środa, 28 marca 2007

Martwy bard opozycji kontra półpiśmienny establishment urzędowy

Szalenie mi przykro, ale historia 19-letniej Patrycji Wolny, córki Jacka Kaczmarskiego, która jakoby nie ma obywatelstwa polskiego i obawia się deportacji z Polski, całkiem nie trzyma się kupy. 

**********

http://interwencja.interia.pl/wczoraj/news?inf=887582

 

"Gdy miała kilka lat. jej mama zrzekła sie obywatelstwa w 1992 roku w konsulacie polskim w Monachium. Automatycznie obywatelstwo polskie utraciła wtedy też Patrycja. Kobiety wyemigrowały wraz z Jackiem Kaczmarskim do Australii. Dziś Patrycja oficjalnie nosi nazwisko po matce - Wolny."

"Do 18 roku życia nie wiedziałam, że nie mam polskiego obywatelstwa. Miałam polski paszport, ktory był ważny do 2002 r..
  Nie miałam pojęcia, że matka zrzekła się obywatelstwa, także w moim imieniu  - mówi Patrycja Kaczmarska."

 

********** 

Rok 1992 rok to jest okres, kiedy (obowiązująca do dziś) gomułkowska ustawa o obywatelstwie polskim z dnia 15 lutego 1962 roku nie miała jeszcze większości poprawek, wprowadzonych do niej później, jak też i przejściowy okres konstytucyjny, przed uchwaleniem Konstytucji RP z 1997 roku. 

Niemniej, tak czy owak, obywatelstwa polskiego - w 1992 roku, przedtem, potem, ani w ogóle
  NIGDY nie można się było skutecznie zrzec mocą lokalnej decyzji urzędnika w polskim konsulacie. ZAWSZE musiała być na ten temat decyzja na piśmie z Warszawy, w sprawie zgody na zrzeczenie się obywatelstwa polskiego wyrażonej przez państwo, jaka jest konieczną przesłanką skuteczności prawnej utraty obywatelstwa polskiego.

 Istnieje cała sterta orzecznictwa najwyższych sądów w państwie:

wyrok Sądu Najwyższego z dn. 17 września 2001 r.,
sygnatura III RN 56/01,

dwa wyroki Naczelnego Sądu Administracyjnego z dn. 27 października 2005 r.,
sygnatury II OSK 1001/05
  i II OSK 965/05,

wyrok Naczelnego Sądu Administracyjnego z dn. 14 października 2005 r.,
sygnatura II OSK 267/05

w myśl wyroków SN i NSA, zgoda na zrzeczenie sie obywatelstwa polskiego jako przesłanka utraty obywatelstwa polskiego na podstawie ustawy z dnia 15 lutego 1962 r. o obywatelstwie polskim (Dz.U. nr 10 poz. 49 ze zm., tekst jednolity Dz.U. 2000 nr 28 poz. 353 ze zm.) musi mieć charakter aktu indywidualnego i skierowanego do określonego adresata.

 Kopię takiej indywidualnej  decyzji w sprawie Ewy Wolny, matki Patrycji, Warszawa albo ma, albo nie ma. 

Jeśli ma, to kopia może znajdować sie w archiwum Kancelarii Prezydenta RP, w archiwum MSZ, w archiwum dawnego Departamentu Obywatelstwa MSWiA, albo w archiwum Urzędu Repatriacji i Cudzoziemców, który przejął ten zakres kompetencji od MSWiA. Jeśli Warszawa ma taką kopię, to niech pokaże. Jeśli nie ma, to niech się od... od Patrycji Wolny/Kaczmarskiej i wyda jej paszport polski, bo establishment urzędowy nie ma żadnych szans na udowodnienie, że panna  nie jest obywatelką polską.

Na zrzeczenie się obywatelstwa polskiego zawsze trzeba było w Polsce mieć formalną  zgodę - do 1989 roku od Rady Państwa, a po 1989 roku od Prezydenta RP. Jeśli takiej zgody udzielono, to wydawano imienną decyzję na piśmie, że wnioskodawca (i jego małoletnie dzieci objęte wnioskiem) utracił obywatelstwo polskie od podanej w decyzji daty. Jeżeli Ewa Wolny zrzekła się obywatelstwa polskiego w 1992 roku w imieniu własnym i małoletniej córki, a córka dziś twierdzi, że nic o tym nie wie, i chce dostać potwierdzenie obywatelstwa polskiego i polski paszport, to ciężar dowodu spoczywa nie na Patrycji, tylko na Warszawie.

Jeśli Warszawa nie chce wydać Patrycji polskiego paszportu, musi udowodnić dokumentami, że zrzeczenie się obywatelstwa polskiego przez jej matkę w 1992 roku było skuteczne prawnie.

Jeżeli Warszawa nie jest w stanie przedstawić kopii dokumentu z 1992 roku z podpisem Lecha Wałęsy (lub formalnie upoważnionej przez niego osoby), wyrażającego zgodę na zrzeczenie się obywatelstwa polskiego przez Ewę Wolny, matkę Patrycji, oraz archiwalnego dziennika podawczego Kancelarii Prezydenta, z którego jednoznacznie wynika, że Wałęsa rzeczywiście taki dokument wtedy podpisał, to utrata obywatelstwa jest nieudowodniona, a zasada dobrodziejstwa wątpliwości działa na korzyść Patrycji, która musi być w takim razie uważana za obywatelke polską.
 

Półpiśmienny establishment urzędowy Rzeczypospolitej już parę razy przejechał się w polskich sądach na przypadkach zbiorowego pozbawiania obywatelstwa polskiego (na mocy tajnych, nigdzie nie opublikowanych uchwał Rady Panstwa PRL) osób "wyjechanych" z PRL po 1968 roku oraz Ślązaków emigrujących z PRL do Niemiec. Sąd  Najwyższy i Naczelny Sąd Administracyjny orzekły, że aby utrata obywatelstwa polskiego była prawnie skuteczna, osoba tracąca obywatelstwo musi otrzymać pisemną, indywidualną, zaadresowaną do niej decyzję. W każdym innym wypadku, rzekoma utrata obywatelstwa polskiego jest nieskuteczna prawnie. Efekt wyroków SN i NSA jest taki, że, jeśli Warszawa chce opierać jakąkolwiek decyzję administracyjną (np. o odmowie wydania paszportu) na tym, że ktoś utracił obywatelstwo polskie, to musi być w stanie udowodnić, że je naprawdę utracił. 

W tej sprawie będzie w końcu musiał orzec sąd, a nie półpiśmienni urzędnicy. Patrycja Wolny powinna wynająć adwokata i zażądać paszportu polskiego. Jeżeli półpiśmienny establishment uważa, że Patrycja utraciła polskie obywatelstwo, to będzie miał możność udowodnienia tego przed sądem. Wątpliwości będą musiały być tłumaczone na korzyść Patrycji. Mam niedoparte wrażenie, że utraty obywatelstwa  polskiego Patrycji Wolny polski establishment urzędniczy prawdopodobnie nie jest w stanie udowodnić, i nie wie, co ma z tym fantem zrobić, więc na wszelki wypadek rozpaczliwie mataczy i ugania się za własnym ogonem, żeby się nie wydało, że nie wie. 

Jeżeli Patrycja miała paszport polski do 2002 roku, to znaczy, że paszport był wydany w 1992 roku. To jest kolejny punkt nie trzymający się kupy - konsulat załatwił zrzeczenie obywatelstwa polskiego, a jednocześnie wydano dziecku polski paszport ważny na 10 lat? 

Typowy scenariusz zrzekania się obywatelstwa polskiego przez Polaka  w Niemczech, to zrzeczenie się obywatelstwa polskiego w toku nabywania obywatelstwa niemieckiego, ponieważ prawo niemieckie czyniło (do niedawna)  rezygnację z innych obywatelstw warunkiem nabycia obywatelstwa niemieckiego. W 1992 r. było prawnie niemożliwe - i w 2007 r.  dalej jest prawnie niemożliwe - zrzeczenie się obywatelstwa polskiego bez posiadania innego obywatelstwa, albo co najmniej  pisemnej promesy jego przyznania. Ani wtedy nie można było, ani teraz nie można zrzec się obywatelstwa polskiego tak, by zostać bezpaństwowcem. 

Nie jest wykluczone, że Ewa Wolny, a z nią Patrycja jako jej małoletnia córka, zrzekły się formalnie obywatelstwa polskiego w 1992 roku, i otrzymały obywatelstwo niemieckie. Półpiśmienny establishment urzędniczy mógłby to bez trudu sprawdzić oficjalnie, poprzez skierowanie oficjalnego zapytania do ambasady niemieckiej w Warszawie. Jeśli Patrycja ma obywatelstwo niemieckie, czyli unijne, to może mieszkać i pracować w Polsce bez łaski establishmentu.

Nie jest wykluczone, że w atmosferze ogólnego bezhołowia w polskich konsulatach wydano Ewie i Patrycji Wolny polskie paszporty wcześniej, przed zrzeczeniem, a następnie
  zapomniano (przypadkowo lub nie) o konieczności unieważnienia tych paszportów po zrzeczeniu się przez ich posiadaczki obywatelstwa polskiego.

Nie jest wykluczone, że polskie paszporty wydano Ewie i Patrycji pomyłkowo, już po zrzeczeniu się obywatelstwa, bez sprawdzenia, czy mają do tych paszportów prawo. W 1992 roku, 10-letni paszport wypisywano ręcznie na miejscu, w konsulacie, wniosku nie wysyłano do Warszawy,
  tak jak ma to miejsce od 2003 roku. Jeśli do konsulatu RP przychodził w 1992 roku gość i kładł na stole stary paszport PRL, polską metrykę urodzenia, wypełniony wniosek paszportowy i trzy fotografie, to konsulat wypisywał mu na tej podstawie nowy 10-letni paszport RP, bo nie było fizycznej możliwości sprawdzenia w rozsądnym czasie, czy interesant się być może kiedyś w przeszłości zrzekł obywatelstwa polskiego  Komputeryzacja polskich rejestrów publicznych była w powijakach, więc konsulat w zasadzie nie miał innego wyjścia, jak wierzyć w to, co interesant napisał we wniosku paszportowym i zaświadczył wlasnoręcznym podpisem. 

W każdym razie, jedyną rzeczywistą kwestią sporną w sprawie Patrycji Wolny jest:  czy załatwiający tą sprawę półpiśmienny establishment urzędniczy cierpi na analfabetyzm pierwotny, czy wtórny? 

No i skąd się bierze ta zajadłość polskich urzędników, by koniecznie zapobiec, nie pozwolić, nie dać, zgnoić? Potem półpiśmienny establishment urzędowy okropnie się dziwi, że wykształcona młodzież głosuje nogami i emigruje, nie chcąc mieć z tak nieprofesjonalną administracją państwową nic do czynienia.

komentarze (7)

W Temacie Maci - wtemaciemaci.salon24.pl

wtorek, 27 marca 2007

DÉJA VU - Przemysławowi Edgarowi Gosiewskiemu poświęcam

Przeczytawszy dziś w Salonie24, że minister Gosiewski proponuje uzdrowić polską służbę zdrowia poprzez wzięcie lekarzy na finansową smycz, dla utrudnienia lekarzom korzystania ze swobody pobytu, osiedlenia i pracy w państwach członkowskich Unii Europejskiej, zagwarantowanej im prawem unijnym, zakrzyknąłem: EUREKA!

Toż przecie ja mam gotowiec dla ministra!


Opisany w gotowcu stan pochodzi co prawda sprzed lat równo trzydziestu, ale historia magistra vitae
, o czym Wiarus, jako historyk z wykształcenia, nigdy nie zapomina. Tekstem "Wojaże 1977" wygrałem w 2000 roku konkurs na wspomnienia Polonii, ogłoszony przez redakcję polonijnej witryny internetowej PAP "Polonia dla Polonii" http://polonia.pap.com.pl   Nagrodę stanowił album zdjęć Warszawy z okresu PRL. 


W konkursie PAP wystartowałem, bo w 2000 roku byłem pod mocnym wrażeniem szczególnej przychylności Polski dla Polonii. W debatowanym właśnie w Sejmie RP projekcie nowej ustawy o obywatelstwie polskim (druk sejmowy III kadencji nr 1408), Macierz przewidywała dla Polonii grzywnę za okazywanie Macierzy niepolskich paszportów. Wcześniejsza wersja tego projektu przewidywała także, w art.50, globalny pobór Polonii do wojska w kraju, bez względu na miejsce zamieszkania, miejsce urodzenia, znajomość języka polskiego,
  zagraniczne obywatelstwo poborowego oraz wysokość wydatków skarbu państwa na jego bilet do jednostki - np. z Honolulu do Zegrza albo z Tierra del Fuego do Orzysza.

Projekt przeszedł w Sejmie 29 czerwca 2000 roku, uchwalony stosunkiem głosów 304:2. Za wzięciem Polonii za mordę głosowali między innymi posłowie III kadencji Jarosław Kaczyński i Marian Krzaklewski. Na szczęście, ustawa utknęła w Senacie, a następnie została umiejętnie opóźniona
  przez ówczesnego Marszałka Sejmu, Macieja Płażyńskiego. Marszałek Płażyński tak długo odwlekał głosowanie Sejmu nad poprawkami senackimi, aż rząd Jerzego Buzka upadł, dzięki czemu wojna polsko-polonijna nie wybuchła.

Ujęty szczerym surrealizmem propozycji rządu AWS dla Polonii, poleciłem PAP-owi przekazać moją nagrodę współautorowi projektu ustawy, AWS-owskiemu wiceministrowi spraw wewnętrznych i administracji Piotrowi Stachańczykowi (drugim z autorów był AWS-owski wiceminister spraw zagranicznych, Radek Sikorski). Na stronie tytułowej kazałem dopisać dedykację: "Pierwszemu Surrealiście Rzeczpospolitej - Stary Wiarus".

PAP stanął okoniem. Redaktor serwisu polonijnego Czesław Dondziłło nabzdyczył się, i w pełnym oburzenia e-mailu, który mam do dzisiaj, ofuknął mnie, że PAP, jako instytucja państwowa, nie może wszak natrząsać się z władzy. Upoważniłem zatem do przekazania mojej nagrody ministrowi Stachańczykowi dziennikarza prywatnego serwisu sieciowego Wirtualna Polska, red. Wawrzyńca Patera, który nie poważał władzy w tym samym stopniu co red. Dondziłło. Redaktor Pater odebrał mój album od nabzdyczonego Dondziłły, dopisał dedykację, zaniósł nagrodę na Rakowiecką i ceremonialnie złożył ją w moim imieniu w sekretariacie ministra Stachańczyka. 

Otóż, w ponad sześć lat po tych wydarzeniach, ja upoważniam pana Piotra Stachańczyka, dziś prezesa Urzędu Repatriacji i Cudzoziemców (URIC) - do przekazania albumu, tytułu i płonącego kagańca Pierwszego Surrealisty Rzeczypospolitej panu ministrowi Przemysławowi Edgarowi Gosiewskiemu.

Pan prezes Stachańczyk nie jest pozbawiony własnych, bieżących zasług w podtrzymywaniu kagańca - jego URIC odpowiedzialny jest między innymi za utrudnianie obywatelom RP, jak tylko się da, korzystania z prawa obywatelskiego zagwarantowanego im w art 34 ust.2 Konstytucji RP (zrzeczenie się obywatelstwa polskiego na własny wniosek).  Ale, w porownaniu z głębią wizji pana ministra Gosiewskiego, pan prezes Stachańczyk to jest, z przeproszeniem, mały pikuś.

A teraz, zapowiedziany gotowiec dla pana ministra.

 

 

 Wojaże 1977

"Kto zapomina o swojej historii, przeżyje ją jeszcze raz"
George Santayana, 1905

Podróże kształcą W PRL kształciły nawet przed ich rozpoczęciem. Lekcję stosunków państwo-obywatel otrzymywało się w późnych latach siedemdziesiątych stojąc w sześciogodzinnej kolejce przed Biurem Paszportów Komendy Dzielnicowej Milicji Obywatelskiej, aby odebrać paszport, wydawany do niegodnej zaufania ręki warszawskiego studenta dopiero po złożeniu weksla gwarancyjnego na sumę 125 000 złotych.

Było to wówczas 5000 dolarów po czysto teoretycznym kursie oficjalnym (24 złote za dolara) albo 1000 dolarów po kursie rzeczywistym, u cinkciarzy pod Pewexem (120 złotych za dolara). Suma odpowiadała z grubsza półtorakrotnej cenie nowego małego Fiata 126p w tzw. zakupie z przedpłatą, gdzie płacić pełną cenę należało natychmiast, a odbierać samochód być może w dwa lata później, jak dobrze pójdzie. Weksel gwarancyjny miał gwarantować, że objęty ustawą o planowym zatrudnieniu student nie ucieknie za granicę.

Ustawa o planowym zatrudnieniu dawała państwu prawo skierowania absolwenta wyższej uczelni do pracy, gdzie się państwu podobało, zaś co do weksli, to istniał cały ich szczegółowy cennik, zależnie od kierunku studiów. 125 000 zł to była stawka dla studentów politechniki, dwa razy tyle dla Akademii Medycznej, poloniści byli najtańsi. Studentów ASP uznawano za bezwartościowych dla ekonomii politycznej socjalizmu i w ogóle nie wymagano od nich weksli, być może w cichej nadziei, że wszyscy uciekną.

4800 złotych miesięcznie (40 dolarów) było w Polsce lat 70-tych bardzo dobrym zarobkiem; młody inżynier zaczynał od 2400-2800 zł (20-24 dolarów) miesięcznie. Dla studenta politechniki,1000-dolarowy weksel była to zatem równowartość ponad trzech lat pracy po dyplomie. Dla jego rodziny i żyrantów, na których weksel spadał w razie odmowy powrotu do kraju, była to równowartość ponad dwuletnich poborów doświadczonego pracownika. Oczywiście za sam tylko 1000-dolarowy weksel (do którego trzeba było mieć dwóch wypłacalnych żyrantów, z czego jednego nie spokrewnionego oraz zamieszkałego pod innym adresem niż wyjeżdżający) paszportu jeszcze nie wydawano.

Należało najpierw osobiście złożyć podanie, odstawszy co najmniej dwie godziny w kolejce do okienka na Komendzie Dzielnicowej MO. Potrzebny był wypełniony, czterostronicowy, niezmiernie szczegółowy formularz (z mikroskopijnej wielkości rubryką "kontakty z zagranicą", bo porządny obywatel wszak nie powinien mieć takich kontaktów). Do tego znaczek opłaty paszportowej za 100 złotych, sprzedawany w niewielu miejscach w mieście i zupełnie inny od znaczka skarbowego, metryka, zaświadczenie z dziekanatu, zaświadczenie z WKU lub Studium Wojskowego na uczelni, zaświadczenie od Uczelnianego Pełnomocnika Ministra Pracy, Płac i Spraw Socjalnych Do Spraw Planowego Zatrudnienia (w skrócie UPMPPiSSd/sPZ) , zaproszenie za granicę poświadczone notarialnie, z nalepionym znaczkiem skarbowym, promesa wizy (o paszport prywatny było trudno bez promesy wizy, a o promesę wizy w zachodnich ambasadach jeszcze trudniej bez paszportu), zaświadczenie z banku o posiadaniu dewiz, oraz jeszcze inne różne pieczątki i zaświadczenia uboczne, wedle życzenia panienki z okienka, grzebiącej w tych papierach bez najmniejszego pośpiechu, a za to z najwyższym obrzydzeniem.

Potem czekało się przez czas nieokreślony (zwykle miesiąc, czasem dwa, a czasem do usranej śmierci) na decyzję. Decyzja w sprawie podania złożonego w kwietniu czasem przychodziła tuż przed czerwcowym początkiem wakacji, czasem nie przychodziła aż do października, kiedy wyjazd dawno już diabli wzięli, w rzadkich wypadkach można ją było dostać pod choinkę następnego roku. Decyzję przysyłano do domu w niechlujnej niebieskiej kopercie dwunastego gatunku. W środku był druczek, w którym bez przebierania w słowach stało: tak albo nie. Pod tym był podany stosowny paragraf ustawy paszportowej. W razie odmowy, Biuro Paszportów nieodmiennie powoływało się na artykuł ustawy mówiący, że wydania paszportu odmówić można, gdy w grę wchodzą "inne ważne względy społeczne". To, oczywiście, wyjaśniało wszystko: nie, bo nie.

Jeżeli paszportu nie dali, to teoretycznie rzecz biorąc można się było od odmowy odwoływać. Najpierw do warszawskiego Biura Paszportów MSW, w ponurym budynku na ul. Koszykowej, gdzie kiedyś mieściła się część UB. W ogromnym szybie głównej klatki schodowej rozpięta była tam metalowa siatka, przed 1956 rokiem zapobiegająca samobójczym skokom prowadzonych na przesłuchanie; ogromnie pomagało to na nastrój przed rozmową z urzędnikiem. W razie niepowodzenia, można ewentualnie było składać odwołanie na piśmie do samej centrali MSW na ulicy Rakowieckiej. Ale odwołanie to była najczęściej strata czasu i znaczka opłaty paszportowej za 20 złotych, rzadkiego jak czarna perła i trudnego do kupienia. Nie po to odmawiano paszportów, żeby je potem z odwołania przyznawać.

Jak się już miało pozytywna decyzje z paszportówki, można było iść do kolejki do załatwiania weksla gwarancyjnego w Stołecznym Urzędzie Zatrudnienia przy ulicy Karowej. Dwóch żyrantów musiało się zwolnić na pół dnia z pracy, aby osobiście złożyć podpisy na odpowiednim świstku. Żyranci musieli odstać w jeszcze innej kolejce, do działu kadr u siebie w pracy, aby uzyskać zaświadczenia o zatrudnieniu i wysokości zarobków, po to, by nikt chyłkiem nie podstawił niewypłacalnych żyrantów.

Mając w ręku decyzję paszportówki i gotowy weksel, można już się było zapisać do potężnej kolejki stojącej po odbiór paszportów. Należało w tym celu wstać wcześnie. Jeśli się miało trochę szczęścia, można się było zmieścić w pierwszych trzech setkach. Jeśli się przyszło za późno, to nie było sensu stawać w kolejce, bo nie było szans przyjęcia na policyjnych pokojach przed godzina szesnastą, kiedy to, z dokładnością do pół sekundy, urząd zamykano. Aktywiści, wyłonieni przez kolejkę w drodze trójprzymiotnikowych, wolnych, demokratycznych i bezpośrednich wyborów, sporządzali tzw. listę społeczną, którą następnie odczytywano na głos co godzina, żeby nikt nie oszukiwał przez zajęcie miejsca i pójście sobie precz, do pracy na przykład. Należało stać twardo i nie wymykać się do roboty, czy na zajęcia. Wolno było oddalić się do ustępu, ale nie za często i nie na długo. Wyjście z kolejki na obiad było możliwe tylko, jeśli ktoś mieszkał niedaleko, pozostałe osoby powinny przynieść własną wałówkę i wodę mineralną "Mazowszanka". Osoby nieobecne przy dwóch odczytaniach listy były z kolejki wykopywane przy ogólnej aklamacji. Robienie sobie kpin z listy i mężów zaufania groziło zlinczowaniem przez kipiący bezsilną wściekłością tłum.

Stanąwszy w kolejce o wpół do szóstej rano, około południa docierało się wreszcie przed oblicze nieodmiennie ponurego gliniarza w cywilu, który przylepiał w paszporcie podatek od podroży zagranicznych, czyli dostarczone przez petenta znaczki paszportowe za 2000 złotych - trzy tygodnie zarobków młodego inżyniera - i zabierał do depozytu weksel gwarancyjny oraz książeczkę wojskową, aby nikt tego tajnego dokumentu nie wywiózł za granicę. Potem, z wyraźnym żalem i ociąganiem, dawał paszport do ręki, odbierał dowód osobisty, i pouczał o obowiązku złożenia paszportu z powrotem w Komendzie w ciągu siedmiu dni po powrocie z zagranicy, żeby za następnym wyjazdem można było wszystko zaczynać od nowa. Potem paszportowy gliniarz, który sam naturalnie nigdy w życiu nie był za granicą, smutniał jeszcze bardziej, patrzył na petenta jak na pluskwę, zbierał się w sobie, przełykał ślinę, chrząkał, poprawiał się na krześle i wreszcie z trudem wyduszał z siebie: "Życzę szczęśliwej podróży". Wiedzieliśmy wtedy, ze jesteśmy już po drugiej stronie szlabanu, w Europie. I już można było, jak wolny ptak, lecieć w świat, nie zaniedbawszy jednak przedtem odebrać w dziekanacie kartek na cukier za czas planowanej nieobecności.

Stary Wiarus, Australia

komentarze (2)

W Temacie Maci - wtemaciemaci.salon24.pl

poniedziałek, 26 marca 2007

Pan Jan Grylicki, polemista

Pan Jan Grylicki, niski, tęgi, wesoły i łysy blondyn z Gliwic, konserwatywny liberał, informatyk i elektronik, a poza tym współblogger na Salonie24 i mój polemista,napisał: 

http://jangrylicki.salon24.pl/index.html

007-03-21, 15:42:58

Alicja Tysiąc - jak jest naprawdę?

(...) Trybunał odrzucił wszystkie jej oskarżenia i zasądził na jej rzecz 25 tys. euro, nieźle jak na nieuzasadnione lęki kobiety, która chciała sobie zafundować antykoncepcję za pomocą aborcji.

Konkluzja Trybunału jest oczywiście fałszywa. Jeżeli ktoś ma do czegoś prawo, to nie oznacza, że państwo musi mu koniecznie zapewnić realizację jego prawa. W Polsce istnieje prawo do pracy, a nikt nie płaci bezrobotnym odszkodowania za brak pracy dla nich. Jeżeli się nie ubezpieczę, to po opustoszeniu mojego mieszkania przez włamywaczy będę mieszkał w pustym mieszkaniu - państwo, które ma obowiązek zapewnić bezpieczeństwo mnie oraz mojemu mieniu nie da mi ani grosza odszkodowania.(...)

                                                     ***  

Szanowny Panie Janie, 

Trybunał orzekł niejednogłośnie, 7:1. Jedyne, co wynika z pańskiego tekstu, to że pan się zgadza z hiszpańskim sedzią Javierem Borrago Borrago, którego votum separatum od orzeczenia ECHR jest uzasadnione dokładnie tak samo, jak pan uważa (lęk pani Tysiąc niewystarczający jako powód do wyrażenia zgody na aborcję). Natomiast nie zgadza się pan z siedmioma pozostałymi sędziami. 

Naturalnie, nic nie stoi na przeszkodzie, aby miał pan takie właśnie zdanie. Ale pańska różnica zdań z większoscią sędziów Trybunału to nie jest wystarczajaca przeslanka do wyciagnięcia ogólnego wniosku że "konkluzja Trybunału jest OCZYWIŚCIE fałszywa". Fałszywa może być dla pana, natomiast prawdziwa była dla siedmiu sędziów, których głos się liczy. Serdecznie zachęcam pana do przeczytania orzeczenia ECHR w całości, zamiast posiłkowania się kiepskimi streszczeniami w polskich mediach. Pełny tekst jest tutaj: 

http://tinyurl.com/22ef8r (po angielsku), albo tutaj:

http://tinyurl.com/248l6r (po francusku) 

albo bezpośrednio na stronach internetowych European Court of Human Rights (ECHR) - należy wyszukać pozew nr 5410/03 

Zobaczy pan wtedy, że Trybunał nie tyle uznał racje pani Tysiąc w przedmiocie prawa do aborcji, co wytknął Polsce pewną techniczną niedoskonałość w polskim prawie, która spowodowala naruszenie praw pani Tysiąc zagwarantowanych Europejską Konwencją Praw Człowieka, i naraziła ją na straty moralne. Śpieszę donieść, że Europejska Konwencja Praw Człowieka ani nie przewiduje prawa do aborcji, ani też w ogóle tego zagadnienia w żaden sposób nie reguluje. 

Przyczyny, dla których Trybunał orzekł tak, jak orzekł, najzwięźlej podał maltański sędzia Giovanni Bonello, dołączając do orzeczenia swoje osobne, osobiste objaśnienie, zapewne po to, by tacy jak pan nie wkładali mu w usta intencji szerszych niż te, które sędzia Bonello miał na myśli. Sędzia Bonello napisał: 

*********cytuję*********

1. W tej sprawie, Trybunał nie zajmował się abstrakcyjną kwestią prawa do aborcji jako takiego, ani kwestią fundamentalnego prawa do aborcji, czającego się gdzieś w półcieniu na peryferiach konwencji. 

2. Decyzja Trybunału w tej sprawie dotyczyła kraju, który prawnie dopuszcza aborcję w pewnych specyficznych sytuacjach, określonych na podstawie stanu faktycznego. Jedyne, o czym miał zadecydować Trybunał, to czy w razie sprzeczności opinii (pomiędzy ciężarną a lekarzami, lub pomiędzy samymi lekarzami) w przedmiocie spełnienia lub niespełnienia warunków dopuszczających legalną aborcję, istniały efektywne mechanizmy rozstrzygnięcia tej kwestii.

*********koniec cytatu********* 

Trybunał w Strasbourgu orzekł, że Polska naruszyła w przypadku pani A.T. artykuł 8 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka (gwarantujący poszanowanie życia prywatnego) w taki sposób, że w polskim prawie nie było, choć powinna być, procedury umożliwiającej formalne rozstrzyganie sporu pomiedzy ciężarną a lekarzem, lub arbitraż różnic opinii pomiędzy lekarzami, na temat dopuszczalności lub niedopuszczalności aborcji, a wszystko to w skali czasowej, umożliwiającej podjęcie decyzji za lub przeciw, zanim na decyzję o aborcji będzie za późno. 

Zupełnie niewykluczone, że nawet gdyby taka procedura była, to pani A.T i tak nie otrzymałaby zgody na aborcję, również i z odwolania. Gdyby taka procedura była, nie dałoby sie rownież pozwać Polski o pogwałcenie praw tej pani, ponieważ byłyby one zabezpieczone w sposób nie budzący żadnych wątpliwości. Ale tego nie będziemy już wiedzieć, bo procedury odwoławczej ani arbitrażowej nie było. Trybunał orzekł, że powinna była być. 

W tym sensie, Trybunał stwierdził, że polskie prawo o aborcji jest poniżej minimalnych wymagań podpisanej i ratyfikowanej przez Polskę Europejskiej Konwencji Praw Człowieka. Jako obserwatora kultury politycznej i prawnej polskich polityków, stanowiących polskie prawo, całkiem mnie to nie zdumiewa. 

Bardzo ciekawym znajduję pański pogląd, że jeśli nawet pan ma do czegoś prawo, zagwarantowane ustawą, to państwo nie jest zobowiązane zapewnić panu możliwości praktycznej realizacji tego prawa. 

Pan się, niestety, nieco zapędza, i przez to łapie się pan we wlasny paradoks: - jeśli państwo nie odpowiada za praktyczną realizację zagwarantowanych ustawowo praw, to między innymi nie odpowiada również za praktyczną realizację prawa nienarodzonego dziecka do ochrony życia poczętego; a zatem każdy kto chce, może przerywać ciażę na każde życzenie, bez żadnych ograniczeń. Chyba nie taki rezultat miał pan na myśli? 

Nie ma możliwości skonstruowania takiego systemu prawnego, ktory pozwoliłby państwu odpowiadać za realizację tylko niektórych ustawowo zagwarantowanych praw, a nie odpowiadać za realizację innych - zależnie od chwilowego układu politycznego, mody, prywatnych przekonań polityków, względów religijnych, wyników sondaży opinii publicznej, albo fazy Księżyca. Państwo, z samej swojej istoty, odpowiada za praworządność na swoim terytorium, do której należy również możliwość praktycznego czynienia przez obywateli wszystkiego, na co prawo tego państwa jego obywatelom pozwala. 

Prawo polskie pozwala na aborcję - w ściśle zdefiniowanych okolicznościach. W sprawie pani T., Trybunał w Strasbourgu orzekł, że polskie prawo ma braki, które stoja w sprzeczności z konwencją, ponieważ nie zawiera procedury rozstrzygania sporów mogących zasistnieć podczas ustalania, czy takie okolicznosci zachodzą, czy nie. Państwo nie przegrało procesu przed strasbourskim trybunałem za pogwałcenie ogólnego prawa pani T. do aborcji (bo takiego prawa nie ma, ani w Polsce, ani w prawie unijnym), tylko za techniczną niedoskonałość polskiego prawa regulującego szczegółowe okoliczności, w których aborcja jest w Polsce dopuszczalna. 

Konsekwencje pełnego wcielenia w życie pańskiej tezy, że państwo nie odpowiada za realizację praw zagwarantowanych panu konstytucyjnie lub ustawowo przez to samo państwo, mogłyby być całkiem oryginalne i bardzo interesujące: 

- nie ma potrzeby ścigać z urzędu morderców; osobę, która pana zamorduje, mogą ewentualnie prywatnie pozywać do sądu pańscy spadkobiercy, pozbierawszy przedtem dowody (państwo nie odpowiada za realizację pańskiego prawa do życia) 

- nie ma potrzeby ścigać z urzędu złodziei mienia prywatnego, którzy okradli panu mieszkanie; ze złodziejami może się pan sądzić do woli w procesie cywilnym, na własny koszt; naturalnie, o ile pan ich przedtem na własny koszt złapie (państwo nie odpowiada za realizację pańskiego prawa do własności prywatnej) 

- nie ma potrzeby kosztownego organizowania w regularnych odstępach czasu wyborów powszechnych (państwo nie odpowiada za realizację pańskiego czynnego ani biernego prawa wyborczego) 

- utrzymywanie państwowego pośrednictwa pracy, szkolnictwa zawodowego oraz systemu zasiłków dla bezrobotnych jest kosztowną i zbyteczną fanaberią (państwo nie odpowiada za realizację pańskiego prawa do pracy) 

- każdy może pana w każdej chwili zamknąć bez sądu na dowolnie długo we wlasnej piwnicy za dowolną publiczną wypowiedź, która się mu nie podoba, lub bezkarnie obić pana kijem za to samo (państwo nie odpowiada za realizację pańskiego prawa do wolności słowa) 

- każdy może pana w każdej chwili bezkarnie obić kijem za członkostwo niewłaściwej partii, klubu, grupy etc. (państwo nie odpowiada za realizację pańskiego prawa do wolności stowarzyszeń) 

- każdy może pana w każdej chwili bezkarnie obić kijem z dowolnego innego powodu (państwo nie odpowiada za realizację pańskiego prawa do nietykalności cielesnej i bezpieczeństwa osobistego) 

- można jeździć samochodem z dowolną szybkoscią (państwo nie odpowiada za realizację pańskiego prawa do bezpiecznego użytkowania dróg publicznych) 

- nie ma potrzeby utrzymywania sądownictwa, które by rozstrzygało np. pański pozew przeciw mnie, jeżeli ja publicznie i bezpodstawnie ogłoszę pana, powiedzmy, pedofilem, złodziejem, albo masowym mordercą (państwo nie odpowiada za realizację pańskiego prawa do ochrony dóbr osobistych) 

- paszport otrzymuje pan, albo nie, wylącznie zaleznie od chwilowego humoru urzędnika (państwo nie odpowiada za realizację pańskiego ustawowego prawa do paszportu) 

- granicę może pan przekroczyć z tym paszportem, albo nie, wyłącznie zależnie od chwilowego humoru pana kaprala Straży Granicznej (państwo nie odpowiada za realizację pańskiego prawa do wolności podróźowania, gwarantowanego unijną konwencją) 

- może pan w każdej chwili, według swobodnego uznania ministra spraw wewnętrznych, zostać ogłoszony bezpaństwowcem (państwo nie odpowiada za realizację pańskiego prawa do posiadania obywatelstwa polskiego, zagwarantowanego panu przez Konstytucję RP, i podpisaną przez RP Europejską Konwencję o Obywatelstwie) 

 

Nota bene:

Technicznie rzecz biorąc, pan się myli, sądząc, że obecnie nie może pan uzyskać odszkodowania od państwa, które gwarantuje panu bezpieczeństwo, jeśli ktoś pana okradnie. Może pan, ale bedzie pan musiał w tym celu udowodnić przed sądem związek przyczynowo-skutkowy i intencję czynu. To jest, bedzie pan musiał udowodnić, że państwo celowo i umyślnie pozbawiło pana należącej się panu ochrony pańskiego bezpieczeństwa osobistego, wiedząc, że na skutek tego zostanie pan okradziony. 

Możliwość przeprowadzenia takiego dowodu jest praktycznie żadna. Aha, i jeszcze czy mógłby mi pan przytoczyć dowolny artykuł dowolnej polskiej ustawy  GWARANTUJĄCY panu bezpieczeństwo?

Serdecznie Pana pozdrawiam.

komentarze (3)

W Temacie Maci - wtemaciemaci.salon24.pl

piątek, 23 marca 2007

Węglarczyk a moje spodnie

Jak mi to niedawno nader trafnie wytłumaczył na innym forum pewien współemigrant, zasadniczy pożytek z życia na emigracji jest taki, że się nie wydaje fortuny na spodnie. Gdybym mieszkał w Polsce, poszedłbym z torbami na ciągłych zakupach nowych spodni. Bo by mi się co chwila nóż w kieszeni otwierał przy czytaniu tekstów popełnianych przez kwiat polskiego dziennikarstwa. Ze szczególnym uwzględnieniem szkarłatnych rododendronów z Gazety Wyborczej.

Rododendron Węglarczyk przeczytał artykuł opublikowany przez poważny amerykański think-tank Jamestown Foundation, na temat europejskiej organizacji współpracy antyterrorystycznej ATLAS, nazwał go "nieoficjalną informacją" i prosi, żeby go ktoś szerzej i oficjalniej oświecił w przedmiocie tej  (przeważnie tajnej) współpracy. Prezesem fundacji Jamestown jest wprawdzie prof. Zbigniew Brzeziński, ale to jeszcze dla Węglarczyka żaden powód, żeby uwazać informacje stamtąd za wiarygodne i wystarczająco zbliżone do oficjalnych.

http://www.jamestown.org/terrorism/news/article.php?articleid=2370280

Terrorism Monitor Volume 5, Issue 5 (March 15, 2007) 

OK, nikt nie musi ufać Brzezińskiemu. Ale czytać artykuły należy do końca. Pod artykulem Ludo Blocka jest dwanaście odsyłaczy - kopia poniżej. Odsyłacze są  między innymi do Dziennika Urzędowego Unii Europejskiej, do wystąpienia unijnego koordynatora działań antyterrorystycznych, i do dokumentu końcowego ze spotkania ministrów spraw wewnętrznych Francji, Niemiec, Włoch, Polski, Hiszpanii i Wielkiej Brytanii w tej sprawie. Wszystko publiczne, wszystko on-line, wystarczy poszukać. Czy to jest dla Węglarczyka za mało oficjalne? 

Jeśli nie, to na ile oficjalniej ma dla Węglarczyka być, żeby był zadowolony? Oficjalna defilada jednostek ATLAS na Placu Czerwonym, prowadzona przez Jose Barroso na białym koniu, z transmisją telewizyjną? A Węglarczyk na trybunie mauzoleum Lenina, zaś do tej trybuny kolejka oficerów z oficjalnymi raportami o stanie, uzbrojeniu, miejscu stacjonowania, wyszkoleniu, taktyce i planach operacyjnych tych jednostek?

--------

1. Conclusions adopted by the JHA Council (12156/01), Brussels, September 20, 2001.
2. Combating Terrorism in Nordic Countries: A Comparative Study of the Military's Role, Swedish National Defense College, 2003.
3. European Broadcasting Service, November 29, 2005, item reference: I-049865en.
4. Presentation by Gijs de Vries, EU counter-terrorism coordinator, at a seminar of the Center for European Reform in Brussels, January 19, 2006.
5. Amendments submitted to the meeting of the European Parliament Committee on Budgets of 4, 5 and 6, October 2005.
6. AGIS project detu-byl-jsions and evaluations 2003, 2004, 2005.
7. Combating Terrorism in Nordic Countries: A Comparative Study of the Military's Role.
8. Council and Commission Action Plan Implementing The Hague Program Strengthening Freedom, Security and Justice in the European Union, Brussels, June 10, 2005.
9. Conclusions on the 10th meeting of the Police Chiefs Task Force, October 11-12, 2004.
10. Discussion document on a normative framework for "ATLAS" (8434/05), Brussels, April 25, 2005.
11. Conclusions of the meeting of the interior ministers of France, Germany, Italy, Poland, Spain and the United Kingdom, Heiligendamm, March 22-23, 2006.
12. Official Journal of the European Union, C321, December 29, 2006.

 

 

Pytanka techniczne:

Dlaczego niektórzy użytkownicy nie mogą komentować na niektórych blogach? Jak takiego bana wyłączyć? Ja nie mogę wejść dla skomentowania na blog Mieczysława Nowackiego, a dostałem e-mail od kumpla, który donosi, że on nie może komentować na moim, chociaż ja nikogo nie banowałem, bo nie wiem jak. Wygląda to od strony usera tak, tak, że logowanie się zapętla - po wpisaniu user-id i hasła, salon24 żąda od nowa zalogowania, i tak w kółko. Czy to jest bug, czy jakiś pryszczaty gówniarz się gdzieś za kulisami tak bawi, czy znowu podchorążowie z Wojsk Łączności i Informatyki albo nowy turnus w Starych Kiejkutach mają kurs podstawowy Network Operations i chleją, zamiast sie uczyć, wiec im kiepsko wychodzi? Kogo muszę znać, żeby się dowiedzieć, jak się na salon24 wrzuca zdjęcia? Kolego Janke, nie róbcież se jaj. Na Onecie i Gaz Wybie dzieją się od zawsze różne cuda i chwatit, niech chociaż tutaj będzie wolność słowa. 

Stary Wiarus     staryw@hotmail.com

 

 

komentarze (4)

W Temacie Maci - wtemaciemaci.salon24.pl

środa, 21 marca 2007

Konwencja

Nie debatuję z nikim jego stanowiska w przedmiocie ochrony życia poczętego. Kto chce bezwzględnego zakazu aborcji, ten niech o niego walczy politycznie, i szczęść Boże.

Ale sumę 25 tysięcy euro dla Alicji T. strasbourski "supersąd" przysądził nie jako afirmację jej prawa do aborcji (nie ma takiego unijnego prawa), tylko jako odszkodowanie za odmowę realizacji istniejącego POLSKIEGO prawa przez Polskę, co naruszyło prawa pani A.T. sprecyzowane w konwencji Rady Europy, podpisanej i ratyfikowanej przez RP, zaś polski wymiar sprawiedliwości sprawę olał.

To samo orzeknie sąd w Strasbourgu, kiedy Polska w taki sam sposób demonstracyjnie pogwałci jakieś inne istotne WŁASNE prawo, na przykład kiedy wywłaszczy komuś jego własność bez odszkodowania, pomimo obowiązującego POLSKIEGO prawa, które tego zabrania. Albo zamknie kogoś do więzienia bez wyroku sądowego, pomimo istniejącego POLSKIEGO konstytucyjnego zakazu.

(Nota bene: Polska od lat systematycznie przegrywa w Strasbourgu sprawy wniesione tam przez ludzi trzymanych miesiącami w polskich aresztach śledczych, bez wyroku i bez żadnej sensownej potrzeby, dla kaprysu i wygody polskiej prokuratury).

Obecny werdykt ECHR w Strasbourgu nie ma nic wspólnego ze stosunkiem Rady Europy ani Unii Europejskiej do ochrony życia poczętego, a wszystko z lekceważeniem WŁASNEGO prawa narodowego przez Polskę. Polska hańba narodowa nie polega w tym wypadku na dostępności albo niedostępności w Polsce legalnej aborcji na mocy POLSKIEGO prawa narodowego, tylko na braku praworządności w Polsce, polegającym na odmówieniu obywatelce A.T. możności skorzystania z istniejącego POLSKIEGO prawa.

To była przyczyna tego istotnie przykrego spektaklu, w którym obcym przyszło pouczać Polaków o konieczności przestrzegania WŁASNEGO, POLSKIEGO prawa, o czym Polacy powinni wiedzieć bez przypominania. Daleko się nie zajedzie pod hasłem: "To nasze prawo, więc tak będziemy go przestrzegać - albo nie przestrzegać - jak się nam spodoba". Chyba, że ktoś jest zdania, że państwo nie jest związane własnym prawem, a dewiza "dura lex sed lex" odnosi się tylko do jednostek, ale nie do państwa?

Zostawiam komentatorów i polemistów z niespokojną myślą: - Jeśli państwo nie czuje się związane dobrowolnie przez siebie podpisanymi i ratyfikowanymi umowami międzynarodowymi, to jak przypilnować, żeby się czuło związane własną konstytucją?


komentarze (13)

W Temacie Maci - wtemaciemaci.salon24.pl

piątek, 16 marca 2007

Ilu was - raz?

Ilu właściwie jest ludzi w Polsce?

Redaktor Jacek Różalski z GW zapytał MSWiA w listopadzie 2006, ilu jest Polaków z PESEL-em. Oni mu na to, że na 31 XII 2005 było 38 157 055 takich osób. 

Według GUS, żyjących Polaków na 31 XII 2005 było 38 635 144
(dane GUS cytowane w Wikipedii).

W czerwcu 2006 roku GW doniosła, że z powodu ogólnego administracyjnego bezhołowia i niechlujstwa trzyma się nadal w PESEL-u, jako żywe, około 800 000
osób zmarłych, przy czym niektóre z tych osób zmarły przed kilkunastu laty.

W PESEL-u znajduje się także znaczna i nigdy bliżej nie określona liczba osób, które wyjechały z Polski przed 1989 rokierm i nigdy nie wróciły. Według danych IPN, w
  latach 1980-89 wyemigrowało z kraju około 1 100 000
osób. 

System PESEL wprowadzano progresywnie, w latach 1979-1985. Nota bene, bez podstawy ustawowej - drogą rozporządzenia ministra spraw wewnętrznych, wydanego bez ustawowego upoważnienia do jego wydania. PESEL wpisano do ustawy o dowodach osobistych i ewidencji ludnosci dopiero około 2000 roku. Z techniczno-prawnego funktu widzenia, PESEL
  przez pierwsze 15 lat swego istnienia funkcjonował pozaprawnie, lub zgoła bezprawnie. Prawnie czy bezprawnie, do roku 1985, wszyscy obywatele PRL zamieszkali w Polsce mieli już niemniej numery identyfikacyjne PESEL..

Według danych IPN, ponad połowa 1,1 miliona emigrantów okresu 1980-89 wyjechała z Polski w latach 1985-89. W związku z tym, co najmniej ci Polacy, którzy wyemigrowali pomiędzy 1985 a 1989 rokiem, są w PESEL-u. Znaczy, dalej są w PESEL-u, chociaż w Polsce ich już od 17-21 lat nie ma i zapewne już nie będzie. Zatem 'martwych dusz' w PESEL-u powstałych w ten
  sposób może być około 500 000
. 

A więc zdecydujcie się w końcu, rodacy w kraju - ile osób mieliście w PESELu  na koniec 2005 roku? A ile osób fizycznie mieszkało w Polsce na 31 XII 2005? 

38 157 055 (jak podało MSWiA dla GW)?

38 635 144 (jak podał GUS)? 

Ile osób naprawdę żyło w Polsce na dzień 31 XII 2005? 

38 157 055 (MSWiA) minus 800 000 zmarłych ale niewypisanych z PESEL-u = 37 357 055? 

38 157 055 (MSWiA) minus 800 000 zmarłych ale niewypisanych z PESEL-u minus 500 000 emigrantów 1985-1989 = 36 857 055?

38 635 144 (GUS) minus 800 000 zmarłych ale niewypisanych z PESEL-u = 37 835 144

38 157 055 (GUS) minus 800 000 zmarłych ale niewypisanych z PESEL-u minus 500 000 emigrantów 1985-1989 = 37 335 144? 

Według dostępnych informacji, na dzień  31 XII 2005 żyjących Polaków mogło być: 

36 857 055, albo

37 335 144, albo

37 357 055, albo

37 835 144, albo

38 157 055, albo

38 635 144. 

Zależnie od tego, które liczby są najbliższe prawdy. Różnica pomiędzy najniższą a najwyższą liczbą wynosi 1 778 089.  Jednym słowem, na 31 XII 2005 znaliście liczbę ludności Polski z dokładnością do (w najgorszym wypadku) około 1,8 miliona. Ludność Polski miała gdzieś pomiędzy 36,8 miliona a  38,6 miliona.  Co naturalnie nie przeszkadzało nikomu podawać dziennikarzom danych z dokładnością do jednej sztuki, a pewnie i do Eurostatu też. 

No właśnie - na jaką właściwie liczbę ludności Polski oblicza się dotacje z  Unii? 36,8 miliona, 38,6 miliona, czy something in between? Jeśliby dotacja unijna w skali rocznej miała wynosić choćby marne sto euro na głowę, mogłoby to znaczyć, że RP potencjalnie pozyskuje od Unii nienależnie, na 'martwe dusze', kwotę nawet do 180 milionów euro rocznie. 

Poszukuję insidera z MinFin lub GUS, który wie, jak jest naprawdę. Mówiąc nawiasem, taki insider mógłby sobie potencjalnie wynegocjować z unijnym urzędem zwalczania przestępczości finansowej OLAF (Office de la Lutte Anti-Fraude) w Brukseli całkiem niezły deal. Powiedzmy, 1% nienależnie pobranych funduszów w zamian za dowody, że budżet Unii poniósł szkodę. Usługi policyjne, w tym program ochrony świadkow koronnych (witness protection) załatwia OLAF-owi policja belgijska, więc nową tożsamość i przesiedlenie do innego kraju też by zapewne mogli takiemu załatwić.

Z Zarządem C OLAF (wywiad, strategia, obsługa informatyczna) można kontaktować się pod brukselskim numerem telefonu +32 2 298 4986, adresem e-mailowym

olaf-courrier@cec.eu.int, lub adresem pocztowym: OLAF, Directorate C, European Commission, B-1049 Bruxelles, Belgique. Z Zarządem B OLAF (czynności operacyjno-śledcze) można  kontaktować sie pod numerem +32 2 295 8508, lub tym samym adresem pocztowym, zmieniając tylko 'Directorate C' na 'Directorate B'. Rozmawiać należy po angielsku, niemiecku lub francusku. 

Dla wyczulonych na domniemanie niewinności: - ja ani nie mam żadnego kandydata na winnego, ani nie wiem, czy w ogóle jakakolwiek wina tu zachodzi. Ani nikogo nie pomawiam, ani nie sugeruję, że doszło do takiego umyślnego lub nieumyślnego przekrętu. Ale mogło dojść. Dane sugerują, że istniał, albo dalej istnieje, daleko posunięty bardak w polskiej ewidencji ludności, tworzący  warunki, w których nienależne nadpłaty z Unii dla Polski mogły, albo nadal mogą,  mieć miejsce.  Wychodzi też na to, że państwo nie wie, ilu ma obywateli. 

W wielu krajach byłoby to dosyć, by sprawą zajal się z urzędu audytor generalny, niezależny urzędnik państwowy z uprawnieniami prokuratora generalnego w sferze finansów państwa.
Czy istnieje polski odpowiednik takiego urzędu, i czy sprawdzałby sytuację, w której skarbowi państwa grozi otrzymanie z Unii większej
kwoty, niż mu się należy? Czy też ewentualne nadpłaty z Unii miałyby w Polsce status daru Bożego, czyli manny z nieba, którą należy przyjmować w pokorze i siedzieć cicho?

 

komentarze (2)

W Temacie Maci - wtemaciemaci.salon24.pl

środa, 14 marca 2007

Zielono mi

Zieloni zealoci religii globalnego ocieplenia zajmują się ostatnio ze szczególną energią obmyślaniem rytualnych umartwień, do jakich należy mnie przymusić dla przebłagania planety. Jeśli planeta nie zostanie przebłagana, to moje pra-prawnuki, już za dwieście lat, mają przerąbane.

Obmyślanie nowych umartwień nie jest rzeczą prostą. Umartwienia powinny biczować i umartwiać wyłącznie mnie i innych wrednych kapitalistów, natomiast w żadnym wypadku nie mogą zawadzać budowie nowych elektrowni węglowych w Chinach, ani w jakikolwiek sposób zniechęcać ubogiego hinduskiego wieśniaka do posiadania czternaściorga dzieci. Chiny, Indie i cała Afryka mają dyspensę od Rady Ludowych Komisarzy Klimatycznych na dymienie, smrodzenie, grzanie i puszczanie bąków. Dyspensę dostały, bo są biedne, a co najważniejsze, nie są imperialistyczne, więc planeta im wybaczy. Towarzysze podjęli stosowną uchwałę, że dwutlenek węgla z chińskich elektrowni, metan z bąków indyjskich świętych krów ani gotowanie na otwartym ogniu z suszonego wielbłądziego nawozu w Mauretanii się do globalnego ocieplenia nie liczą, i szlus.

 Tymczasem w Pierwszym Świecie trwają heroiczne deliberacje, jak by tu mnie zobowiązać ustawowo, pod karą grzywny i chłosty, abym nie brał prysznica dwa razy dziennie po dziesięć minut, jak do tej pory, ale raz na trzy dni przez półtorej minuty, pod specjalnym sitkiem za sto dolarów, stwarzającym wymyślne złudzenie, że leci z niego woda, podczas gdy faktycznie nie sposób się pod nim porządnie opłukać z mydła.

 Macherzy z wielkiego biznesu, dostarczającego mi wody i energii elektrycznej, aż się oblizują na myśl, że teraz będą mogli uzasadnić podwojenie ceny prądu i wody dobrem planety, a nie własną pazernością.  Jak mi znowu wyłączą elektryczność,  i znowu zostanę bez klimatyzacji na cztery godziny w dniu, kiedy temperatura w cieniu przekracza 42 stopnie, to wtedy też będzie dla ratowania planety, a nie dlatego, że przedtem tandetnie naprawili transformator na rogu.


Właściciel firmy, która buduje mi basen, z uśmiechem przedstawił mi wczoraj ofertę: on ma kumpla, który ma kumpla, którego szwagier mi po cichu przywiezie cztery 20-tonowe cysterny wody ukradzionej ze strażackiego hydrantu, żeby można było napełnić basen, jak już będzie gotowy. 80 000 litrów wody z kranu kosztuje normalnie gdzieś koło 150 australijskich dolarów, mój baseniarz chce $250 za kradzioną wodę z hydrantu, ale będę musiał mu bez gadania zapłacić, bo nowo zbudowanych basenów nie wolno napełniać z własnego kranu bez specjalnego pozwolenia, a ja w końcu nie po to wyłożyłem spore pieniądze, żeby mieć w ogrodzie pusty basen, i nie po to wyemigrowałwem  z Polski, źeby w Australii składać podania  o pozwolenie na odkręcenie kranu.

Towarzysze od klimatu postulują, że mam przesiąść się z klimatyzowanego samochodu na osła. Osła mam poinstruować, by dla ocalenia planety nie pierdział, a dla przestrzegania kodeksu drogowego nie ryczał, bo
  w środmieściu Sydney, gdzie pracuję, obowiązuje zakaz używania sygnałów dżwiękowych. Osioł ma rownież pozwalać się zamykać na noc w garażu, a kiedy jestem w pracy, czekać na mnie na podziemnym parkingu pod biurowcem. 

Mam się wyrzec burżujskiego zwyczaju podróżowania zabójczymi dla planety samolotami pasażerskimi. Tym samym mam się rytualnie uwięzić na kontynencie australijskim, połączonym z resztą świata, jeśli idzie o transport pasażerów, wyłącznie drogą lotniczą. Żadnych burżujskich
  biznesowych konferencji za granicą też ma więcej nie być. Nasi zagraniczni klienci niech się idą dupczyć, najlepiej z Chińczykami. Ditto urząd podatkowy, który nie dostanie podatków od zysków firmy poniechanych w imię wyższego ideału.

Jednym słowem, oczekuje się po mnie, że mam indywidualnie przebłagać planetę i osobiście odpokutować za całą rewolucję przemysłową, mimo że ja mam świadków na to, że ani nie mieszkałem w Anglii w XVIII wieku, ani nigdy nie spotkałem osobiście Henry Forda.
W Chinach ani Afryce naturalnie nikt pokutować nie będzie, ponieważ Henry Ford był Amerykaninem, a maszynę parową wynaleziono w Anglii, zatem
  globalne ocieplenie to wina zgniłego Zachodu, a więc murzyni i Chińczycy nie mają za co przepraszać. 

Najświeższy pomysł bojowników o byt planety w Australii jest taki, żeby mnie prawnie przymusić do wymiany niesłusznych i staroświeckich żarówek pomysłu imperialisty Edisona na miłujące pokój lampy fluorescencyjne (naturalnie produkcji chińskiej). Nic nie szkodzi, że moja przystojna żona i udane dzieci wyglądają pod tymi lampami jak eksponaty z prosektorium do wykładu o rozkładzie gnilnym zwłok, a mój pies wyje, bo światło drży, migając z częstotliwością sieci, 50 razy na sekundę.

Projektowane prawo ma mnie zobowiązać, abym wszystkie 47 żarówek Edisona na swojej posesji przymusowo zastąpił lampami politycznie słuszniejszymi, około dwunastokrotnie droższymi, ale za to dwukrotnie trwalszymi i czterokrotnie oszczędniejszymi. Ośmiokrotna poprawa osiągów za dwunastokrotną cenę, więc wychodzi na to, że netto znowu dostanę po kieszeni, za karę, że lubię mieć w domu jasno.
  18 dichroicznych żarówek halogenowych 12V/50W w moich sufitach mam zastąpić ich odpowiednikami z białymi diodami świecącymi, piętnaście dolarów za sztukę w promocji. Następnie mam zamknąć mordę na temat, że LED-y w tej konfiguracji dają 75% mniej światła niż moje tanie i niezawodne halogeny. 

Wydając circa pięćset dolarów na zmianę wszystkich żarówek w domu i wokół niego, macając po ciemku w lodówce i piekarniku, bo specjalne żarówki tam stosowane nie mają energooszczęednych odpowiedników - mam sobie powtarzać pod nosem kojącą mantrę:

Jeśli cała Australia i Nowa Zelandia razem z całą ludnością i gospodarką znikną
  jutro rano z powierzchni ziemi, to emisja gazów powodujących efekt cieplarniany spadnie o całe 1.4%, i  planeta będzie zbawiona.

Ale tylko przez dwa lata, do czasu uzupełnienia brakującego CO2
  przez dynamicznie rozwijające się Chiny. 

Kiedy mi smutno i źle, schodzę sobie po kryjomu do piwnicy oświetlonej potajemnie wkręconą niesłuszną żarówką i odpalam energochłonnego laptopa. Każdy moze sprawdzić w Wikipedii to samo co ja, i na podstawie precedensów straszenia oraz  danych źródłowych o klimacie, wyrobić sobie własne zdanie o Radzie Ludowych Komisarzy Klimatycznych i panice globalnego ocieplenia:

 1.     Paul Ralph Ehrlich, ur.29 maja 1932

http://en.wikipedia.org/wiki/Paul_R._Ehrlich
 
Amerykański
  naukowiec, entomolog z zawodu, demograf-ekologista-katastrofista z zamiłowania, który w kilkunastu książkach wydanych pomiedzy 1968 a 2004 rokiem udowodnił niezbicie, że lada dzień nastąpi na Ziemi wielki głód i ogólna katastrofa. W wywiadzie udzielonym w 1971 roku, Ehrlich przepowiedział początek końca świata na rok 1972. Żadna z kilkudziesięciu katastroficznych prognoz Ehrlicha się nie sprawdziła, ale ich 75-letni obecnie autor komfortowo dożywa swoich dni jako powszechnie szanowany profesor emeritus nauk demograficznych Stanford University, zamiast zostać pognany batem boso po śniegu za głupotę i panikarstwo. Książki Ehrlicha są nadal traktowane z wielką atencją przez ekologistów, zamiast ulec wywaleniu na makulaturę.

2.     Problem roku 2000 (Y2K, Millenium Bug)

http://en.wikipedia.org/wiki/Y2K

w ramach walki z tym problemem przemysł informatyczny (IT) pobrał od jeleni w latach 1993-1999 około 300 miliardów dolarów w skali globalnej, w zamian za zapewnienie, że 1 stycznia 2000 roku nic się nie stanie. Rząd USA wydał specjalną ustawę Year 2000 Information and Readiness Disclosure Act
. Przedsiębiorstwa ubezpieczeniowe sprzedawały kosztowne polisy ubezpieczenia od Y2K. Firmy adwokackie prężyły się do skoku, żeby skarżyć, kogo popadnie, za poniesione w wyniku Y2K straty, w bunkrach z rakietami dyżurowały ekstra załogi, żeby wojna sama nie wybuchła. Nic się nie stało.

3.     Vostok Ice Core

http://en.wikipedia.org/wiki/Image:Co2-temperature-plot.svg

Po wpisaniu słów "Vostok Ice Core Data", w Google pokazują się odnośniki do licznych prac naukowych opartych na analizie zawartości dwutlenku węgla w atmosferze oraz fluktuacji temperatury planety w ciągu ostatnich 420 tysięcy lat, ustalonych drogą badań ponad 3-kilometrowego rdzenia lodowego, odwierconego przez międzynarodowy program badawczy w rosyjskiej polarnej stacji badawczej "Wostok" na Antarktydzie w połowie lat 90-tych.

Wszystkie te prace zawierają sławny wykres historii klimatu za ostatnich 420 000 lat, znienawidzony przez Radę Ludowych Komisarzy Klimatycznych, z którego wynika, że zmiany temperatury planety i stężenia CO2 w atmosferze następują na Ziemi cyklicznie, w powtarzajacych się cyklach o długości rzędu 100 000 lat, a tym samym przeczą teorii, że globalne ocieplenie jest dziełem człowieka.

Analiza lodowego rdzenia znalazla cztery takie cykle. Obecnie znajdujemy się na wysoko-temperaturowym odcinku początkowym piątego cyklu, który zaczyna się dokładnie tak samo jak poprzedzające cztery - od znacznego ocieplenia przez okres 20-30 000 lat. Następnie temperatura zaczyna spadać, aż do poziomu ery lodowcowej, jaka nastaje po upływie 60-70 000 lat cyklu, po czym planeta zaczyna się stopniowo ocieplać, i cykl się powtarza. Powody do paniki możemy zatem mieć najwcześniej za 30 000 lat, jeśli temperatura nie zacznie spadać, dając podstawy do przypuszczeń, że bieżący cykl klimatyczny jest anormalny.

Rada Ludowych Komisarzy Klimatycznych i jej poputczycy gorzej zarazy nienawidzą tego rdzenia lodowego ze stacji polarnej "Wostok", bo nie znaleziono na razie sposobu zdezawuowania odkrytego w tych badaniach obiektywnego dowodu istnienia czterech poprzedzających cykli klimatycznych po około 100 000 lat każdy, w których radykalnych wzrostów i spadków temperatury planety nijak nie da się przypisać działalności przemysłowej człowieka, gdyż miały miejsce wcześniej niż narodziny cywilizacji gatunku homo sapiens.

komentarze (8)

W Temacie Maci - wtemaciemaci.salon24.pl

poniedziałek, 12 marca 2007

Żydzi polscy a republika bananowa

Media krajowe,  przemawiające z pozycji urażonej godności narodowej,  tonem pełnym  oburzenia na żydowską bezczelność, doniosły:

-----------------------
"Kilkanaście tysięcy Żydów z Izraela DOMAGA SIĘ potwierdzenia polskiego obywatelstwa. Są byłymi obywatelami II RP lub ich potomkami. Nikt nie ukrywa, że w młodych Izraelczykach KTÓRZY NIE MÓWIĄ SŁOWA PO POLSKU - wcale nie obudzila sie nostalgia za krajem przodków. Zależy im po prostu na uzyskaniu wyjątkowo atrakcyjnego paszportu Unii Europejskiej."

"Rzeczpospolita", 10 marca 2007

-----------------------

A to dopiero chytre Żydy!

 Chcieliby atrakcyjne polskie paszporty, a NIE MÓWIĄ SŁOWA PO POLSKU!

W dodatku NIE CZUJĄ NOSTALGII!!!
A takiego wała jak tyczka Kozakiewicza, a nie polski paszport!!!

Wolniej, wolniej, wstrzymaj konia...

Nikt jak dotąd nie podniósł w komentarzach, że
  te kilkanaście tysięcy petentów w Tel Avivie to są w znakomitej większości, na mocy polskiego prawa, OBYWATELE POLSCY,  posiadający również, całkowicie legalnie według polskiego prawa, obywatelstwo Izraela.

Obywatel polski, który obywatelstwo polskie nabył przez urodzenie z jednego z rodziców z obywatelstwem polskim i dalej je posiada, bo go nigdy nie utracił, nie ma ustawowego obowiązku znajomości języka polskiego. Nieznajomość języka polskiego przez obywatela RP nie jest karalna utratą praw obywatelskich ani utratą polskiego paszportu, o czym może zaświadczyć między innymi Emanuel Olisadebe, nigeryjski futbolista, któremu Aleksander Kwaśniewski swego czasu nadał obywatelstwo polskie za to, że Olisadebe potrafił dobrze piłkę kopać.

Stawiam pół litra pejsachówki każdemu zdeterminowanemu i pryncypialnie usposobionemu obywatelowi Izraela pochodzenia polskiego, który wytoczy i wygra sprawę  sądową przeciwko Rzeczypospolitej Polskiej o naruszenie jego praw obywatelskich jako obywatela polskiego, stworzy precedens i  wyciągnie na widok publiczny starannie zamieciony przez III/IV Rzeczpospolitą pod dywan skandaliczny stan  prawa RP o obywatelstwie polskim, jeden z ostatnich zachowanych w dobrym stanie stalinowsko-bizantyjskich reliktów prawa PRL.

Pod pejsachówkę, stawiam dodatkowo podwójną porcję latkes albo gefilte fisch każdemu podwójnemu obywatelowi Polski i Izraela, który wniesie sprawę do ECHR w Strasbourgu o naruszenie przez RP jego prawa obywatela Unii Europejskiej do swobody podróżowania, pracy i zamieszkania na terytorium Unii, poprzez odmowę  wydania mu paszportu polskiego pod  nieprawdziwym, pozaprawnym i nie trzymajacym się kupy pretekstem. Nie tylko wygra, nie tylko uzyska odszkodowanie ze skarbu państwa RP, ale jeszcze do tego wyeksponuje publicznie bezinteresowną wredność aparatu państwowego RP wobec niektórych kategorii obywateli polskich.

 Pół litra żytniej stawiam natychmiast, bez czekania na przyszłe orzeczenia sądów, Agnieszce Magdziak-Miszewskiej, ambasadorowi RP w Izraelu. Z pobudek humanitarnych, aby znieczulić ból kręgosłupa, obolalego z powodu  wykonania bez rozgrzewki podwójnego politycznego salto mortale z potrójną śrubą:

  1.  Na swoim poprzednim stanowisku - konsula generalnego RP w Nowym Jorku, p. Magdziak-Miszewska miała ujmujący zwyczaj maniakalnie upierać się, że obywatele USA posiadający również obywatelstwo polskie powinni, a nawet muszą, mieć również paszporty polskie.

  2.  Na swoim obecnym stanowisku - ambasadora Polski w Izraelu,  p. Magdziak-Miszewska zobowiązana jest  maniakalnie upierać się, że obywatele Izraela posiadający również obywatelstwo polskie nie muszą, a nawet nie powinni, mieć również paszportów polskich.

Przy  czym tak jedno, jak i drugie pani Agnieszka musi umieć uzasadnić tymi samymi postanowieniami tej samej ustawy. Jeśli pani ambasador nie będzie się upierać w myśl salta nr 2, to będzie musiała wydać kilkanaście tysięcy polskich paszportów obywatelom Izraela i narazić się na lincz polityczny w Ojczyźnie, słynnej z tolerancji.

Dlaczego Polska ma teraz poważny kłopot prawny?

Dlatego, że te kilkanaście tysięcy podań w Tel Avivie to nie są żadni nachalni cudzoziemcy bezzasadnie ubiegający się o NADANIE obywatelstwa polskiego. Takiego nadania Prezydent RP może formalnie i praworządnie odmówić każdemu cudzoziemcowi, bez podania przyczyn.

To są de iure obywatele polscy, usiłujacy skorzystać ze swoich konstytucyjnych praw obywatelskich w obliczu pozaprawnej obstrukcji przez polski aparat urzędniczy, zaskarżalnej tak do polskich sądów, jak i do europejskiego trybunału praw człowieka (ECHR).

 Dlaczego to są obywatele polscy?

 Bo według prawa polskiego, obywatelstwo polskie dziedziczy się w nieskończoność. Nie można się też go zrzec na wlasny wniosek bez osobistej (!) zgody Prezydenta RP (dawniej bez formalnego zezwolenia Rady Państwa PRL). Definicja obywatelstwa polskiego, tak  w Konstytucji RP, jak i w obowiazującej do dziś (z kosmetycznymi zmianami dotyczącymi głownie terminologii), gomułkowskiej ustawie z dnia 15 lutego 1962 roku o obywatelstwie polskim,  jest rekursywna, to jest odwołująca sie do wydarzenia w przeszłosci. Ustawa stanowi, że obywatelem polskim jest automatycznie każdy, kto urodził się był z conajmniej jednego z rodziców posiadającego obywatelstwo polskie.

Nie ma w ustawie żadnego ograniczenia liczby pokoleń, przez które dziedziczy się obywatelstwo. Nie ma też dla ustawy zadnego znaczenia miejsce urodzenia i stalego zamieszkania, znajomość języka, więź kulturowa etc.

 Każdy, kto na jakimkolwiek etapie nieograniczonej liczby pokoleń odziedziczył dowolnie drobną część DNA obywatela polskiego, przekazaną mu przez któregoś z dowolnie dalekich przodków,  w wyniku aktu kopulacji dowolnie odleglego w czasie i przestrzeni - jest w myśl ustawy obywatelem polskim, wyposażonym przez polskie prawo w komplet praw i obowiązków obywatelskich
.

Taka jest bezpośrednia konsekwencja prawna ekstremalnej, ultra-nacjonalistycznej interpretacji przez Rzeczpospolitą Polską "prawa krwi" (ius sanguini), której Polska broni jak niepodległości. W myśl ius sanguini, obywatela polskiego definiuje mistyczna "polska krew", niezależnie od tego, jak rozcieńczona przez upływ pokoleń.

Istnieje tylko jeden techniczny  wyjątek:  - W razie urodzenia dziecka z jednego z rodziców z obywatelstwem polskim, a drugiego z obywatelstwem wyłącznie niepolskim, rodzice mogą dokonać wyboru obywatelstwa wyłącznie niepolskiego dla dziecka. Ale jedynie pod warunkiem, że zrobią to w nieprzekraczalnym terminie trzech miesięcy od daty narodzin. Mało kto wie o tym techniczno-prawnym drobiazgu z nieprzekraczalnym terminem zgłoszenia, więc mało które małżeństwo mieszane, stale zamieszkałe za granicą, natychmiast po porodzie biegnie z noworodkiem do najbliższego konsulatu RP. Po upływie 3 miesięcy - klamka zapadła, niemowlę zostaje automatycznie obywatelem polskim.

Dziecku obojga podwójnych obywateli Polski i innego państwa nawet i ten ograniczony wyjątek nie przysługuje. Polska automatycznie uważa takie dzieci za obywateli polskich, nikogo nie pytając o zdanie i nie przyznajac rodzicom przywileju opt-out, czyli zgodnego  i łącznego optowania rodziców  za wyłącznie niepolskim obywatelstwem dla dziecka.

 Symetria prawna 

Na zasadzie nieograniczonego dziedziczenia obywatelstwa polskiego, wszyscy potomkowie obywateli II RP są obywatelami polskimi. Miejsce stalego zamieszkania - w  Polsce, w USA, Australii,  Izraelu czy Kazachstanie, posiadanie amerykańskiego, australijskiego, izraelskiego czy kazachskiego obywatelstwa, oraz znajomość lub nieznajomość języka polskiego nie są wedle ustawy materialnymi okolicznościami. Każda przeszła (1951 r.) obecna (1962 r.) , lub kiedykolwiek projektowana (2000 i 2006 r.) ustawa o obywatelstwie polskim w Polsce powojennej stanowi, że choć Polska toleruje podwójne obywatelstwo de facto -  w tym sensie, że formalnie nie zakazuje jego posiadania i nie karze za jego nabycie - to nie uznaje podwójnego obywatelstwa de iure, ponuieważ  uważa posiadacza podwójnego lub wielokrotnego obywatelstwa za obywatela wyłącznie polskiego.   Według ekspertyzy prawnej prof. Winczorka z 2000 roku, Polska nie może uznać podwójnego obywatelstwa de iure, ponieważ podwójny obywatel miałby wówczas zbyt wiele praw.

Na skutek istniejącej regulacji ustawowej, obywatel polski posiadający rownież inne obywatelstwo który nie zrzekł się (za pisemną zgodą Prezydenta RP) obywatelstwa polskiego, nie może ze skutkiem prawnym powoływać się przed władzami polskimi na swoje prawa wypływające z posiadania obcego obywatelstwa.

Bieda dla państwa leży w tym, że istnieje symetria prawna. Tak samo, jak obywatel polski, rownież Rzeczpospolita Polska nie może powoływać się na skutki prawne nabycia obywatelstwa obcego przez obywatela polskiego. Obywatel podwójny, np. Polski i Izraela, ma w wyniku tej symetrii identyczne polskie prawa obywatelskie jak obywatel wyłącznie polski.

Ponieważ aparat państwa jest konstytucyjnie zobowiązany do przestrzegania własnego porządku prawnego, więc nie może z ustaw wybierać wyłącznie kęsów, które smakują
  urzędnikom, a reszty wypluwać na obrus. Czyli nie może selektywnie przestrzegać tylko tych praw i obowiązków podwójnych obywateli, ktore państwu pasują, a wszystkie inne ignorować.

No i teraz z tego bieda, bo Agnieszka, nasz człowiek w Izraelu, będzie musiała zjeść gigantyczną żabę i do tego oświadczyć publicznie, że smaczna. Każdy izraelski Żyd który może udowodnić posiadanie co najmniej jednego przodka - dowolnie odległego - z obywatelstwem polskim, ma teraz  ustawowe prawo do otrzymania paszportu polskiego; chyba że Warszawa jest w stanie udowodnić dokumentami, że ten konkretny Żyd obywatelstwo polskie indywidualnie i prawomocnie stracił. 

Jak Warszawa tego nie udowodni, a paszportu dalej nie da, to taki polski Żyd w Izraelu ma wszelkie prawo przymusić Warszawę sądownie do wydania mu tego paszportu; a na bis, może jeszcze ośmieszyć Polskę
  w Strasbourgu.

 Utracone obywatelstwo?

Od powstania Izraela, tak przed jak i po 1968 roku, z Polski do Izraela wyemigrowały setki tysięcy osób, z których znakomita wiekszość ani nigdy nie zrzekła się polskiego obywatelstwa, ani też nigdy im go nie odebrano (w czasie, kiedy odebranie komuś obywatelstwa z inicjatywy państwa było jeszcze prawnie możliwe). Nawet Polacy "wyjechani" z PRL po marcu 1968 roku, z dokumentami podróży w jedna stronę, w których napisano im, że nie są obywatelami polskimi, faktycznie nie utracili prawomocnie polskiego obywatelstwa.

[Mało i niechętnie się o tym w Polsce mówi, ale Sąd Najwyższy RP prawomocnie orzekł już jakiś czas temu, że według stanu prawnego z 1968 roku nie można było nikogo pozbawić obywatelstwa PRL kolektywnie, en masse, wykonując tajną, nieopublikowaną uchwałę
  Rady Państwa PRL,  nie sporządzając natomiast i nie doręczając każdemu z zainteresowanych indywidualnej decyzji Rady Państwa na piśmie, stwierdzającej fakt utraty obywatelstwa polskiego przez konkretną osobę.  Wskutek tego defektu prawnego, emigranci pomarcowi nigdy prawomocnie nie utracili obywatelstwa polskiego, choćby komukolwiek w Warszawie roiło sie inaczej.] 

No i co teraz? Państwo prawa  - i polskie paszporty należne z mocy tego prawa tysiącom obywateli Izraela? Czy państwo populistów  - i odmowa wydawania polskich paszportów Żydom pochodzenia polskiego zamieszkałym w Izraelu,  pod nieprawdziwym pretekstem, który z łatwością będzie można przedstawić na arenie międzynarodowej jako bezpośredni dowód polskiego antysemityzmu? 

To nie pierwszy taki dylemat

Fikcja prawna wyłącznie polskiego obywatelstwa osób posiadajacych w rzeczywistości podwójne lub wielokrotne obywatelstwa Polski i innego państwa, znajdowała sie
  w latach 1999-2004 u podstaw  wyjątkowo złośliwego, nawet jak na polskie stosunki państwo-obywatel, wynalazku "pułapki paszportowej".

"Pułapkę paszportową" wymyślili i wprowadzili w życie Radek Sikorski, wiceminister spraw zagranicznych w rządzie AWS premiera Jerzego Buzka i Piotr Stachańczyk, wiceminister spraw wewnętrznych i administracji w tym samym rządzie, dziś prezes URIC [Urzędu d/s Repatriacji i Cudzoziemców]. Pułapka polegała na stanowczym obstawaniu, że Polonia zamorska, posiadająca obywatelstwa USA, Kanady lub Australii, ma wyrabiać paszporty polskie i tylko na tych paszportach podróżować do Polski. 

"Nasi rodacy w Stanach Zjednoczonych muszą zrozumieć, że nie jesteśmy jakąś tam republiką bananową,  do której można sobie wjeżdżać na obcych paszportach!"  - grzmiał Radek Sikorski 15 czerwca 2000 roku na konferencji "Polska - Polonii" w siedzibie ówczesnej agencji PAI (dziś PAIZ) w Warszawie. 

Dla postrachu i zwiększenia zysku z opłat za wydanie w konsulatach RP paszportów polskich  (pięciokrotnie wyższych niż pobierane za te same paszporty w kraju), od czasu do czasu bez słowa wpuszczano Polonię do Polski za okazaniem paszportow amerykanskich, kanadyjskich lub australijskich, ale potem wyrywkowo żądano od  losowo wybranych osób okazania paszportów polskich przy wyjeździe z Polski, grożąc niewypuszczeniem z Polski z powrotem do domu.

W przypadku Polonii powracającej do domu z krótkich urlopów w kraju, zatrzymanie na polskiej bramce granicznej do czasu wyrobienia paszportu polskiego groziło utratą pracy w kraju zamieszkania z powodu samowolnego przedłużenia urlopu. W drastycznych wypadkach
  - ruiną finansową, z powodu niedotrzymania terminów i zobowiązań płatniczych za oceanem. Groźba kilkutygodniowego czy kilkumiesiecznego uwięzienia w granicach RP, na czas szamotania się z polskimi urzędami o polski paszport przez osoby nie posiadające dowodu osobistego, meldunku, adresu stałego zamieszaknia w Polsce ani numeru PESEL,  doprowadziła na pewien czas do drastycznego spadku przyjazdów Polonii amerykańskiej z wizytami do Polski.

Rząd AWS przyznał się w Sejmie do około 80 wypadków zatrzymania Polonii przy wyjeździe z Polski za brak paszportu polskiego w latach 1999-2000. Nie wiadomo, ile takich wypadków zaszło przez cały okres stosowania pułapki paszportowej, tj. do 2004 roku.

Naturalnie, na granicy molestowano paszportowymi wstrętami tylko polonijnych szaraków, nie mogących sie bronić. Ciekawym zbiegiem okoliczności żaden strażnik graniczny RP nigdy nie podskoczył na Okęciu obywatelowi Zbigniewowi Kazimierzowi Brzezińskiemu, synowi przedwojennego polskiego dyplomaty, urodzonemu 28 marca 1928 roku w Warszawie z ojca obywatela polskiego i matki obywatelki polskiej, a zatem ustawowo obywatela polskiego od urodzenia, który nigdy nie zrzekł się obywatelstwa polskiego, a w Stanach Zjednoczonych naturalizował sie dopiero w 1958 roku, w wieku 30 lat. Profesora Brzezińskiego jakoś nikt o polski paszport nie niepokoił, choć zgodnie z literą polskiego prawa powinien był go mieć, by móc opuścić Polskę po swoich wizytach.


Kres granicznej wredności wobec zamorskiej Polonii położyło dopiero demarche Unii Europejskiej w maju 2004 roku, upominające Polskę, że
  obywatele USA, Australii i Kanady mają prawo bezwizowego wjazdu do Polski  i krótkoterminowego pobytu na zasadach ogólnounijnych, a posiadanie lub nieposiadanie przez nich także obywatelstwa polskiego jest w tej kwestii "ni pri cziom". Pułapki paszportowej praktycznie zaprzestano po tym demarche, czyli od połowy 2004 roku.  Przepisy pozwalające na jej stosowanie pozostały jednak  nietknięte. Zamiast je znieść lub zmienić, polecono Straży Granicznej by przestała tych przepisów przestrzegać.  Pułapkę paszportową na podwójnych obywateli można więc z latwością uruchomić ponownie, w każdej chwili - jednym telefonem z MSWiA do Straży Granicznej, którego potem dziecinnie łatwo się wyprzeć. 

Legalność i praworządność wydawania tajnych instrukcji dla organu państwa, jakiego obowiazującego prawa ma NIE PRZESTRZEGAĆ, to osobny temat na osobną analizę polskiej rzeczywistosci politycznej.

 

Radek 2003: je ne regrette rien 

W 2003 roku Radek Sikorski, wówczas na politycznym wygnaniu w American Enterprise Institute w Waszyngtonie, zagadnięty przeze mnie e-mailem o sens upierania sie przy paszportach polskich dla Polonii, odpisał mi następująco 

From : "Radek Sikorski" rsikorski@aei.org
Reply-To :
To : "'Stary Wiarus'"
Subject : RE: Winszuję zwycięstwa
Date : Wed, 29 Jan 2003 07:39:46 -0500

Szanowny Panie,

Rodzice uczyli mnie aby anonimy wyrzucac do kosza. Odpowiadam, gdyz
bliskie mi sa sprawy Polonii a z Panskiej relacji wynika, ze nastapilo ostatnio dramatyczne pogorszenie w sprawnosci wydawania polskich paszportow. Jest to nie do przyjecia i budzi sluszny sprzeciw.

W zwiazku z druga poruszona przez Pana sprawa, zalaczam informacje
ze strony internetowej ambasady USA w Warszawie o tym jak wedlug
niej powinny zachowywac sie osoby posiadajace podwojne obywatelstwo USA i Polski: obywatele USA posiadajacy takze polskie obywatelstwo wjezdzajac do Polski powinni okazywac polski paszport, a wjezdzajac do USA amerykanski. Sadze, ze to logiczne i spelnia zasade
wzajemnosci w stosunkach miedzy panstwami. Uwazam, ze jako urzednik RP mialem obowiazek upominania sie o rowny szacunek dla paszportu RP. Sadze, ze Pan, jako Polak, powinien sie ze mna zgodzic.

Dalsza anonimowa korespondencja z Panskiego adresu zostanie wpisana na liste junk mail na moim serwerze i do mnie nie dotrze.

Z powazaniem,
Radek Sikorski

 -        Oburzony Radek strategicznie przedstawił ostrzeżenie przed pułapką paszportową opuiblikowane przez ambasadę USA jako wyraz aprobaty rządu USA dla jej funkcjonowania. Strategicznie nie dodał,  że rząd USA zapewne popiera również  polskich kieszonkowców, gdyż ambasada USA w Warszawie także i przed nimi ostrzega obywateli USA na swoich stronach internetowych.

-        Oburzony Radek strategicznie pominął, że zapewne w ramach rzekomego amerykańskiego poparcia dla polskiej myśli paszportowej, w USA od sierpnia 2000 roku usuwa się z pracy obywateli USA, którym do jej wykonywania potrzebny jest certyfikat bezpieczeństwa osobowego (security clearance) Departamentu Obrony USA, jeśli osoby takie wykażą obywatelską nielojalność wyrabiając sobie nie-amerykański (w tym także polski) paszport. Istotna i wpływowa grupa Polonii amerykańskiej postępując tak, jak Radosław sobie życzy, tj. wyrabiając paszporty polskie, automatycznie likwidowalaby tym samym raz na zawsze swoje kariery zawodowe w amerykańskiej służbie państwowej , silach zbrojnych, lub ogromnym sektorze przemysłu prywatnego majacym związki kontraktowe z bezpieczeństwem narodowym lub obronnością USA.

-        Oburzony Radek oświadczył, że to logiczne, by każdy Polak na swiecie za polski paszport gotów był na dnie z honorem lec, bez względu własny interes. Po czym  podał w  wątpliwość moją polskość (bo wszak tylko nie-Polak może się z Radkiem nie zgadzać), zabrał zabawki i opuścił piaskownicę. 

W ten sposób, otrzymalem dzięki Radkowi wgląd w polską kulturę polityczną nie tolerujacą żadnego sprzeciwu,  przykład figury polskiego tańca chochoła, oraz próbkę jakości debaty polonijnej gęsi z krajowym prosięciem. A także dodatkowy argument, bym z emigracji nie wracał nigdy, gdyż życie pod władzą takich polityków groziłoby mi apopleksją.

==================

 No więc, jak to w końcu jest? 

-        Czy IV RP ma się przy polskich paszportach dla Polonii upierać, czy nie upierać? 

-        Czy Polonia świata obejmuje, czy nie obejmuje polskich Żydów? 

-        Polscy Żydzi w Izraelu to są prawnie w większości obywatele polscy, czy nie obywatele polscy, i na jakiej podstawie prawnej?  

-        Czy państwo moze odmówić paszportów polskich dowolnie wybranej szerokiej kategorii obywateli polskich (na przykład wszystkim Żydom zamieszkałym w Izraelu,  wszystkim łysym, wszystkim rudym etc.), czy też nie może tego uczynić, i na jakiej podstawie prawnej? 

-        Gdzie w polskim prawie znajduje się oficjalna  definicja Żyda? 

-        Jeżeli polski Żyd zamieszkały stale w USA musi, zdaniem Agnieszki Magdziak-Miszewskiej, konsula generalnego RP w Nowym Jorku , wyrobić sobie polski paszport i podróżować na nim do Polski,  

-        to czy polski Żyd zamieszkały stale w Izraelu też musi, zdaniem Agnieszki Magdziak-Miszewskiej, ambasadora RP w Izraelu, wyrobić sobie polski paszport, czy wręcz przeciwnie? 

-        Czy Polska jest, w aspekcie praworządności, republiką bananową?

komentarze (15)

W Temacie Maci - wtemaciemaci.salon24.pl