Pomimo spóźnionego kontrataku Gazety Wyborczej, starającej się objaśnić, że nic takiego się nie stało, bo przecież taki sprzęt jest komercjalny, więc w razie potrzeby robokopter i dla policji może latać, marka łódzkiej firmy Robokopter sp. z o.o. poszła w świecie ostro w górę, za odwagę i innowację w technologiach protestu.

Firma co prawda teraz pewnie będzie miała teraz kontrolę za kontrolą – skarbową, sanitarną, deratyzacji, urzędu lotnictwa cywilnego, opieki nad dziećmi, zdrowia psychicznego, policji od software etc. etc., ale za to uzyskała świetną prasę w miejscu, gdzie nic polskiego nigdy przedtem nie było i długo potem nie będzie – na blogu Danger Room wpływowego amerykańskiego miesięcznika ‘Wired’ poświęconego interakcjom technologii z kulturą, gospodarką i polityką.

http://wired.com/dangerroom/2011/11/ows-drones/

Trudno było trafić lepiej. Niewykluczone że w następstwie zainteresowania ‘Wired’ łódzka firma trafi jakiś kapitał rozwojowy, zamówienie na 50 robokopterów dla Pentagonu, albo ofertę wykupienia firmy przez poważne amerykańskie przedsiębiorstwo zbrojeniowe.

Miesięcznik ‘Wired’ jest wydawany przez korporację Condė Nast, wydawców między innymi Vogue i New Yorker. Danger Room to stały blog na temat technologii mających bezpośredni wpływ na bezpieczeństwo narodowe Stanów Zjednoczonych. O Donaldzie Tusku i Bronisławie Komorowskim nikt tam nie słyszał i nie usłyszy, bo nie ma takiej potrzeby. Natomiast o firmie Robokopter sp. z o.o. i jej udanym małym robokopterze w układzie Y6 (trikopter z podwójnymi przeciwbieżnymi wirnikami nośnymi) – jak najbardziej.

Wracając do Warszawy:

Ponieważ następnym etapem miłości władz do otwartego społeczeństwa obywatelskiego będzie teraz bicie z piąchy i z glana podczas zgromadzeń publicznych, gazowanie i aresztowanie każdego, kto by trzymał jakikolwiek przedmiot z anteną i przez to wyglądał, jakby czymś zdalnie sterował, taktyka użycia latających kamer przez miejską partyzantkę medialną będzie musiała ulec odpowiednim zmianom.

Z praktyki wojskowej artmii technologicznie zaawansowanych, należy zapożyczyć taktykę “perched sensor platform”, czyli stacjonarnej kamery na pokładzie latającej platformy obserwacyjnej, nie unoszącej się wszakże w powietrzu, ale zaparkowanej w miejscu dominującym nad obszarem obserwowanym, gdzie platforma siedzi cicho i udaje że jej nie ma, cały czas przekazujac obraz. Miejsce lądowania (ang. perch, pol. po prostu grzęda) wybiera się tak, żeby nplowi nieporęcznie było się do tego miejsca szybko dostać, jeśli zauważy kamerę.

W scenariuszu Placu Konstytucji oznacza to dyskretne zaparkowanie robokoptera na pobliskim dachu i filmowanie wydarzeń za pomocą zdalnie sterowanej (pan/tilt/zoom) kamery. Bezpieczeństwa sprzętu musi pilnować obserwator z lornetką na innym dachu, z telefonem do pilota. O ile kamera zostanie zauważona, a spod klapy wejściowej na dach wylezie trzech zomowców, którzy z okrzykiem “ruki wwierch!” rzucą się z pałami w stronę robokoptera – maszyna niezwłocznie odlatuje.

Wariantem taktyki perched sensor platform jest zaparkowanie zdalnie sterowanej platformy obserwacyjnej w miejscu, do którego z przyczyn technicznych nplowi w ogóle bardzo trudno się dostać. W Afganistanie to jest na ogół skałka na grani z długim i kłopotliwym dojściem. W warunkach miasta, to może być komin, stary i niebezpieczny dach z kruchej dachówki, jeden z kandelabrów na Placu Konstytucji, dach jakiegoś urzędu, a jeszcze lepiej ministerstwa, żuraw budowlany etc.

Zapis obrazu jest wtedy dokonywany przez kamerę na stojącej nieruchomo, zaparkowanej platformie, co jakości obrazu tylko na zdrowie wychodzi.Endurance, czyli maksymalny czas misji platformy, może być daleko dłuższy, bo nieczynne silniki wirników nośnych nie pobierają energii z baterii. Fakt, że kamera może latać, służy tylko do jej ewakuacji po zakończeniu zdjęć, albo do awaryjnej eakuacji dla ochrony sprzętu przed działaniami npla.

W każdym razie – Well done, chłopaki z Robokoptera!