Wczoraj wytknąłem we wpisie "Państwo półpiśmiennych czynowników", że Żydzi polscy "wyjechani" z Polski po marcu 1968 roku nigdy prawomocnie nie utracili obywatelstwa polskiego, z powodu błędu prawnego ówczesnych wladz PRL, jaki w 2001 roku zidentyfikował Sąd Najwyższy RP, a w 2005 roku Naczelny Sąd Administracyjny RP. Podałem odnośniki do orzecznictwa.
Powinienem się był domyślić, że orzecznictwo najwyższych sądów w państwie, to żadna przeszkoda dla rodaków z przekrwionymi oczami i kubłem gówna, którzy wiedzą lepiej, że sądy sądami, a oni sobie żadnych Żydów w Polsce nie życzą, i już. A że przy takiej świadomości społecznej Polska pozostanie na zawsze krajem bezprawia i pośmiewiskiem dla obcych, to już dla tych rodaków zupełny drobiazg i inny temat. Bezprawie im nie wadzi, a wyśmiewani - będą narzekać na antypolonizm.
Walnął mi bowiem ktoś w komentarzach tak:
Zdaje się,
że ci którzy wystapili z wnioskami o obce obywatelstwo, skutecznie pozbawili się polskiego. A takich jest większość. I powinni być traktowani jako cudzoziemcy. Zapewne ci, którzy byli w wieku do 18 lat mogą mieć inny status. Chociaż ci powyżej 14 lat już niekoniecznie. Zależy co podpisywali.
2008-02-29 01:16
Zdaje sie? Znaczy, komu się zdaje? Oto Polska - wszystkim sie zdaje, nikt nie zajrzy do źródeł, bo od tego głowa boli, wszyscy gardłują na wyprzódki.
Jak dobrze sam wiem na własnym przykładzie, jako obywatel australijski, można nie tylko "złożyć wniosek o obce obywatelstwo", ale to obce obywatelstwo dostać i mieć je od 25 lat, a nadal być uważanym przez prawo RP za obywatela wyłącznie polskiego.
Automatyczna utrata obywatelstwa polskiego w momencie nabycia obywatelstwa obcego ostatni raz istniała w prawie polskim - mądrze i konsekwentnie - w dawno odeszłej w przeszłość Polsce praworządnej. W II Rzeczypospolitej, w ustawie o obywatelstwie polskim z 1920 roku.
Według aktualnie obowiązującej ustawy o obywatelstwie polskim z 1962 roku (ustawy gomułkowskiej jeszcze, lekuchno kosmetycznie zmienionej, poprzez dostosowanie terminologii do nowej struktury organów państwa po 1989 roku, ale niewiele poza tym), obywatel może utracić obywatelstwo polskie na własny wniosek, ale wyłącznie jeżeli Prezydent RP działajacy osobiście (!) wyrazi na to swoją osobistą zgodę.
Za prezydentury Kwaśniewskiego wydano w 2000 roku prezydenckie rozporządzenie, w którym procedura składania wniosków o zgodę Prezydenta RP na wlasnowolne zrzeczenie się obywatelstwa polskiego została obstawiona takimi przeszkodami administracyjnymi, że jest dla normalnego człowieka praktycznie nie do przebycia.
Mój zwięzły wykład o praktyce korzystania przez obywatela RP z jego konstytucyjnego prawa do zrzeczenia się obywatelstwa polskiego (art.34 ust.2 Konstytucji RP) jest tutaj, pod przejrzystym tytułem "Poległy na wałach":
Poległy na wałach
Z "wyjechanymi" w 1968 roku Żydami polskimi natomiast o zupełnie co innego chodziło.
Jako część procedury emigracyjnej w PRL wymagano od tych ludzi podpisania wniosków o zrzeczenie się obywatelstwa polskiego. Nie podpiszesz - nie wyjedziesz. Kłopot w tym, że Sąd Najwyższy orzekł był w 2001 roku, a Naczelny Sąd Administracyjny w 2005 roku, że ówczesne gorliwe komuchy przekroczyły własne ówczesne prawo.
Jeśli ktoś ma prawnie utracić obywatelstwo polskie, to na podpisaniu wniosku o zrzeczenie sprawa się nie kończy, a dopiero zaczyna. Skuteczna prawnie utrata obywatelstwa wymagała wtedy (tak samo jak wymaga teraz), żeby ten wniosek został INDYWIDUALNIE rozpatrzony, a wnioskodawca otrzymał INDYWIDUALNĄ, imienną decyzję o utracie obywatelstwa polskiego. Wtedy od Rady Państwa, teraz od Prezydenta RP.
Jak takiej indywidualnej decyzji nie było, to obywatel, pomimo podpisania wniosku, obywatelstwa polskiego nie tracił. Zaś indywidualnych decyzji pomarcowe komuchy nie wydawały w ogóle, bo im się błędnie wydawało, że sprawę załatwia tajna, nigdzie nie opublikowana uchwała Rady Państwa w tej sprawie.
Po upadku komunizmu, najwyższe sądy w państwie orzekły, że ta tajna uchwała nie wystarczała, i nie umożliwiała państwu pozbawiania swoich obywateli obywatelstwa polskiego en masse, bez indywidualnych decyzji. W wyniku błędu prawnego komuchów w 1968 roku, nikt z "wyjechanych" nie utracił prawomocnie obywatelstwa polskiego.
Tyle, że półpiśmienni czynownicy i kibicujący im półpiśmienny motłoch uważają, że wiedzą lepiej niż ten cały Sąd Najwyższy, i kto im co zrobi. Z ciekawością czekam, ilu "wyjechanych" polskich Żydów w końcu się wkurzy, i zacznie na drodze sądowej puszczać polski skarb państwa w skarpetkach, w Warszawie albo w Strasbourgu.
Wytknięto mi także, tym razem słusznie, że problem nieuznanawania obywatelstwa polskiego przez półpiśmiennych czynowników jest szerszy, bo rozciąga się także na Polaków, którzy Polski nigdy wprawdzie nie opuścili, lecz to Polska ich opuściła:
3 X tak :dla Morela, Wolińskiej , Michnika
Zbrodniarzom stalinowskim także ? A może najpierw wszystkim Polakom
z zagranicy a zwłaszcza tym co Polski nigdy nie opuścili tylko
Polska ich opuściła.
2008-02-28 11:20
Oprócz oczywistego błędu, polegającego na zakladaniu, źe Morel, Wolińska i Stefan Michnik obywatelami polskimi nie są (a są, z powodow wyżej wyłożonych – Morel był obywatelem polskim aż do śmierci, bo zdaje się, że już zmarł), jest tu poruszona istotna kwestia Polaków na Wschodzie.
W kwestii Polaków na Wschodzie, co do których dzisiejsze państwo się upiera, że nie są obywatelami polskimi, żaden polski organ państwowy nie jest w stanie sensownie wyjaśnić, na jakiej podstawie prawnej Polacy w b. ZSRR mieli jakoby swoje polskie obywatelstwo utracić. Wszyscy oni bowiem spełniają konstytucyjne kryterium obywatelstwa polskiego, które według prawa polskiego dziedziczy się w niekończoność (art.34 ust.1 Konstytucji RP).
Zadanie w jakimkolwiek polskim urzędzie pytania o podstawę prawną rzekomej utraty obywatelstwa polskiego przez Polaków ze Wschodu powoduje tam popłoch i nurkowanie pod biurka. I nie dziwota. Bo takiej podstawy nie ma. Z wyjątkiem dekretu Rady Najwyższej ZSRR z dnia 29 listopada 1939 roku, odbierającego obywatelom polskim na terenach zajętych przez ZSRR obywatelstwo polskie i nadającego im radzieckie. Półpiśmiennym czynownikom zupełnie nie przeszkadza, że uprawnienia Stalina do decydowania o obywatelstwie polskim i jego utracie były wtedy akurat takie same, jak Pana Zagłoby do oferowania Szwedom Niderlandów.
Półpiśmienny motłoch temu przyklaskuje, bo repatriacja kosztuje. Przed II wojną światową też kosztowała. Co nie przeszkadzało II RP repatriować z Rosji Sowieckiej w latach 1918-1927 około dwóch milionów Polaków. A Polska była wówczas daleko biedniejsza niż dzisiaj.
W ciągu ostatnich 18 lat rząd Niemiec sprowadził do Niemiec ponad 700 tysięcy własnych repatriantów. Sześciomilionowy zaledwie Izrael przyjął ponad 650 tysięcy osób z dawnego ZSRR. Do biednej aż piszczy Mongolii wróciło ponad 200 tysięcy mongolskich repatriantów z b. ZSRR.
W Polsce natomiast kwestiami obywatelstwa i repatriacji nadal kierują półpiśmienni czynownicy i klaka półpiśmiennego motłochu. No cóż - tak trzymać, i czekać na ogólny respekt i poważanie świata…
Nz marginesie
OdpowiedzUsuńDość ciekawe wydają się być wyniki wyszukiwania półpiśmienny - Google Search - Salon pokazuje tylko dziwne przeterminowane linki ;)