Gazeta Wyborcza z uciechy nieomal w majtki sika:

Radiosłuchacz inżynier zagiął Gmyza: "Dobrze, ale jakie było stężenie?"
Późnym wieczorem w Radiu TOK FM gościł Cezary Gmyz. Były telefony z pytaniami od słuchaczy. - Sprawa jest poważna, nie można jej potraktować w sposób zdawkowy. Nigdzie nie znalazłem stężenia tego domniemanego trotylu. Szukałem w internecie i nigdzie nie znalazłem... - tak rozmowę zaczął jeden z nich, dr inż. Grzegorz Szewczyk. Na pytanie Szewczyka Gmyz odpowiedział: - Z informacji, które ja dostałem, stężenie było różne, od ilości mniej niż śladowych - jak mówi jeden z moich informatorów - poprzez ilości śladowe, aż do informacji, że... Tu słuchacz wtrącił: - Zaraz, czy to były ppm-y, czy to były dziesiątki ppm-ów czy setki? - Wie pan, ja nie operuję w tych kategoriach... - zagubił się Gmyz. - Ppm-y to parts per million - uściślił słuchacz. - Muszę powiedzieć, że mnie pan tutaj zagiął - przyznał Gmyz.


- I tu dochodzimy do zasadniczej rzeczy. Ja rozumiem, pan i pan prowadzący jesteście humanistami, ale jest też podejście techniczne (...). Od trzydziestu lat zajmuję się analizą instrumentalną wszystkich związków, w tym również związków wysokoenergetycznych. (...) Ja się na tym znam. 
 

Kłopot w tym, że dr. inż Grzegorz Szewczyk, rzekomy fachman od analizy instrumentalnej który zadzwonił do TOK FM, jest akurat tak samo wiarygodny jak “emerytowany pilot wojskowy Nikołaj Łosiew” który na potrzeby Gaz Wyb widział 20 minut po katastrofie smolenskiej nie tylko kokpit Tupolewa, ale i pięć ciał w tym kokpicie, zaś natychmiast po udzieleniu wywiadu rozwiał się w niebyt, tak samo jak kokpit zresztą, i dotychczas nie powrócił.
wyborcza.pl/1,76842,7851954,Piaty_glos_w_kokpicie__dyrektor_Kazana_.html 

Dlaczego? Dlatego, że detektory do użytku polowego, oparte na wykorzystaniu spektroskopii ruchliwości jonów (IMS) i spektroskopii Ramana, jakich użyli ostatnio polscy eksperci w Smoleńsku, podają odczyt jakościowo, a nie ilościowo. Identyfikują substancję, a nie mierzą jej stężenie. Od tego są inne instrumenty, już w laboratorium.
Red. Gmyz nie ma niestety wykształcenia technicznego, więc nie mógł zareagować tak jak należało, kiedy dr inż. Łosiew mądrzył się na termatparts per million. Wystarczyło bowiem zapytać “ppm? parts per million? Znaczy, części materiału wybuchowego na milion części czego mianowicie, panie doktorze?”
O wynikach ilościowych wyrażonych w ppm może bowiem być ewentualnie mowa w chromatografii gazowej, ale ani w spektroskopii IMS ani w spektroskopii ramanowskiej. Jakościowa identyfikacja substancji przez te metody jest wiarygodna nawet przy ich niewiarygodnie małych, śladowych ilościach...
Telefon doktora inżyniera Szewczyka do studia TOK FM jest akurat tak samo spontaniczny i autentyczny jak spontaniczne i autentyczne było zdarzenie na Placu Czerwonym podczas wizyty Ronalda Reagana w Moskwie 25 maja 1988 roku. 

Do prezydenta USA podeszła mianowicie wtedy grupa "całkowicie przypadkowo" obecnych na placu "turystów radzieckich", by wyrazić mu swoją dezaprobatę z powodu naruszania praw człowieka w USA. Podczas zdarzenia, osobisty fotograf prezydenta, Peter Souza, wykonał kilka zdjęć. 
Dopiero wiele lat później, “turysta” z aparatem fotograficznym i światłomierzem na szyi, ubrany w pasiastą koszulce, pierwszy z lewej na zdjęciu, został zidentyfikowany jako 31-letni w maju 1988 roku major KGB, Władimir Władimirowicz Putin. Chłopaki z Łubianki przesadziły trochę ze scenografią i rekwizytami - Putin ma na szyi aparat “Zenit-E” z wbudowanym światłomierzem, więc osobny światłomierz jest niepotrzebny. Ale czego się nie robi, by wyglądać na turystę.