W Temacie Maci - wtemaciemaci.salon24.pl2007-01-05, 08:13:13 Słowami guru mojej młodości, Jacka Kleyffa z niezapomnianego "Salonu Niezależnych":
Przychodzą do mnie różni ludzie / i patrzą tak, jak na raroga / chcą mnie wyleczyć albo pognać / dać aspirynę, bo gorączka
Kiedyś przychodzili osobiście, z flachą. Teraz, w wyniku rozwoju technologii, głównie przez internet. Patrzą mi głęboko w oczy za pomocą kamery podłączonej do Skype. Pytają z nadzieją w głosie "a kiedy wrócisz do Ojczyzny?", "kiedy wpadniesz na wakacje?" . Mrugają z oburzeniem, gdy sucho odpowiadam - "czyjej Ojczyzny?" albo "wakacje mam zamówione w Nowej Zelandii".
W zeszłym miesiącu minęło mi pół życia spędzonego na emigracji. Teraz już z górki. Za oknem ocean. Siedzę u siebie - we własnym domu, przy własnym biurku, w Australii, moim kraju, który ćwierć wieku temu jak najdosłowniej dał mi jeść, kiedy byłem głodny, i dach nad głową, kiedy byłem bezdomny, niczego ode mnie nie żądając w zamian. Na ekranie komputera mam polską prasę, w niej sceny jak z "Króla Ubu" - w Polsce, czyli nigdzie. W tle muzycznym - Edith Piaf i szum oceanu.
Wyjeżdżało się - kto przez Niemcy, kto przez Grecję, kto przez Traiskirchen - w innych czasach. W innej fazie życia. Na emigracji zajęliśmy się swoimi sprawami - praca, studia, życie, rodzina, dom, dzieci. A teraz na czyjeś życzenie - szydercze, albo i w dobrej wierze wypowiedziane - miałbym to wszystko cisnąć w kąt i popędzić do dziwnego kraju na drugim końcu świata, żeby tam jeszcze raz zaczynać wszystko od początku? A z jakiego właściwie powodu? Bo tam nadal mają "Latarnika" w spisie lektur szkolnych? Bo tam właśnie ojciec matkę, wiele lat temu?
Co z tego? Ojciec i matka nie żyją. Przyjaciele lat młodości dawno zajęli się wlasnymi sprawami. Ja mam całkiem inne priorytety niż 25 lat temu. Mile wspominane lata studenckie już nie wrócą. Długonoga brunetka z akademika na Placu Narutowicza, moje najlepsze wspomnienie z PRL, ma dziś żylaki, dorosłe dzieci i męża alkoholika. Twarz ma o dziesięć lat starszą niż jej - i mój - rzeczywisty wiek. Dla moich dzieci, Polska jest egzotyczna jak Uganda. Z tym, że kiedy byłem dwa lata temu w Ugandzie, to nikt tam nie rzucał w moją strone mrocznych aluzji, że jak się Ugandzie tak spodoba, to ugandyjska straż graniczna mnie bez ugandyjskiego paszportu z powrotem do domu nie wypuści, bo maja takie jedno ugandyjskie prawo, które im na to pozwala.
Po co zatem właściwie miałbym "wracać do Ojczyzny"?
Żeby się tam dać obłupić specom od odłączania gotówki od sarenki? Wrócić z kraju, w którym nie ma dowodów osobistych ani systemu meldunkowego - do kolejek w urzędach, które musiałbym kolejno przekonać, że choć nie mam PESELu, NIPu, PITu, dowodu osobistego, polskiego paszportu, meldunku ani książeczki wojskowej, to istnieję? Że nie jestem wielbłądem? Że żadne podatki wstecz się ode mnie nie należą, bo ostatnie 25 lat to nie był żaden 'okres czasowego przebywania za granicą'?
Żeby odbyć spowiedź generalną u majorów z WKU i błagać o rozgrzeszenie i przeniesienie do rezerwy? A jak nie wybłagam, to odsiedzieć dwa lata w więzieniu - za swoje postanowienie sprzed ćwierć wieku, że prędzej wyemigruję z Polski, niż zgodzę się maszerować na Paryż czy Kopenhagę ramię w ramię z bratnią Armią Radziecką, przysiągłszy jej braterską lojalność.
Pomimo członkostwa NATO, polska armia jest nadal poborowa. Nie było i nie ma w Polsce ani abolicji, ani przedawnienia zbrodniczego czynu uchylania się przed 1989 rokiem od służby w Ludowym Wojsku Polskim, armii członkowskiej Układu Warszawskiego. Generałów i pułkowników jest w Polsce podobno więcej niż w razem wziętych armiach Niemiec i Francji. Podległość powszechnemu obowiązkowi obrony przedłużono ostatnio do 60 roku życia. W militarystyczno-patriotycznej atmosferze kraju, WKU albo mi odpuści, albo mi nie odpuści, a jakoś nie mam ochoty rozsztrzygać tego dylematu drogą eksperymentu na własnej rzyci.
Zamieszkać w kraju, gdzie nikogo nie interesują realia, a wszystkich tematy zastępcze? W kraju, w którym wre permanentna debata o sposobach rozwiązywania problemów, jakie tu rozwiązano przed pierwszą wojną światową? Żeby dostarczać rozrywki miejscowemu gówniarstwu moją nieporadnością w ich rzeczywistości - taką samą, jak ich nieporadność w mojej?
Żeby za jakiś czas zacząć filantropijnie wręczać polskiemu fiskusowi 40% swojej skromnej, ciężko zapracowanej australijskiej emerytury, aby państwo miało z czego płacić górnikom za to, że przestaną tłuc szyby? Zamienić leżak we własnym ogrodzie, w przyjemnym klimacie, na niedogrzane mieszkanie z 'przeciwwłamaniowymi' drzwiami jak w fortecy, z potrójnym zamkiem jak w areszcie, w śmierdzącym bloku, z obesraną windą, na niebezpiecznej ulicy? Z sentymentu zamieszkać w mieście kiedyś rodzinnym, gdzie wielu dziś żyje tylko myślą, komu by tu dać w ryj i skroić mu telefon?
Zarobić się na śmierć podczas desperackich prób robienia interesów w jednym z najmniej przyjaznych interesom krajów świata, w konkurencji z dobrze ustawionymi macherami, znającymi się jak łyse konie z czasów, kiedy byli razem w młodzieżówce PZPR, i rozmaicie numerowanych departamentach MSW? Czy też zarobić się na śmierć usiłując znaleźć i utrzymać pracę w kraju agresywnych, płaskogłowych gówniarzy około trzydziestki, którzy wszystko wiedzą lepiej, a jak chcą się zabawić, to się zabawiają wyrzucaniem na śmietnik ludzi po pięćdziesiątce?
Wszystko to przy akompaniamencie chihotu życzliwych rodaków, których nic tak nie cieszy, jak to, że ktoś inny w gówno wdepnął?
Równie dobrze ktoś mógłby mnie namawiać, żebym się przeniósł do Ugandy i tam zainwestował oszczędności calego życia w produkcję trampek dla słoni. On wtedy będzie z tego miał radochę, Uganda pieniądze, słonie trampki, a ja zostanę z furą gnoju.
I to by chwilowo było tyle w temacie maci, czyli tzw. więzi Wychodźstwa z Macierzą. Macierz, jak słyszę, powołuje dziś wielodyscyplinarne grupy robocze do spraw Polonii przy kancelarii premiera. Te grupy mają doradzić Macierzy, jak by tu wykręcić, żeby emigranci Warszawy słuchali, Warszawie płacili, oraz na każdy gwizdek dla Warszawy działali jako jej piąta kolumna, olewając swoje własne obowiązki obywatelskie wobec krajów, gdzie żyją od dziesięcioleci. Ale o tym kiedy indziej. Na razie, moja wyczerpująca odpowiedź wszystkim życzliwym, sugerującym mi powrót. Taka sama, jak generała Cambronne na propozycję kapitulacji:
- Merde!