Znajdzie się sposób na te wyjazdy…
1 stycznia 2008 roku wchodzi w życie członkostwo Polski w strefie Schengen, "Europie bez granic". Zgodnie z unijnymi przepisami, najpóźniej tego dnia mają zniknąć wszystkie kontrole wjazdowe i wyjazdowe na polskich granicach wewnętrznych Unii, czyli granicach Polski z Niemcami, Republiką Czeską, Słowacją i Litwą. Unijny kodeks graniczny Schengen stwierdza expressis verbis że granice wewnętrzne w strefie Schengen można przekraczać gdziekolwiek (niekoniecznie na przejściach granicznych), jak i kiedy się komu podoba, bez żadnej formy kontroli.
Tym samym całkowicie zbytecznymi staje się od 1 stycznia 2008 r. około 8 000 strażników granicznych, obecnie pilnie strzegących zachodnich, południowych i północno-wschodnich granic Ojczyzny przed bliżej nieokreślonym nplem. Co zatem robią strażnicy, którym za niecałe trzy miesiące grozi bezrobocie?
Zastanawiają się, na co wydać odprawę?
Kiedy i gdzie zgłosić się do pracy w policji, w której zbiegiem okoliczności brakuje właśnie około 8 000 funkcjonariuszy?
Co zasiać po powrocie do rodzinnej wsi?
A gdzie tam.
Strażnicy zajmują się rekrutacją nowych strażników. W końcu przecież nigdy nie wiadomo, kiedy Ojczyzna zechce zamknąć granicę na skobel, żeby skończyć z tym bezhołowiem jeżdżenia gdzie kto chce i kiedy chce. Gazeta Wyborcza agituje, by wstępować w szeregi Straży Granicznej: "Tu nie ma zwolnień grupowych, nie ma redukcji etatów i to nawet kiedy się zmienia filozofia pracy. Gdzie tak jest? W straży granicznej."
http://praca.gazeta.pl/gazetapraca/1,74785,4507626.html
Zostań pogranicznikiem! - nawołuje Gazeta. Słowo "pogranicznik" jest rdzennie rosyjskie, zostało przywleczone do Polski ze wschodu po wojnie jako niechlujna kalka językowa. Nie istniało w języku polskim przed 1945 rokiem.
Nie jest zupełnie jasne, po co komu w Polsce jeszcze więcej pograniczników. Zwłaszcza w sytuacji, kiedy w przeddzień wejścia Polski do Schengen jest ich na liście płac SG RP o 8 000 za dużo. SG płaci z budżetu pobory tysięcy niepotrzebnych nikomu strażników stacjonowanych w zachodniej i południowej Polsce. Za chwilę nie będzie wiadomo, co zrobić z tymi ludźmi. Z dnia na dzień zniknie między innymi takie zawsze popularne w sferach pogranicznych zajęcie, jak paranoiczne pilnowanie, żeby turyści w Tatrach i Beskidach pod rygorem grzywny meldowali się w strefie nadgranicznej, co w zamyśle ma im utrudnić ucieczkę za granicę, czyli na Słowację. Zniknie także źródło tajemnej rozkoszy co najmniej dwóch pokoleń pograniczników, czyli straszenie taterników kałachem na ścieżce pod Rysami i pracowite zapisywanie ich personaliów w zeszycie w kratkę. W archiwach musiały się do tej pory uzbierać jakieś szaleńcze sterty tych zeszytów.
Straży oczywiście nie wadzi, że od paru lat zajmowała się na zachodzie i południu zapobieganiem ucieczkom przez praktycznie otwarte granice wewnątrzunijne, czyli czerpaniem wody sitem, i chętnie robiłaby to dalej. Niestety, wredny Bruksel życzenia i marzenia straży waży sobie lekce, i pod pozorem zmiany "filozofii pracy" chce pogranicznikom złośliwie odebrać ich historyczny cel i sens istnienia, czyli zwalczanie przekraczania granicy państwowej przez własnych obywateli nie mających na to miłościwej bumagi od państwa.
Zresztą przecie w straży warto pracować. Kto wstąpi, od razu dostaje 1300 złotych miesięcznie i lornetkę. A jak nie ma mieszkania, to po pierwszych trzech latach pracy dostanie jeszcze dwieście złotych ekstra, żeby sobie coś za to wynajął.
Reklamowy artykuł rekrutacyjny w GW ilustrowany jest zdjęciem z parady Straży Granicznej z okazji ukończonego szkolenia. Pogranicznicy prężą się na placu musztry z bagnetami na broni. Nie jest podane, czy podczas szkolenia ćwiczą tymi bagnetami na wypchanej słomą kukle "przestępcy granicznego". Podano natomiast w podpisie, że sfotografowana parada z pochodniami, czyli fakielcug, miała miejsce w Cieszynie, czyli na już wkrótce całkowicie otwartej granicy wewnątrzunijnej z Republiką Czeską.
Straż Graniczna to jest formacja zasadniczo policyjna, ale jak spojrzeć na pluton na zdjęciu, to aż serce rośnie - wojsko całą gębą! Maskujące mundury jak się patrzy, czapki uszanki, broń maszynowa z nasadzonymi bagnetami, na szyjach fantazyjne zielone apaszki na wzór elitarnych formacji komandosów. Zielone w ramach ciągłości historycznej z zielonymi otokami na czapkach Wojsk Ochrony Pogranicza PRL i zieloną obwódką na banderach jednostek pływających WOP.
http://bi.gazeta.pl/im/8/3108/z3108828X.jpg
Wzruszająca jest ta ciągłość historyczna. Stawiam szwajcarski oficerski scyzoryk Victorinox przeciwko ruskiemu bagnetowi do kałacha, że ani żaden z tych chłopaków, ani żaden z politruków, czy jak tam się teraz w RP ci oficerowie- wychowawcy nazywają, nie wie, skąd się wzięła zieleń jako ich flagowy kolor, symbolizujący ochronę granic Ojczyzny przed osobami zamierzającymi ją opuścić.
Bynajmniej nie od 'zielonej granicy'. W ZSRR umundurowane oddziały NKWD nosiły czapki wojskowe z niebieskim denkiem, zaś podległe NKWD (później MWD, jeszcze później KGB) oddziały graniczne - z jasnozielonym. W ramach ukłonu PRL do samej ziemi przed Rosjanami, milicja dostała więc w PRL niebieskie otoki na czapkach, a Wojska Ochrony Pogranicza - zielone. Ot i cała kombatancka tradycja pograniczników, nie wiadomo dlaczego i po co tak starannie zachowana w RP.
A na razie, zamiast skorzystać z niepowtarzalnej okazji zmniejszenia zatrudnienia w sektorze budżetowym o 8000 osób za jednym zamachem, albo rozwiązania problemów kadrowych policji w drodze przeniesienia służbowego nadliczbowego personelu SG do policji, czyli jednym pociągnięciem pióra w MSWiA, najtęższe umysły pograniczne pilnie usiłują tak wymodzić, ażeby po likwidacji granicy chłopaki dalej miały czego pilnować, Schengen czy nie Schengen.
W Temacie Maci - wtemaciemaci.salon24.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz