Po przeczytaniu z przyjemnością wiadomości o osiągnięciu porozumienia in principio w sprawie instalacji w Polsce części amerykańskiej tarczy antyrakietowej, mam wrażenie, że w lutym 2008 zakończyła się, na dwa lata przed jej rozpoczęciem, kampania prezydencka 2010 roku. Prezydent Sikorski umiejętnie wykorzystał w tej kampanii istotne atrybuty osobiste i polityczne, które posiada, a których pan Donald Tusk, pokonany kandydat, nigdy nie miał.
Po pierwsze, pan prezydent Sikorski ma bardzo dobre wejścia w amerykańskie środowiska decyzyjne i opiniotwórcze, zwłaszcza po stronie republikanów, choć bynajmniej nie tylko. Ponieważ to są kontakty kanałami pozarządowymi, a po części wręcz prywatne, zaś prezydent Sikorski potrafi "trzymać karty przy orderach", Tusk w gruncie rzeczy nie ma pojęcia ani o tym, kogo Sikorski zna w Waszyngtonie, ani co może tam załatwić. Ze względu na dość hermetyczny charakter środowisk, do jakich należy najpierw wejść, żeby potem móc negocjować na wysokim szczeblu z wykorzystaniem osobistych kontaktów, służby wywiadowcze takiej jakości, jaką może uruchomić na kierunku amerykańskim Tusk, mogą prezydentowi Sikorskiemu zasadniczo nagwizdać. Bo choćby przyszło ze wsi tysiąc atletów, i każdy zjadłby tysiąc kotletów, żaden spec-analityk krajowy nie jest w stanie ustalić, na przykład, z kim teść Sikorskiego jest w stanie prywatnie umówić go na lunch, ani z kim Sikorski może zagrać w Maryland w golfa kiedy tylko zechce.
Po drugie, prezydent Sikorski już jako licealista wygrał uczniowską olimpiadę jezyka angielskiego, a Tusk nie. Że nie wspomnimy o uzyskaniu następnie dyplomu PPE w Oxfordzie i posługiwaniu się angielskim także i w domu. W następstwie czego, w Ameryce prezydent Sikorski może negocjować z kim zechce bez tłumacza, w cztery oczy, w całkowicie idiomatycznym angielskim, w razie potrzeby z amerykańskimi wtrętami. A Tusk nie może. Tusk bez tłumacza może ewentualnie przyjść do Angeli, ale w USA potrzebuje tłumaczy języka angielskiego, których udział automatycznie usztywnia atmosferę negocjacji, bo każde pytanie i każda odpowiedź musi czekać, aż tłumacz skończy. I żeby przyszło z tej samej wsi tysiąc atletów, a każdy zjadłby tysiąc kotletów, Tusk nie może sprawdzić z żadnego niezależnego od Sikorskiego źródła, o czym była mowa w pokoju, w którym był Sikorski, Condi i dwóch małomównych facetów z Pentagonu. Nigdy nie bylem w tym budynku, ale założę się, że w czasie kiedy minister rozmawiał, świta z MSZ w Warszawie i ambasady RP w Waszyngtonie dostała od Amerykanów w atmosferze pełnej kurtuazji znakomitą kawę i świetne ciasteczka, tyle że w saloniku na innym piętrze.
Po trzecie, prezydent Sikorski po części zawczasu wymanewrował Rosjan, razem ze złowrogimi bredniami Rogozina, że Polska niech lepiej uważa, bo już raz straciła jedną trzecią ludności. Ta jedna metafora jest warta w ustach Rosjanina tysiąca słów. Polska miała w 1939 roku około 35 milionów ludności. Jedna trzecia z tego, to ponad jedenaście milionów. Co oznacza, że do 6 milionów śmiertelnych ofiar II wojny światowej, Rogozin dodał ludność utraconą przez Polskę w wyniku przesunięcia siłą jej granic przez ZSRR. Rozbiorem groził?
Na szczęście, bon mot Rogozina nie przeszkadza, że jego groźba ma tyle mocy wybuchowej, co wilgotny kapiszon, ponieważ jeszcze przed jej wygłoszeniem została zdezawuowana przez Ławrowa, który zmuszony był przyznać przez zaciśnięte zęby, że Rosja nie ma wobec polskiej polityki zagranicznej prawa weta. Rogozin, na zasadzie "pожа кирпича просит" niemal doprasza się, aby udzielić mu dyplomatycznej odpowiedzi, ustnie, po rosyjsku, poprzez trzeciego sekretarza ambasady polskiej do spraw nieistotnych, gdzieś przy kaloryferze w brukselskich kuluarach, albo nad szklanką wódki na bankiecie z okazji rocznicy opuszczenia Moskwy przez wojska polskie:
Że Rosjanie też powinni uważać, bo kiedy ostatni raz uwierzyli w bona fides sojuszu rosyjsko-niemieckiego, to stracili na tym około 23 milionów ludzi, prawie czterokrotnie więcej niż Polska, nie licząc obywateli, których przy okazji z podejrzliwości wyrżnęli sami. Według uznania polskiego dyplomaty można opcjonalnie dodać na końcu "… мать твою!"
Zdecydowanie mści się dziś krótkowzroczność i małostkowość lobby radzieckiego w Warszawie w 2001-2002 roku, oraz profesjonalne niechlujstwo dyplomacji rosyjskiej odpowiedzialnej za kultywację tego lobby. W Jasieniewie zdecydowanie będą musieli kogoś wezwać na dywan i skasować mu premię. Trzeba bowiem było radzieckiemu lobby w Warszawie we właściwym czasie, bez zwłoki, w podskokach, entuzjastycznie, z oklaskami przystać na nominację Sikorskiego na ambasadora RP w kwaterze głównej Unii Europejskiej.
W Brukseli mogli go byli przynajmniej obstawić ludźmi od monitorowania, co robi. Poza tym, Sikorski nie zna francuskiego ani niemieckiego w tym samym stopniu, w jakim zna angielski. Angielski jest drugim albo trzecim (zależnie kogo pytać) językiem dyplomacji EU, ale nie pierwszym. Brak biegłej znajomości francuskiego i niemieckiego miałby taki wpływ na pracę ambasadora w Brukseli, jak ręka w gipsie na sekretarkę. W Brukseli Sikorski musiałby także początkowo popracować nad poszerzeniem kręgu euro-kontaktów, co zajęłoby mu trochę czasu, więc lobby radzieckie w kraju miałoby przez ten czas trochę więcej luzu. Ale nie zrobili tego, i teraz przyjdzie im żałować. Albowiem na niepuszczeniu Radka do Brukseli wyszli jak Zabłocki na mydle.
Bo Radek prywatnie udał sie do USA, gdzie kontakty miał już przedtem, a gdy mu odmówiono Brukseli, spędził trzy lata w konserwatywnym think-tank American Enterprise Institute (AEI) gdzie poważnie je poszerzył i wzmocnił.
Co prawda, działajacą od czerwca 1996 roku w ramach AEI Nową Inicjatywę Atlantycką (NAI), której dyrektorem wykonawczym był w latach 2002-2005, zwinięto po powrocie Radka do Polski w 2005 roku, formalnie włączając ją do szerszego programu badawczego studiów europejskich w AEI, a faktycznie likwidując jako samodzielną jednostkę organizacyjną.
Ale kto (czy to z ciemnoty, czy z niecnoty) czerpie z tego jakąś pociechę, albo wątpi na tej podstawie w siłę przebicia Radka, ten niech poszuka w sieci listy osób, które przy powolaniu NAI objęły tą inicjatywę swoim patronatem, oraz znacznie dłuższej listy członków rady doradców NAI (International Advisory Board). To jest, z grubsza rzecz biorąc, podstawowa i bardzo niepełna lista osób, do których Radek zawsze może zadzwonić, a one podniosą słuchawkę, zamiast powiedzieć sekretarce że ich nie ma.
Zaraz się zaczną rozpaczliwe krzyki z prawa i lewa, że agent, że zdrada, że Żydzi, że masoneria, że cykliści, że judaszowe srebrniki.
Wszystkich PT Krzykaczy zawiadamiam, że mając do wyboru ostatnie trzysta lat dyplomacji brytyjskiej, siłę Ameryki, członkostwo NATO i integrację Polski z Zachodem albo wdzięk spadkobierców Katarzyny Wielkiej i Żelaznego Feliksa, "bliską zagranicę", ropę i gaz tylko przez dziwnych wschodnich macherów, oraz status koncesjonowanego dostawcy swinnoj tuszonki do wszystkich guberni Wszechrosji - ja wiem dobrze, sympatyków której z tych dwóch opcji wolałbym widzieć w pałacu prezydenckim. A trzeciej, neutralnej opcji: ̶ "a ja sobie stoję w kole i wybieram kogo wolę, wszyscy mnie za to lubią i przynoszą mi prezenty" ̶ dla Polski nie ma i nigdy nie było.
Krzyki zaraz się staną wręcz rozdzierające, ale nie ma ucieczki od faktów:
̶ Brytyjczycy i Amerykanie nie wymordowali w lesie 21 tysięcy polskich jeńców wojennych z taką sprawnością, że w 68 lat potem nie wszystkich grobów można się doszukać, ani nie zadbali o to, żeby przez pięćdziesiąt lat nie wolno było o tym mówić.
̶ Brytyjczycy i Amerykanie nie nakazali Polakom wybudować na ich własny koszt w Polsce magazynów brytyjskiej i amerykańskiej broni jądrowej, posprzątać po robotnikach, wynieść się za bramę, oddać klucze i zamknąć mordę.
̶ Amerykanie, którzy chcą w Polsce umieścić dziesięć, słownie 10, konwencjonalnie uzbrojonych rakiet, najpierw zapytali, co Polska na to, i czy się zgodzi.
Klaka, rozpaczliwie krzycząca, że zdradziecki Zachód Polskę w Jałcie sprzedał, więc miejsce Polski jest u boku Rosji, bo ona Polski nie sprzedała, zawsze programowo milczy jak grób na temat kto w Jałcie kupił, w dodatku tanio. Zachód nie rozpoczął w 1945 roku III wojny światowej z Rosją o Polskę również dlatego, że mógłby jej nie wygrać. Z tego samego powodu Rosjanie nie rozpoczną takiej wojny z Zachodem teraz.
Tusk, dawniejszy konkurent prezydenta Sikorskiego do prezydentury, ma teraz do w przeżucia w przededniu podróży do Moskwy ciekawy dylemat polityczny: czy lepiej jest wyjść na zdrajcę, czy na idiotę. Niezależnie od tego, który wariant zrealizuje p. Tusk, prezydent Sikorski wyjdzie na męża stanu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz