewizji, a Prezydent RP wyglasza zaraz potem orędzie do narodu, że bratni naród rosyjski nie zawiódł nas i umożliwił dokonanie lustracji, ktorej tak sprzeciwiały się najciemniejsze siły polityki polskiej. Prezydent zapowiada, że otrzymane z Rosji materiały opublikujemy już wkrótce.
Byli oficerowie, byli TW, byli KO i byli konsultanci razwiedki zaczynaja wyskakiwać oknami czwórkami, żeby zdążyć przed publikacją, w najbliższych wyborach PiS otrzymuje 97,9% procent głosów w uznaniu dokonanego przełomu w stosunkach RP-RF, a Jose Barroso dekoruje Lecha Kaczyńskiego specjalnie w tym celu ustanowionym Wielkim Krzyżem Pojednania Europejskiego z Gwiazdą i Wstęgą. Oglądający transmisję politycy niemieccy zaczynają wyskakiwać oknami.
Science fiction? Niekoniecznie. Co my właściwie mamy do stracenia? A Rosjanie, zmuszeni do niekonwencjonalnego "lateral thinking", w którym tradycyjnie zawsze byli dobrzy, być może (perhaps, maybe) mogliby podjąć strategiczną decyzję polityczną, że oddadzą nam to archiwum, bo po pierwsze będą liczyć na to, że Polska się sama przy pomocy tych mikrofilmów rozszarpie na strzępy, a po drugie Rosjanie wiedzą, że za 20-30 lat te mikrofilmy nie będą warte plastiku, z jakiego są zrobione, bo 99% ich treści zdezaktualizuje się ponad wszelką polityczną i wywiadowczą użyteczność.
To by się mogło udać... W końcu oryginału decyzji katyńskiej z podpisami Stalina i Politbiura też nam nie musieli oddawać, a oddali.
komentarze (11)
W Temacie Maci - wtemaciemaci.salon24.pl: "Rosjanie zarzucają nam, że żyjemy mitami przeszłości, zamiast teraźniejszością i przyszłością, nieprawdaż? OK, powiedzmy, że im wierzymy."
środa, 16 maja 2007
Tarcza antyrakietowa - Komunikat Specjalny
Wielka Ziemia
komentarze (1)
W Temacie Maci - wtemaciemaci.salon24.pl: "Moskiewskie rozmowy Rajs K.I. z Pierwszym na temat tarczy antyrakietowej zakończyły się fiaskiem."
wtorek, 15 maja 2007
Filar państwa
"Szefom nie wolno mowić o agentach, bo wywiad i kontrwywiad to są filary państwa - ocenia Kiszczak. - I to niezależnie od tego, jaki kolejny numer ma RP - dodaje." (2007-05-14, 13:57)
http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,53600,4130105.html
No i ja jakoś nie widzę, żeby sie na Kiszczaka za to obruszyła jakaś szczególna lawina krytyki... W Polsce widać z rozkoszą spijają mu to credo czekisty prosto z dzióbka, jako oczywistość.
Widać lud woli żyć w państwie, którego filarami, elitą, solą ziemi i gwarantami istnienia są wywiad i kontrwywiad. Na grzyb tam komu te wszystkie parlamenty, wolne media, wolne wybory, wolność słowa etc.etc. Wystarczą Kloss ze Stirlitzem.
Ludzie, przecinek, obudźcie się!!!
Przestańcie wreszcie gładko łykać esbecką i post-esbecką propagandę, że "przecież tak samo jest wszędzie", czyli że specsłużby wszędzie na świecie zza kulis kierują państwem i pociagają za wszystkie sznurki, i że tak musi być, bo takie jest prawo naturalne.
Przecie ten zgrabny kiszczakizm o filarach państwa to jest współczesna wersja znanego cytatu z Feliksa Dzierżyńskiego, że państwo stoi wysiłkiem tysięcy ofiarnych czekistów "o czystych rękach, chłodnych głowach i gorących sercach". W domyśle - jakby czekistów nie stało, to państwo runie.
Tu, gdzie ja mieszkam, wywiad i kontrwywiad to nie są żadne filary państwa. To są stosunkowo nieduże instytucje państwowe, działajace pod kontrolą parlamentarną, i dodatkowo pod kontrolą niezależnego inspektoratu kontroli wewnętrznej powołanego przez premiera. Podlegają służbowo ministrowi sprawiedliwości (kontrwywiad cywilny), ministrowi obrony (wywiad i kontrwywiad wojskowy) i ministrowi spraw zagranicznych (cywilny wywiad zagraniczny).
Instytucje te zajmują się, jak następuje:
Kontrwywiad cywilny: - ochroną państwa przed szczegółowo zdefiniowanymi w ustawie sześcioma zakresami działalności, do ktorych należą: akty przemocy popełniane z pobudek politycznych (w tym terroryzm), szpiegostwo, dywersja i sabotaż, działalność wywrotowa zagrażająca podstawom państwa (sedition), obca agentura wpływu (acts of foreign interference) oraz ataki na siły zbrojne w czasie pokoju.
Wywiad i kontrwywiad wojskowy: zdobywaniem, gromadzeniem i przetwarzaniem informacji militarnych o potencjalnym nplu oraz ochroną kontrwywiadowczą własnych sił zbrojnych przed penetracją wywiadowczą npla.
Cywilny wywiad zagraniczny: zdobywaniem poza terytorium państwa informacji politycznych i ekonomicznych przydatnych przy podejmowaniu decyzji z zakresu polityki zagranicznej i gospodarczej.
Niczym więcej.
W miarę możności nie próbujcie mi tłumaczyć z Polski, że stamtąd widać lepiej, i w rzeczywistości specsłużby kręcą całą Australią, gdzie życie jest jednym gigantycznym spiskiem, tylko ja jestem tak głupi, że tego nie widzę.
Z doświadczeniem 25 lat życia tutaj, ja wam nie uwierzę.
Proszę zwrócić uwagę, że cały australijski establishment wywiadowczy w ogóle nie zajmuje się korupcją ani przestępczością gospodarczą. Od tego jest policja federalna i stanowa, federalna komisja d/s walki z przestępczością zorganizowaną, prokuratura federalna oraz niezależne agencje antykorupcyjne powołane przez rządy stanowe. W ten sposób wywiad i kontrwywiad trzyma się z dala od spraw przestępczości gospodarczej, w których przepływają wielkie pieniądze.
Wywiad i kontrwywiad naturalnie i tutaj się zapewne państwu przydają, ale gdyby jakiś ich emerytowany funkcjonariusz oświadczył publicznie, że to są filary państwa, uznano by to powszechnie za demencję. Jeśli natomiast o funkcjonariuszy tych instytucji w czynnej służbie idzie, to żadnemu z nich nie przyszłoby do głowy wypowiadać się publicznie o czymkolwiek w ogóle, w związku lub bez związku z obowiązkami służbowymi.
Istnieje dowolna liczba państw, które (przede wszystkim z przyczyn ekonomicznych) establishmentu wywiadowczego albo nie posiadają w ogóle, albo posiadają go w szczątkowej formie, a istnieniu państwa ani poziomowi życia jego obywateli jakoś taki stan rzeczy nie zagraża. Przestańcie więc nareszcie międlić na wszystkie strony bolszewicki koncept Ubekistanu, z wielotysięcznymi spec-służbami i agenturą obejmujacą 6-10% ogółu obywateli, jako model normalnego państwa.
Nie, tak nie jest wszędzie.
Nie, "Ubekistan" to nie jest normalne państwo.
Pojęcie "normalne państwo" pasuje do państwa etatystycznego, autorytarnego lub totalitarnego jak krowie siodło.
Ubekistan istniał w PRL, ZSRR, NRD. Nadal istnieje, w rozmaitym stopniu perfekcji w Korei Północnej, w Birmie, w Chinach, na Białorusi, w Rosji, w Zimbabwe. Czy w Polsce będzie tak jak w Zimbabwe, to tylko od was samych zależy.
Oprócz autorytaryzmu i totalitaryzmu są jeszcze inne modele państwa i ustroju. Naprawdę. To, że mało kto spośrod żyjących w Polsce miał okazję doświadczyć ich osobiście, to żadna wymówka albo argument - ani na rzecz ustroju etatyzmu autorytarnego w RP, ani na korzyść zadziwiającej tolerancji okazywanej przez rodaków uśmiechniętemu Kiszczakowi.
Może to przypadek, ale w dzień póżniej opublikowano sondę, w myśl której około 3 milionów Polaków (12% ludności w wieku produkcyjnym) przymierza się do emigracji, na razie zarobkowej. Może wolą inne filary państwa?
nie rozumie naszej lokalnej specyfiki.
I proszę nie buntować nadwiślańskich autochtonów wobec tego, co nieuniknione. Na naszych oczach Autorytety sypią się w gruzy, a Pan w najlepsze wierzga przeciw ościeniowi.
Chyba, że to filary australijskiego rządu płacą Panu za tę propagandę i za ściągnięcie na antypody kolejnych milionów Polaków..
Bóg zaplać za zanteresowanie, ale ściągać to akurat tu nikogo siłą nie trzeba, a już najmniej milionów :-)))
Do wzięcia w Australii Jest około 100 000 wiz imigracyjnych rocznie (globalnie) i nieodmiennie 4-8 chętnych na każdą, przy czym nie ma sztywnej puli na poszczególne kraje, a konkurencja jest indywidualna. Mlodzi Polacy nie czekają aż ich ktoś do nas "ściągnie", tylko liczą pracowicie punkty kwalifikacyjne, zdają egzaminy z języka, weryfikują dyplomy,, piszą podania i ubiegają się o wizy imigracyjne. Niektórym się udaje. Może mają dość kraju, w którym razwiedka jest filarem państwa - jak pan myśli?
na agentach donoszących do władzy absolutnej.
Generał tylko potwierdza swój niezmienny pogląd
na tą sprawę.
Społeczeństwo to stado baranów ktore należy opleść
siatką donosicieli, aby nad nim panować.
Demokracja tylko w tym przeszkadza generałowi K.
On najwyrazniej lubi innych ludzi w formie bydła
którym można manipulować.
"No i ja jakoś nie widzę, żeby sie na Kiszczaka za to obruszyła jakaś szczególna lawina krytyki... W Polsce widać z rozkoszą spijają mu to credo czekisty prosto z dzióbka, jako oczywistość."
A po co krytykowac kogoś, kto se bredzi, co chce. Nikt wypowiedzi Kiszczaka nie traktuje na serio. Może i chciałby jeszcze pograć, ale jego czas już dawno minął. No może jeszcze Michnik może być ciekaw, co on ma do powiedzenia.
Jeśli o nim głośniej ostatnio to dlatego, że przypomniano sprawę listy esbeków przekazanej Kozłowskiemu.
A co do mnie, to jesli Kiszczaka wypowiedzi miałyby mnie kiedykolwiek interesować, to tylko te z procesu za te jego wyczyny z czasów PRL i III RP.
W Temacie Maci - wtemaciemaci.salon24.pl
poniedziałek, 14 maja 2007
Bantustan PRL, spadek i dezubekizacja
http://korwin-mikke.blog.onet.pl/2,ID205684711,index.html
nie jest dopuszczalne, by urzędnicy państwowi, wykonujący polecenia legalnego państwa, byli za to karani (przypominam: PRL była uznawana przez praktycznie wszystkie państwa, przez wszystkie Kościoły, najwięksi opozycjoniści pisali do PRL podania w rozmaitych sprawach - a 90% z nich było na etatach PRL, by zacząć od JE Lecha Kaczyńskiego). Jeśli któryś z nich znęcał się nad ludźmi, a sprawa nie jest przedawniona - to proszę łaskawie pokroić go żywcem na kawałki, jeśli taki będzie wyrok sądu. Jeśli nie - to karać nie wolno.
Jednak nawet, gdybyśmy kogoś karali, i to całkiem słusznie, nie wolno temu komuś odbierać emerytury!!
Zaraz, zaraz...
IV RP prawnym spadkobiercą PRL albo jest, albo nie jest.
· Jeśli IV RP jest prawnym spadkobiercą PRL, to ten spadek jest kompletny, z dobrodziejstwem inwentarza, czyli RP przejęła tak aktywa jak i długi PRL, tak materialne jak i polityczne. Nie ma żadnej możliwości, aby RP mogła przejąć po PRL tylko pozytywne elementy spadku, a za komunistyczne negatywy w żaden sposób nie odpowiadać.
· Jeśli IV RP nie jest spadkobiercą PRL, to zupełnie się nie musi przejmować tym, że wiele lat temu, w PRL, jeden ubek drugiemu ubekowi wysoką emeryturę obiecał, bo równie dobrze mógł mu przysłowiowe Niderlandy obiecać.
Ortodoksyjny pogląd konserwatywno-liberalny Korwina-Mikkego, że emeryturę należy wypłacać za wszelką cenę, bo ona się emerytowi należy jako nienaruszalne prawo nabyte, nie znajduje pokrycia między innymi w standardowej praktyce administracji państwowej, wojska i policji USA, gdzie znana jest kara dyscyplinarna wydalenia ze służby obostrzona pozbawieniem prawa do wypracowanej przez okres służby emerytury. Nie ma powodu, by pozbawienie prawa nabytego nie mogło być karą administracyjną.
Zapasowy ortodoksyjny pogląd konserwatywno-liberalny Korwina-Mikkego, że emeryturę należy wypłacać za wszelką cenę, bo ubecy byli legalnie działającymi urzędnikami państwowymi w służbie legalnego państwa, nadaje się do obrony tylko na tyle, na ile można bronić PRL jako legalnego państwa. No i tu jest polski pies policyjny pogrzebany.
Definicji "normalnego", legalnego państwa PRL nie spełnia, z powodu braku pełnej suwerenności państwowej na własnym terytorium. Objawów niesuwerenności było wiele, m.in brak zdolności prawnej do zawierania przez to półsuwerenne quasi-państwo niektórych rodzajów umów. Jest wiele przykładów, a mój ulubiony przykład jest taki:
- 25 lutego 1967 roku PRL podpisuje porozumienie ministrów obrony PRL i ZSRR zobowiązujące Polskę do wybudowania na swoim terytorium i na swój koszt trzech specjalnych magazynów broni, w celu umieszczenia w nich radzieckiej broni jądrowej.
- 1 lipca 1968 roku PRL podpisuje międzynarodowy traktat o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej (NNPT), którego art.2 kategorycznie zakazuje państwom-stronom nie posiadajacym własnej broni jądrowej przyjmowania takiej broni z jakiegokolwiek źródła. PRL podpisuje ten traktat całkowicie świadoma, że zawarła przedtem porozumienie PRL-ZSRR z 25 lutego 1967 roku, oraz że właśnie trwa prowadzona przez Polskę, na własnym terytorium i na własny koszt, budowa magazynów broni jądrowej.
- 12 czerwca 1969 roku PRL ratyfikuje NNPT, który tym samym od tej daty staje się, w myśl zasad prawa publicznego międzynarodowego, wiążący dla PRL. PRL ratyfikuje NNPT z pełną świadomością, że kłamie w żywe oczy, bo budowa trzech magazynow radzieckiej broni jądrowej na terytorium polskim jest na ukończeniu, a Polska Rzeczpospolita Ludowa ma swoje rozkazy z Moskwy, i nie ma najmniejszego zamiaru przestrzegać świeżo ratyfikowanego traktatu.
- 30 stycznia 1970 roku mieszana polsko-radziecka komisja odbiorcza przekazuje do użytku Armii Radzieckiej trzy składy broni jądrowej na Pomorzu Zachodnim: w Templewie, Brzeźnicy-Kolonii i Podborsku. PRL nie może mieć żadnej wątpliwości, co się tam ma dziać dalej, ponieważ porozumienie ministrów obrony PRL i ZSRR z dn. 25 lutego 1967 roku mówi bez ogródek, że "złożenia amunicji jądrowej i rozmieszczenia jednostek wojskowych przeznaczonych do ich utrzymania i przygotowania dokonuje strona radziecka po przyjeciu gotowych obiektów przez komisję mieszaną".
- Od 1970 do 1990 roku, składy broni atomowej w Templewie, Brzeźnicy-Kolonii i Podborsku przechowują, z pogwałceniem postanowień NNPT, co najmniej 168 radzieckich ładunkow jądrowych o łącznej mocy 15.6 megaton, czyli 780 razy większej od mocy bomby atomowej zrzuconej na Hiroszimę, a pięciokrotnie większej od łącznej mocy amunicji i materiałów wybuchowych zużytych na wszystkich frontach II wojny światowej
No więc jak to jest?
Czy PRL była legalnym państwem, i jako legalne państwo z premedytacją złamała jedną z najważniejszych w historii międzynarodowych umów rozbrojeniowych?
Czy też PRL nie była legalnym panstwem, a jedynie niesuwerennym bantustanem, tak tańczącym, jak mu kolonialny suweren zagrał?
· Jeśli PRL była legalnym państwem, a RP jest jej prawnym spadkobiercą, to musiałoby to znaczyć, że w wyniku przyjęcia pełnego spadku po PRL, RP jest obecnie międzynarodowym pariasem. A to dlatego, że przejęła z dobrodziejstwem inwentarza po PRL także odpowiedzialność prawną i polityczną za złamanie z premedytacją NNPT, poprzez umyślne rozmieszczenie na polskim terytorium radzieckiej broni jądrowej w latach 1970-1990.
Nie sposób zresztą nie zauważyć, że ani III, ani IV RP nie potępiły w żaden sposób na arenie międzynarodowej umyślnego złamania NNPT przez PRL, i nie podpisały NNPT ponownie. Czy to znaczy, że RP aprobuje umyślne złamanie NNPT przez PRL?
[Nota bene: O ile RP faktycznie aprobuje pogwałcenie traktatu NNPT przez PRL i nie odcina się od niego w drodze formalnej deklaracji, to konsekwencja tego stanu rzeczy byłaby taka, że obecna i przyszła wiarygodność traktatowa Rzeczpospolitej Polskiej jest zerowa, bo na tej samej zasadzie co NNPT Polska podpisze wszystko, a niczego nie dotrzyma.
No, a wszystko wskazuje na to, że Rzeczpospolita Polska pogwałcenie NNPT przez PRL całkowicie aprobuje, ponieważ nikt z autorów i wykonawców planu "Wisła 2010" (m.in. generałowie Jaruzelski, Siwicki i Tuczapski) nie został za to przedsięwzięcie osądzony ani ukarany. Rozmieszczenie broni nuklearnej na terytorium PRL wyczerpuje kryteria zbrodni komunistycznej. Pogwałcono wtedy z premedytacją umowę miedzynarodową o kapitalnym znaczeniu, a nawet ówczesne komunistyczne prawo honorowało zasadę "pacta sunt servanda". W związku z czym, sowieccy janczarzy od Planu Wisła niefrasobliwie pogwałcili PRL-owskie prawo, by swojemu sowieckiemu suwerenowi zrobić dobrze.]
· Jeśli natomiast PRL była tylko bantustanem, to oczywiście PRL nie złamala NNPT, z powodu braku ab initio zdolności prawnej do podpisania tego traktatu, który był przeznaczony wyłącznie dla suwerennych państw-stron. Jeśli PRL nie była zdolna prawnie do podpisania NNPT, to RP w oczywisty nie odpowiada ani politycznie, ani prawnie za za złamanie NNPT, czyli za zagrazający pokojowi światowemu czyn sowieckiego suwerena i działajacych na jego polecenie PRL-owskich kolaborantów.
[Nota bene: Oznacza to także prawdopodobnie, że RP nie jest obecnie stroną NNPT, dopóki tego traktatu ponownie nie podpisze i ponownie nie ratyfikuje].
O ile PRL była bantustanem, to w jaki sposób można teraz wymagać od RP pełnego przejęcia zobowiązań finansowych sowieckiego suwerena i jego polskich kolaborantów w kwestii zabezpieczenia emerytalnego funkcjonariuszy kolaboranckiej tajnej policji politycznej, strzegącej w Polsce ustrojowego status quo, czyli dominacji ZSRR?
Parę pouczających podobnych przypadkow też z pewnością można znaleźć, byle poszukać.
· Czy w dzisiejszych Niemczech emerytowani pracownicy Gestapo, jeśli jeszcze jacyś żyją, otrzymują emerytury według zasad z 1936 roku, przewidujących poważne dodatki do rent i emerytur dla funkcjonariuszy Geheime Staatspolizei, legalnej tajnej policji państwowej III Rzeszy, wykonującej polecenia jak najbardziej legalnego państwa?
· Czy Rzeczpospolita Polska, Republika Federalna Niemiec, lub ktokolwiek inny, zobowiązany jest wyplacać świadczenia emerytalne członkom całkowicie legalnej w świetle prawa Generalnej Guberni żydowskiej policji pomocniczej (Hilfspolizei) z getta warszawskiego, o ile znajdą się jacyś, którzy przeżyli wojnę?
· Kto wypłacał emerytury (lub nadal wyplaca pozostałym jeszcze przy życiu) byłym pracownikom administracji kolonialnej Brytyjskiej Afryki Wschodniej (dziś Kenia + Tanzania) albo francuskich Indochin: Annamu, Tonkinu i Kochinchiny (dziś Wietnam + Laos + Kambodża)? Kenia i Wietnam, czy Wielka Brytania i Francja?
W tych warunkach uważam, że nic nie stoi na przeszkodzie, by RP miała wypowiedzieć PRL-owskie gwarancje emerytalne byłym pracownikom komunistycznego aparatu bezpieczeństwa, zdefiniowanego tak jak w obecnej ustawie lustracyjnej.
Jeśli dałoby się to powiązać z formalnym uznaniem tego aparatu za związek przestępczy, według denazyfikacyjnego precedensu SS (SS to był wszakże też całkowicie legalny organ państwa niemieckiego 1933-1945) - to tym lepiej.
Potem można odstąpić od karania pionków, a ukarać kadrę, za udział w zwiazku przestępczym i sprawstwo kierownicze.
Inaczej stawiamy to wzystko zupełnie na głowie. Jak bantustan PRL z nieograniczoną bezczelnością łamał poważne umowy międzynarodowe, to jest OK, i nikt nie jest za to odpowiedzialny. Ale jak ubecy bantustanu obiecali jedni drugim dostatnią starość, to jest nienaruszalne objawienie, którego będzie się pilnować jak niepodległości?
Nie mam zupełnie nic przeciwko temu, by zaopatrzenie emerytalne byłych PRL-owskich ubeków wzięła na siebie Moskwa, jako ich faktyczny ówczesny pracodawca i suweren. Ubecy będą wtedy oczywiście płacić podatek dochodowy od dochodu z rent i emerytur zagranicznych, tak samo jak każdy inny obywatel, który w Polsce otrzymuje taką rentę.
Naturalnie nie jesteśmy potworami, tłustymi bankierami w cylindrach pożerającymi niemowlęta, jakich uwielbiały na pewnym etapie rysować "Prawda" i "Szpilki". Z przyczyn humanitarnych, niech Rzeczpospolita wypłaca tym ludziom emeryturę, ale w najniższej możliwej wysokości.
Ile to jest obecnie? Pięćset złotych miesięcznie?
W Temacie Maci - wtemaciemaci.salon24.pl: "Czy okres kolaboracji z okupantem należy wliczać do podstawy emerytury?"
piątek, 11 maja 2007
Projekt "Lustro" - summa technologiae
2007-05-11, 14:50:26
A co by było, gdyby udostępnić całość archiwum IPN w internecie?
Przy najbardziej pesymistycznych założeniach (400 stron dokumentów na teczkę, 40 teczek na metr bieżący półki) zawartość ponad 80 km półek archiwalnych w IPN przekłada się na około 1.3 miliarda (1 300 000 000) stron dokumentów.
Document management system zdolny do dokonania konwersji papierowego archiwum tej wielkości na pliki elektroniczne, ich skatalogowania, indeksacji w bazie danych i udostępniania skanów dokumentow przez intra- lub internet, ma obecnie w USA, Kanadzie, Australii, Francji, Wielkiej Brytanii, Szwajcarii i wielu innych krajach każdy większy bank, firma doradztwa inwestycyjnego, frima asesorska, brokerska, audytorska, konsultacyjna lub adwokacka. Słowem, każda poważna firma, która ze względów prawnych musi trzymać przez dłuższy czas poważne ilości dokumentów, i musi móc do każdego z tych dokumentów na każde żądanie szybko dotrzeć.
Siły zbrojne Pierwszego Świata też mają takie systemy, większych rozmiarów niż banki, przede wszystkim w celu zarządzania logistyką, transportem, konserwacją i remontami sprzętu. Agencje wywiadu zwykłego i radioelektronicznego mają takie systemy wręcz gargantuicznych wielkości, ponieważ konsekwencje utraty kontroli nad starymi, papierowymi archiwami wywiadów zademonstrował jakiś czas temu niejaki Wasilij Mitrochin, emeryt.
Skoro PRL poradzila sobie w latach 1967-70 z nuklearyzacją polskich sił zbrojnych (plan "Wisła 2010"), nie bacząc na koszta i traktat NNPT o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej , to dzisiejsza RP, daleko od ówczesnej PRL zamożniejsza, bez kłopotu sobie z internetyzacją akt IPN, zadaniem daleko prostszym i tańszym, też poradzi.
Internetyzacja archiwum IPN jest zadaniem o tyle prostym, że rozmiar potrzebnego w tym celu systemu jest zasadniczo constans, bo archiwum nie będzie co roku rosło o miliony dokumentów - liczba ubeckich papierów, jakie pozostały po PRL jest duża, ale skończona. Trochę nieznanych papierów zapewne jeszcze wypłynie, ale wątpliwe, żeby archiwum IPN miało się np. podwajać co sześć miesięcy przez następne 10 lat.
Nie trzeba zatem stawiać systemu z zapasem, zdolnego do rozszerzania w nieskończoność, tak jak np. w banku, którego obroty dynamicznie rosną z każdym rokiem.
Na rynku międzynarodowym technologii document management & retrieval, która jest wprawdzie niespecjalnie tania, ale ani tajna, ani szczególnie nowa, ani szaleńczo skomplikowana, można za swoje pieniądze wybierać i przebierać - zwłaszcza jak sie przedtem strategicznie postanowi, że nie będzie się na tym robić drobnych oszczędności.
Cały projekt można ustawić podobnie, jak się kupuje od sojusznika fabrycznie nowy okręt wojenny, z tym że prościej - okręt wojenny trzeba zamawiać w stoczni na parę lat naprzód, a potem przejść przez bardzo trudny i czasochłonny etap integracji systemów uzbrojenia i elektroniki na nowej jednostce. Natomiast system IT typu dobrze znanego bankowcom i finansistom, można na rynku kupić "pod klucz" i postawić w ciągu kilku miesięcy.
Powiedzmy, że w taki sposób:
1. Ambasador RP w Waszyngtonie prosi o przyjęcie przez amerykańskiego ministra obrony.
2. Ambasador prosi ministra obrony USA o skontaktowanie go z wicedyrektorem d/s technicznych CIA, DIA lub NSA, ponieważ Polska pragnie przedyskutować sprawę dyskretnego zakupu of a medium scale document management system, w pewnym delikatnym celu wagi państwowej.
3. Ambasador spotyka się z wicedyrektorem do spraw technicznych i prosi o listę firm amerykańskich, ktore zdaniem wicedyrektora byłyby w stanie szybko i bez bólu taki system postawić, z tym, że to mają być firmy sprawdzone, doświadczone i rekomendowane, które takie lub podobne systemy już z powodzeniem dostarczały rządowi federalnemu USA.
4. Po otrzymanu listy 4-5 firm, ambasador przekazuje ją do Warszawy. Kancelaria Prezydenta wysyła firmom z tej listy zaproszenia do przystąpienia do przetargu ograniczonego na dostawę Institute of National Remembrance Document Management System, codename "Lustro", w standarcie turnkey, czyli pod klucz, na chodzie, w stanie całkowicie gotowym do eksploatacji.
5. W warunkach przetargu jest napisane bez ceregieli, na wzór standardowych amerykańskich kontraktow zbrojeniowych, że:
a) od osób pracujących przy projekcie "Lustro" wymagany jest amerykański certyfikat bezpieczeństwa osobowego w stopniu co najmniej Secret, oferent odpowiada za zachowanie poufności projektu, a koordynatorzy projektu mają mieć amerykańskie certyfikaty bezpieczeństwa stopnia Top Secret/Special Compartmented Information
b) żaden pracownik zatrudniony przy stawianiu systemu "Lustro" nie może być obywatelem polskim, obywatelem UE, lub obywatelem któregokolwiek z państw poradzieckich.
c) sprzęt i wszystkich ludzi potrzebnych do realizacji projektu oferent ma przywieźć do Polski ze sobą, nikogo nie zatrudniajac lokalnie i niczego lokalnie nie kupując, z wyjątkiem usług hotelarskich dla personelu.
d) żadnemu pracownikowi zatrudnionemu na terytorium RP przy stawianiu systemu "Lustro" nie wolno fraternizować się z tubylcami.
e) oferent ma załatwić wyszkolenie u siebie informatyków do obsługi systemu, których we właściwym czasie strona polska oddeleguje do tego z IPN.
6. Po otrzymaniu ofert usuwa się z nich wszelką identyfikację oferenta i wysyła oferty do oceny do zakontraktowanej w tym celu poważnej firmy konsultantów IT ze Szwajcarii, żyjącej z tego, że za pieniądze ocenia kosztowne przetargi na systemy informatyczne. W kontrakcie z konsultantami wpisuje sie klazulę poufności, przewidujacą fantastyczne kary umowne za przecieki informacji.
7. Konsultanci wybierają najlepszą ofertę, strony umawiają się co do ceny i podpisują kontrakt, usiany klauzulami tajności i nakładający na oferenta rujnujące kary umowne, jeśli skrzynia nie bedzie grała w nieprzekraczalnym terminie.
8. Wybrany oferent przyjeżdża, przywozi sprzęt i zespół ludzi, stawia system, skanuje dokumenty, umieszcza je w systemie i oddaje system do użytku z udziałem mieszanej komisji zdawczo-odbiorczej. Po przeprowadzeniu prób odbiorczych Rzeczpospolita z rozkoszą płaci dostawcy, a dostawca dziękuje i wyjeżdża, pozostawiając za sobą na 12 miesięcy dwóch inżynierów gwarancyjnych, na wszelki wypadek.
9. Wszystko to razem, włącznie z usługami konsultacyjnymi i project management ze Szwajcarii, informatykami z USA, wyszkoleniem własnego personelu, fotelem, hotelem, burdelem i serdelem dla zatrudnionych przy projekcie zagranicznych pracowników, kosztuje Polskę w najgorszym wypadku pół jednego F-16, czyli około 30 milionów dolarów.
10. Jak już jest po próbach pewne, że skrzynia gra, to Prezydent przemawia w telewizji podając adres sieciowy wyszukiwarki "Lustro". W ciągu pierwszych trzech dni serwer się wali 24 razy z powodu przeciążenia, po dodaniu dodatkowego hardware (w ramach gwarancji) wstaje. Przez pierwsze trzy tygodnie trudno się dopchać. Potem zainteresowanie spada, i utrzymujące sie obciążenie serwerów jest wysokie, ale w granicach rozsądku. Powstaje 50 nieoficjalnych mirrorów systemu "Lustro" na serwerach komercjalnych. Wydruki ogólnej listy TW baby sprzedają na odpustach po pięć złotych.
11. W rok później, na jakiekolwiek wspomnienie o lustracji w dowolnym towarzystwie wszyscy zaczynają ziewać, a temat już nikogo nie rajcuje.
Konsekwencje netto okazują się umiarkowane:
Kilkanaście osób popełniło samobójstwo, kilkaset zrezygnowało z posad, dalszych kilkaset wylano, tuzin profesorów i dwa tuziny docentów studenci wywieźli z uczelni na taczkach, nastąpiło paręset rozwodów. Jakiś tłustawy gość imieniem Olo dał swojej byłej żonie Joli po buzi w telewizji i podeptał talerz z bezami, paru dawniejszych aparatczyków PZPR pośpiesznie wyemigrowało, z czego jeden, z powodu pomyłki taksówkarza, na Białoruś, a reszta na Florydę.
Jeden kardynał i trzech biskupów zamknęło się w klasztorze, stu innych księży porzuciło stan duchowny, z czego dwudziestu się zaraz ożeniło, a trzech założyło agencje towarzyskie, w tym jedną homoseksualną.
Jeden były baron SLD reaktywował na własny koszt Radio Wolna Europa i nadaje wywrotowe teksty z Mongolii, retransmitowane za opłatą przez Radio Maryja, ale słabo słychać, bo zagłuszają.
Najbogatszymi Polakami są posiadacze akcji prasy brukowej. Ponieważ osobiste przeczytanie 1300 milionów stron przez Internet jest niewykonalne, drukowane kopie dowolnych dokumentow z IPN można sprzedawać i kupować na specjalnie w tym celu powołanej Warszawskiej Giełdzie Papierów Lustracyjnych, a teczki sławnych Polaków sprzedaje na licytacjach warszawska filia sławnego domu aukcyjnego Sotheby, jako cymelia bibliofilskie.
Gazeta Wyborcza zmienia nazwę na Gazeta Lustracyjna i publikuje wyłącznie dokumenty IPN, program telewizyjny, nekrologi (samobójcy i byli członkowie PZPR - bezpłatnie) oraz prognozę pogody. Dywidendy GL wypłaca swoim udziałowcom dwa razy w tygodniu, członkowie zarządu zmieniają Bentleye na nowe cztery razy do roku.
Różne chodzą plotki, ale nikt nie wie na pewno, kto jeździ po Warszawie jaskrawoczerwonym Maybachem 62 z ciemnymi szybami i złoconymi felgami - jedni mówią że Galba, a inni że Urban.
Na Uniwersytecie Warszawskim, 23-letni doktorant z Instytutu Psychologii pomyślnie broni w Katedrze Psychopatologii pracy doktorskiej "Amok, czyli dlaczego Polacy tak sie bali lustracji?"
I już. W pięć lat poźniej - cisza, święty spokój, do systemu "Lustro" zagląda już tylko dwóch emerytów dziennie. Koniec katharsis. Porządek panuje w Warszawie
komentarze (17)