2007-06-01, 12:06:42
Amerykańska oferta w sprawie tarczy antyrakietowej przewiduje weekend z Polską w pięciogwiazdkowym hotelu, kolację z szampanem, pokój z łóżkiem king size, a rano śniadanie do łóźka. Za taksówkę, kolację, szampana, kwiaty i śniadanie następnego dnia rano płacą Amerykanie, natomiast rachunek za pokój Polska i USA dzielą na pół. Zaznacza się przy tym, że jeśli rano się okaże, że Polsce i USA było fajnie razem w łóźku, to związek zostanie przedłużony, i z czasem może doprowadzić do rzeczy poważniejszych, kto wie, może nawet do ożenku USA z Polską.
Kontrpropozycja polska jest taka, że o rozpinaniu stanika może być mowa tylko po ślubie kościelnym z 90-minutową mszą rzymską, białą koronkową suknią z welonem, weselem na trzysta osób, posagiem i prezentami. Zaznacza sie przy tym, że uprzednio musi być podpisana intercyza, czyli pre-nup, jaką przygotują polscy prawnicy, w języku polskim, bo na tłumaczach panna młoda już się parę razy boleśnie przejechała. Ma też być wpłacona zaliczka up front na pokrycie ewentualnych alimentów na ewentualne dzieci z tego związku, a weselna limuzyna i wszystkie motocykle eskorty honorowej pozostają własnością panny młodej. W intercyzie ma być artykuł, że jakby po rozpięciu stanika miało się okazać, że cały powab panny młodej opierał się wyłącznie na drutach, fiszbinach i gumie piankowej, albo że Polska nie jest dziewicą, to USA nie będą miały o to żalu, a prezenty nie podlegają zwrotowi.
No to teraz "a ja sobie stoję w kole i wybieram kogo wolę". Czy zostać dziewczyną Amerykanów, i mieć nadzieję, że boyfrienda z czasem da się nakłonić do ślubu, albo przynajmniej wyrwać od niego kasę z intercyzy, czy zamiast tego zaakceptować mniej błyskotliwą może i skromniejszą, ale za to pewną aż do emerytury posadę w moskiewskim burdelu garnizonowym dla podoficerów?
komentarze (14)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz