czwartek, 8 maja 2008

Akceptujemy gramatykę taką, jaka jest?




Podobno dokonał sie przełom, i akceptujemy Rosję taką, jaka jest. Czyli z dobrodziejstwem inwentarza.


Z 'bliską zagranicą' i 'kuricą nie pticą'.

Z trzymaniem w pomorskich magazynach (wybudowanych przez Polskę z uśmiechem i za własne pieniądze), do 1990 (!) roku, 15 megaton broni jądrowej, której według jednej z najistotniejszych konwencji rozbrojeniowych (NNPT) , podpisanej i ratyfikowanej przez Polskę, nie miało prawa tam być

Z utajnionymi w większości aktami sprawy katyńskiej i formalną odmową uznania tej zbrodni za ludobójstwo.

Z nieznanymi miejscami pochówku polskich oficerów, którzy znikli z powierzchni ziemi, a ich ciał nie odnaleziono w Katyniu (okolo jedna trzecia wszystkich polskich ofiar decyzji sowieckiego Politbiura).

Z obywatelstwem radzieckim (dziś rosyjskim, białoruskim, ukraińskim, kazachskim etc.) miłościwie nadanym milionom Polaków dekretem Rady Najwyższej ZSRR z dn. 29 listopada 1939 r. , do dziś uznawanym przez RP za decyzję praworządną i prawomocną, skrupulatnie przestrzeganą przez organa polskiej administracji państwowej.

Ze świętem narodowym w rocznicę wyparcia wojsk polskich z Moskwy.

Z kompletem archiwalnych dokumentów, których niedopalone szczątki zachowane w Polsce przyprawiają polskich polityków o drżenie łydek, kiedy tylko rosyjski dyplomata burknie w ich stronę: "poniatno?"


W porządku. Jak realpolitik, to realpolitik. Nawet jeżeli jest z wszech miar niejasne, co Polska bedzie z tej realpolitik miała, poza ewentualnym kontraktem na szczapy do opalania samowara na stacji Chandra Unyńska i miłościwym pozwoleniem na dostarczanie zakąsek pod Stoliczną do bufetu kremlowskiego.


Jest to wszakże niejasne wyłącznie dla MSZ RP. Dla wszystkich innych obserwatorów jest jasne, że Polska bedzie miała z tego to samo, co przedtem, przez poprzedzające 300 lat, czyli zapiekłą rosyjską nienawiść, pogardę i próby restauracji stanu rzeczy, którego odbiciem jest druga tarcza herbowa od góry na prawym skrzydle herbowego orła Romanowów.



Nie mając żadnego przełomowego pomysłu na fundamentalną poprawę tego stanu rzeczy, chciałbym zaproponować daleko skromniejsze usprawnienie. Chciałbym mianowicie zgłosić postulat, aby urzędujacy minister spraw zagranicznych Rzeczypospolitej Polskiej znał język ojczysty w wystarczającym stopniu, by poprawnie posługiwać się nim w mowie. Minister popełnił bowiem gruby, choć dosyć pospolity wsód polityków błąd językowy. Mianowicie, w koniugacji czasowników myli mu się pierwsza osoba liczby pojedynczej z pierwszą osobą liczby mnogiej.

Gdyby minister Radosław Słońce ("l'etat, c'est moi") powiedział był zgodnie ze stanem faktycznym "akceptuję Rosję taką, jaka jest", nie byłoby w ogóle żadnej sprawy. Natomiast tak, jak był powiedział, to nie wiadomo, kto to mianowicie są ci tajemniczy 'MY' w zwrocie "akceptujeMY Rosję".

Bo ja na przyklad Rosji w takiej formie, jaka obecnie istnieje, nie akceptuję. Nad akceptacją obiecuję się zastanowić, ale dopiero wtedy, kiedy zajdą tam poważne zmiany. Znam również co najmniej kilkanaście osób mających takie same zdanie. Nie bardzo wiem zatem, na jakiej podstawie MSZ RP włączyło nas do poboru wiosennego do batalionu szturmowego pod śnieżnobiałym sztandarem kapitulacji, z wyhaftowanym złotymi literami hasłem "Akceptujemy Rosję Taką, Jaka Jest".

Swego czasu w podobnym duchu kultury języka ojczystego surowo upominałem pana profesora Sadurskiego, by pisał poprawnie: "mój wywiad i bezpieka", zamiast "nasz wywiad i bezpieka", ponieważ jedyny tytuł pana profesora do wspólnoty z osobami, które nie poczuwają się do statusu współwłaściciela lub kombatanta PRL-owskiego wywiadu i bezpieki, to członkostwo wspólnoty gatunkowej ssaków.

Podobny kontekst stosuje się do wystąpienia pana ministra spraw zagranicznych. Byłbym zobowiązany, gdyby pan minister zechciał akceptować Rosję wyłącznie w imieniu wlasnym i ewentualnie kolegów. Chyba, że to był kolejny wykwintny dowcip językowy pana ministra oparty na wyśmienitej znajomosci języka angielskiego, której brakuje kolegom, którzy nie pojęli wyrafinowanej aluzji pana ministra. Jeśli bowiem, akceptując Rosję taką, jaka jest, pan minister Sikorski miał zamiar podkreślić członkostwo Rosji we wspólnocie gatunkowej ssaków, to miał świętą rację.


Rosja, taka jaka jest - sucks.

Brak komentarzy: