niedziela, 30 grudnia 2007

Dlaczego emigranci zarobkowi nie wrócą - ciąg dalszy

W listopadzie opisałem dlaczego:


Teraz znalazłem w tym samym miejscu dalszy ciąg:


Tuesday, December 11, 2007

Miś?

Konsulat Generalny RP w Londynie uprzejmie informuje, że z dniem 23 października 2007 r. (wtorek) zostaje zawieszony internetowy system zapisów na spotkania paszportowe, co oznacza zniesienie obowiązku uprzedniego umawiania się na spotkanie w celu złożenia wniosku o wydanie paszportu. Każdego dnia będą przyjmowane osoby, które zgłoszą się do urzędu w sprawach paszportowych w godzinach otwarcia Konsulatu (poniedziałki, wtorki, środy i piątki w godzinach 9.00 - 14.00, a w czwartki w godzinach 13.00 - 18.00), w tym osoby, które umówiły się uprzednio na spotkanie za pośrednictwem strony internetowej Konsulatu. Jednocześnie Konsulat Generalny RP w Londynie zwraca uwagę, że wnioski paszportowe przyjmowane są tylko w wyżej podanych godzinach. Osoby, które uprzednio zarezerwowały spotkanie będą obsługiwane poza kolejnością w dniu i o godzinie wyznaczonego spotkania (wydzielone stanowiska).
Osoby, które uprzednio zarezerwowały spotkanie, ale chciałyby wniosek paszportowy złożyć w terminie wcześniejszym mogą to zrobić przybywając do Konsulatu w godzinach otwarcia urzędu dla interesantów.



Naprawde konsulat RP w Londynie coraz bardziej przypomina komedię Bareji. Nie dość że nawet po zamówieniu audiencji trzeba było stac w kilometrowych kolejkach to teraz konsulat zupełnie stawia wszystko na żywioł. Tylko czekać aż jacyś przedsiębiorczy rodacy zaczną organizować komitety kolejkowe, "ochronę" kolejek i sprzedawać miejsca w kolejce za wódkę i kiełbasę z polski.



Ilość polakow w UK korzystajacych z "usług" Konsulatu w okrecie ostatnich 3 lat wzrosla z kilku tysiecy do kilkuset tysiecy. Smiało można powiedzieć że wzrosła 50-ciokrotnie jezeli nie 100-krotnie. Ilośc "okienek" i szybkość obsługi w konsulacie nie uległa natomiast zmianie. 

Pamiętam że kilka lat temu, jeszcze przed wejsciem Polski do EU miałem sprawę w konsulacie RP. Musiałem wtedy czekać w kolejce około 2 godzin na zewnatrz aby dostać się na audiencję do okienka w konsulacie. Obsługa przebiegała ślimaczo w 3 czy 4 okienkach, urzednicy konsulatu z kwasną miną poburkiwali coś pod nosem na petentów, scenka jak z urzedu pocztowego w latach 70-tych.

Aż mnie ciarki przechodzą na myśl że mam jechać do tego "muzeum komuny" gdzie można przenieśc się w czasie i doświadczyc na własnej skórze jak wyglądały polskie urzędy w czasach radosnego socjalizmu okresu Gierka.



Jak to robią inni.

Pracuję z dziewczyną z New Zealand wiec jako ciekawostkę podam przykład jak załatwia się paszport w konsulacie New Zealand. Formularz w formacie PDF jest do ściągnięcia na stronie konslatu. Wydrukowany i wypełniony formularz z JEDNYM zdjęciem i czekiem na 30 funtów wysyłamy pocztą do konsulatu. Nowiutki paszport dostajesz registered post w 7 dni po otrzymaniu wniosku przez konsulat. Cała operacja trwa max 2 tygodnie i kosztuje 30 funtow plus JEDNO zdjecie.

Nie mogę się już doczekać Maja 2009 roku...


========

Zagadka dla polityków krajowych: dlaczego autor tego bloga nie może się doczekać maja 2009 roku? Bo jako Polak przybyły do Wielkiej Brytanii w maju 2004 roku bedzie mógł się od maja 2009 roku ubiegać o obywatelstwo brytyjskie.

Wyjechało już dwa miliony.
Chcecie, by nikt nie wrócił?
No to tak trzymać.
A łzawa propaganda powrotów w wykonaniu Gazety Wyborczej tylko przyśpieszy wyjazdy.

Na słynnym zdjęciu z GW widzimy dwoje dawnych polskich emigrantów zarobkowych, obecnie w pełni ustabilizowanych życiowo naturalizowanych obywateli brytyjskich, w ich pokoju w hotelu Marriott w Warszawie, z widokiem na Pałac Kultury. Ex-emigranci odwiedzają Stary Kraj z krótką wizytą po wielu latach, i ze łzami w oczach winszują sobie, że w porę z niego wyjechali, w wyniku czego stać ich teraz na Marriotta.


Za blogiem: http://obczyzna.wordpress.com,
wpis:http://obczyzna.wordpress.com/2007/12/24/slomiany/

wtorek, 25 grudnia 2007

Paszporty dyplomatyczne

Z niemałym rozbawieniem dowiaduję się, że prezydent RP jest zdania, iż polskie paszporty dyplomatyczne powinni posiadać nie tylko prezydent RP; marszałkowie Sejmu i Senatu, premier, ministrowie i wiceministrowie, parlamentarzyści oraz europosłowie, ale należy do tej grupy dodać wszystkich sędziów Trybunału Konstytucyjnego, prezesów Sądu Najwyższego, Naczelnego Sądu Administracyjnego, Najwyższej Izby Kontroli i NBP, Rzecznika Praw Obywatelskich, szefów Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, Krajowej Rady Sądownictwa, Państwowej Komisji Wyborczej, Kancelarii Prezydenta RP, Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, Kancelarii Sejmu i Senatu, wojewodów, marszałków województw oraz prezydentów miast wojewódzkich i miast powyżej 200 tys. mieszkańców.


Z powodu wyniesionej z PRL-u wiary we wszechmoc bumagi, oraz z powodu zabawnej sytuacji, kiedy kancelaria prezydenta nie rozmawia z MSZ, bo prezydent się obraził na ministra, prezydent zupełnie nie rozumie, że obdarowanym takimi paszportami nie tylko niewiele z tego przyjdzie, ale czasami prezydencki prezent zgoła wyjdzie im bokiem.


Gdyby prezydentowi chciało się kazać komuś, by zadzwonił do szefa protokołu w MSZ, ten objaśniłby w pięć minut, że wedle powszechnej międzynarodowej interpretacji konwencji wiedeńskiej o stosunkach dyplomatycznych z 1961 roku, paszporty dyplomatyczne jako takie nie dają nikomu ani immunitetu dyplomatycznego, ani dyplomatycznych przywilejow (jak wyłączenie od kontroli bagażu etc.)

Przywileje dyplomatyczne przy przekraczaniu granic są przywiązane do akredytacji (udzielanej przez wladze państwa, w którym akredytowany dyplomata reprezentuje swój rząd), albo do posiadanej wizy dyplomatycznej państwa, do którego się udaje posiadacz paszportu - a nie do samego paszportu dyplomatycznego jako takiego.


Czekam z utęsknieniem na pierwszy lot świeźo nobilitowanego kumpla prezydenta na londyńskie lotnisko Heathrow i pierwszą próbę przejścia tam przez dyplomatyczna bramkę ze świeżutkim dyplomatycznym paszportem RP.

Na Heathrow mają bowiem wieloletnie doświadczenie z kumplami preziów Mali, Gwinei czy Paragwaju na paszportach dyplomatycznych, i z rozmaitym towarem w dyplomatycznych walizach. Posiadaczy paszportów dyplomatycznych pytają więc rutynowo o akredytację w UK, a jak akredytacji brak, to odsyłają do zwykłej kolejki do normalnej odprawy i normalnej kontroli celnej, i nie ma zmiłuj.

Z zainteresowaniem czekam także na pierwszą próbę przewiezienia dokądś miliona dolarów w teczce przez marszałka województwa albo prezydenta miasta powyżej 200 tys. mieszkańcow, przekonanego, że z powodu posiadania magicznego spec-paszportu nikt na świecie już mu nie podskoczy.

Aha, jeszcze jeden drobiazg - w większości wypadków paszporty dyplomatyczne są wyłączone z umów o ruchu bezwizowym z państwami, do których posiadacze paszportów zwykłych jeżdzą bez wizy...

czwartek, 20 grudnia 2007

Co będzie robić od jutra 8000 zbędnych strażników?




W euforii rozmontowywania szlabanów umyka jakoś wszystkim istotne pytanie. Do czego ma od jutra służyć nadmiar personelu Straży Granicznej RP, w liczbie o około osiem tysiecy większej niż od jutra potrzeba?

Nie było masowych zwolnień, choć Schengen to świetna okazja do odchudzenia rozdętego ponad wszelka miarę sektora budżetowego. Nie dokonano masowych przeniesień na granicę wschodnią. Nie przeniesiono zbędnych strażnikow granicznych do policji, choć ta podlega temu samemu resortowi i brakuje jej mniej wiecej tylu wlaśnie funkcjonariuszy. Nie przerwano ani na chwilę naboru i szkolenia nowych strażników.

Czego bedzie teraz pilnować osiem tysięcy zdyscyplinowanych, umundurowanych i uzbrojonych ludzi, przedtem paradujacych na capstrzykach z pochodniami i bagnetem na broni maszynowej gotowej do zgładzenia wroga?

poniedziałek, 17 grudnia 2007

Bóg, Honor, Ojczyzna, Redaktor Warzecha i Wizy Amerykańskie

Z cyklu "Słodko i zaszczytnie jest rżnąć głupa za Ojczyznę"
---

Po 16 latach od chwili jednostronnego zniesienia w 1991 roku obowiazku uzyskiwania polskich wiz turystycznych dla obywateli USA, amerykański system wizowy jest nadal tajemniczy jak odwotna strona Księżyca dla większości Polaków. W tym dla dziennikarzy, co przejrzyście udowodnił red. Warzecha, oraz dla czytelnikow S24, co właśnie udowadniają po raz kolejny komentatorzy tak wpisu red. Warzechy, jak i wpisów jego polemistów Johna Kowalskiego i Sleepless in Brooklyn.

http://lukaszwarzecha.salon24.pl/52255,index.html
http://johnkowalski.salon24.pl/index.html
http://maciej-maksimum.salon24.pl/52310,index.html

1. Nikomu w Polsce nie chce sie zmieścić w głowie, że amerykańska administracja państwowa czuje się związana amerykańską ustawą o Visa Waiver Program i zawartymi w niej kryteriami przyznawania indywidualnym państwom przywileju wjazdu bezwizowego do USA dla ich obywateli. Przecie już w 1991 roku Lech Wałęsa pokazał niepojętnym Amerykanom, jak się takie rzeczy załatwia: prezydent tupie, wizy znikają.

Ogólniej, nikomu się nie chce zmieścić w głowie państwo, które czuje się związane własnym prawem. W Polsce każdemu dziecku przecie wiadomo, że państwo może kręcić każdym własnym prawem jak zechce, a przestrzegać go nie ma potrzeby, bo niby po co miałby przestrzegać prawa ktoś, kto trzyma sądy i prokuraturę. Wniosek Polacy z tego wyciągają taki, że Amerykanie, jakby tylko chcieli, też mogliby na korzyść Polaków swoim prawem kręcić. Jakby się już inaczej nie dało, to prezydent USA powinien tupnąć. No a Amerykanie w tej sprawie nie kręcą na korzyść Polaków, i nie tupią. Znaczy że nie chcą. A nie chcą, bo wredni są.

2. Generalnie akceptowane jest w Polsce, że próg odmów wizowych, powyżej którego nie ma wejścia do VWP (do niedawna 3%, obecnie 10%) tylko dlatego jest nie do przeskoczenia dla Polski (do niedawna w Polsce było 36% odmów, obecnie 26%), że wredni urzędnicy amerykańscy wyżywają się na Polakach i umyślnie tak kręcą decyzjami, żeby Polacy nigdy nie mogli tego progu przeskoczyć. Mówiąc prosto, urzędnicy konsularni odmawiają wiz, bo brak im wiary i nie chcą wierzyć we wszystko co im polski interesant im do wierzenia podaje. Na dodatek kręcą na niekorzyść Polaków. A nie wierzą i kręcą, bo wredni są.

3. Polacy za Amerykę krew przelewają w Iraku i Afganistanie, a Amerykanie nie chcą im za to pozwolić pracować u siebie na czarno. Bo wredni są i co by im szkodziło, w końcu przymykają oko na miliony Meksykanów. No to w takim razie trzeba było podpisać z USA umowę, w której stałoby czarno na białym, że Polska będzie sojusznikiem USA, ale tylko w zamian za pracę na czarno i swoją działkę lodów w irackich kontraktach. Nie podpisaliście takiej umowy? No to przynajmniej tym razem wiadomo, czyja wina. Natychmiast w dyby wszystkich polskich negocjatorów, za zdradę stanu i karygodne zaniedbanie interesu narodowego. Warzecha może napisać prokuratorom mowę oskarżycielską.


Mam pytanko: wlaściwie dlaczego Izrael, też amerykański sojusznik, nie wypowiedział jeszcze wojny USA, albo nie zabrał zabawek i nie wyniósł się z piaskownicy, aby na dnie z honorem lec? Bo widzicie panowie, Izrael też nie jest i nigdy nie był uczestnikiem Visa Waiver Program, i też nie nie ma szans by się do VWP zakwalifikować, z powodu przekroczenia progu odmów. Nie słyszę natomiast, by z tego powodu pomstowano w Izraelu od rana do nocy na wredność amerykańską.

Co za szczęście, że jak to słusznie wytknął John Kowalski, kryteria udziału w VWP już niebawem zostaną przestawione z niedoskonalego wskaźnika ilości odmów wizowych, na daleko doskonalszy wskaźnik wyników amerykańskiej kontroli wyjazdowej. Osobom wychowanym na warczących wopistach z kałachami nie mieści sie w głowie, że USA przez wiele dziesięcioleci w ogole nie miały granicznej kontroli wyjazdowej. Obecnie mają pobieżną, i dopiero pracują nad tym, jak ją zacieśnić. Kiedy Amerykanie zacieśnią kontrolę wyjazdową do standardu Okęcia, skomplikowana operetka polskiego honoru narodowego urażonego na punkcie wiz amerykanskich stanie się boleśnie prosta.

W roczniku statystycznym każdy bedzie mógł wtedy przeczytać, że przyjechało do USA x Polaków z wizami turystycznymi, wyjechało w ciagu 90 dni od wjazdu y Polaków z wizami turystycznymi, przeto nadużyło wiz turystycznych i nielegalnie pozostało ponad dozwolony okres pobytu w Stanach Zjednoczonych (x minus y) Polaków. Skończą się wtedy jak nożem uciął głupie dyskusje o gwałcie popełnianym przez USA na polskim honorze narodowym i wredności amerykańskiego sojusznika. Tylko jak red. Warzecha wybrnie wtedy z popularnego w Polsce argumentu, że Polacy wcale, ale to wcale pracować w USA na czarno nie chcą i nie potrzebują, bo mogą pracować legalnie w UE, zaś setki tysięcy Polakow ubiegających się o wizy pragną przelecieć ocean wyłącznie dla wypicia drinka przy prawdziwym amerykańskim barze?

środa, 12 grudnia 2007

"Trojka"

Mam wrażenie, że pod rządami dobranej przez premiera Donalda "trojki" fachowców od więzi Wychodźstwa z Macierzą diaspora polska się ze śmiechu nie powstrzyma…

"Trojka" odpowiedzialna za stosunki Polski z Polonią to obecnie:


Piotr Stachańczyk, nowy wiceminister spraw wewnętrznych, który ma premierowi Tuskowi opracować założenia polityki migracyjnej. Jako stary wiceminister spraw wewnętrznych w rządzie AWS Jerzego Buzka opracował projekt ustawy o obywatelstwie polskim bardziej represyjny od obowiazującej gomułkowskiej ustawy z 1962 roku. Wysunął między innymi propozycje karania Polonii grzywną za okazywanie niepolskich paszportow oraz globalnego poboru do wojska obejmującego wielomilionową Polonię (obywatelstwo polskie dziedziczy się w nieskończoność), bez wzgledu na miejsce urodzenia i zamieszkania, posiadane inne obywatelstwo oraz znajomość języka polskiego.

Radosław Sikorski, nowy minister spraw zagranicznych. Jako stary wiceminister spraw zagranicznych w rządzie AWS Jerzego Buzka maniakalnie upierał się, że Polonia ma wyrabiać sobie paszporty polskie i obowiązkowo ich używać w podróżach do Polski. Nie interesowało go, że posłuszeństwo tej dyrektywie ze strony podwójnych obywateli automatycznie powodowało ruinę kariery zawodowej niektórych Polaków w USA (choć podwójne obywatelstwo PL/US można mieć w USA bez zadnych reperkusji, osobom pracującym na niektórych stanowiskach nie wolno posiadać ważnego obcego, czyli nie-amerykańskiego, paszportu).

Marek Borowski, nowy przewodniczący sejmowej Komisji Łączności z Polakami za Granicą.* Twardy jak diament stary komunista, syn starego komunisty (trzykrotnie skazanego w II RP za antypolską, prosowiecką działalność wywrotową), był do tej pory między innymi jednym z założycieli SdRP, SLD-owskim wicemarszałkiem sejmu, szefem Urzędu Rady Ministrow u Józefa Oleksego, oraz założycielem Socjaldemokracji Polskiej, ugrupowania dla tych, dla ktorych SLD był za mało lewicowy. Godny następca starego komunisty Longina Pastusiaka na stanowisku pasterza polonijnych owieczek, przynajmniej tych co głupszych i chętniejszych do strzyżenia.

---------------------------------

* Poprzednio Komisja Łączności z Polonią i Polakami za Granicą – słowo "Polonia" polskie lewactwo i klasa urzędnicza Rzeczypospolitej od jakiegoś czasu pilnie wycofują z oficjalnego użycia, aby upowszechnić pogląd, że żadnej podmiotowej ani niezależnej od Polski Polonii nie ma, a Warszawa jest globalnym suwerenem wszystkich Polaków nie mieszkających w Polsce. W skrócie: Ein Volk, Ein Reich.


Komuś cholernie musi zależeć na zerwaniu więzi kraju z diasporą.

Nihil novi sub sole – Warszawa od zawsze boi się i nienawidzi wszystkiego, czego nie kontroluje i nie może ręcznie sterować.

poniedziałek, 10 grudnia 2007

Rząd administracyjnie powstrzyma emigrację z Polski?

Koniec złotej ery, w której każdy sobie jeździ, gdzie chce i pracuje tam, gdzie sam uważa, państwa i jego urzędników o zdanie nie pytając? Niewykluczone.

Wybór urzędnika mającego opracować politykę migracyjną rządu PO wart jest tysiąca słów. Ten kadrowy wybór premiera prawdopodobnie kladzie kres nadziei, że imigracja i emigracja będą w Polsce najbliższych lat czymkolwiek innym aniżeli przedmiotem populistycznych zabaw polityków brzytwą.

Także Polonia, zwlaszcza Polonia Zachodu, może się obecnie spodziewać po Warszawie wszystkiego najgorszego – więcej doktrynerstwa, więcej biurokracji, więcej drenażu kieszeni, więcej arogancji urzędników w polskich konsulatach. Polonia nie moźe się natomiast spodziewać podmiotowego traktowania przez państwo. Państwo ma teraz od tych zagadnień specjalistę, nazwisko którego jest synonimem poglądu, że wielomilionowa polska diaspora jest własnością państwa, które tak z nią może poczynać, jak mu się spodoba.



20 listopada 2007 r. Prezes Rady Ministrów Donald Tusk powołał
 nowego Podsekretarza Stanu w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych
i Administracji, Piotra Stachańczyka. W jego kompetencjach znajdą
się kwestie migracji i polityki migracyjnej. Piotr Stachańczyk w latach
2001-2007 pełnił funkcję Prezesa Urzędu ds. Repatriacji i Cudzoziemców.


Pan Piotr Stachańczyk jest dobrze znany Polonii Zachodu. Przede wszystkim jako były podsekretarz stanu w MSWiA podczas kadencji rządu AWS premiera Jerzego Buzka, główny autor projektu rządowego ustawy o obywatelstwie polskim skierowanego do Sejmu w październiku 1999 roku (Fot.1) i reprezentant stanowiska rządu podczas debaty parlamentarnej nad tym projektem latem 2000 roku.







Projekt ministra Stachańczyka każdy może ściągnąć z elektronicznego archiwum Sejmu RP, gdzie znajduje się on jako Druk Sejmowy III kadencji nr 1408, pod adresem:

Druk Sejmowy III kadencji nr 1408

Z tego dokumentu - źródła jak nabardziej oficjalnego - pochodzą wszystkie ilustracje do tego artykułu (za wyjątkiem portretu bohatera).

Projekt Stachańczyka odznaczał się tym, że w niektórych aspektach nadawał proponowanej ustawie o obywatelstwie polskim charakter bardziej represyjny niź gomułkowska jeszcze ustawa o obywatelstwie z 1962 roku, obowiązująca (z niewielkimi kosmetycznymi zmianami) tak w1999 roku, jak i dzisiaj.

Projekt przewidywał między innymi sankcję karną dla podwójnych obywateli za okazywanie władzom polskim niepolskich paszportów, czyli karanie Polonii grzywną za posługiwanie się w podróżach do Polski własnymi, legalnie posiadanymi paszportami innych państw.








co uzasadniono następująco:







Przewidywano również stworzenie w prawie polskim formalnej podstawy do objęcia wielomilionowej światowej polskiej diaspory globalnym poborem do wojska w Polsce (artykuł 50 projektu).







Rządowa inicjatywa grożenia Polonii wojskową branką została umiejętnie zakamuflowana w ultra-technicznym tekście proponowanego artykułu 50 projektu rządowego, który miał w zamyśle być zrozumiały tylko dla biegłych. Sens propozycji stawał się jasny dopiero wtedy, gdy ktoś zadał sobie trud sprawdzenia z Dziennikiem Ustaw w ręku, jak brzmi zdanie, którego usunięcie z ustawy o powszechnym obowiazku obrony postulował minister Stachańczyk.

Krytyczne zdanie, przeznaczone do usunięcia, brzmiało: "Obywatel polski będący równocześnie obywatelem innego państwa nie podlega powszechnemu obowiązkowi obrony, jeśli stale zamieszkuje poza granicami Rzeczpospolitej Polskiej". Eliminacja tego zdania z ustawy o powszechnym obowiazku obrony RP miałaby efekt prawny natychmiastowego objęcia obowiązkiem służby wojskowej w Polsce wszystkich obywateli polskich płci męskiej na świecie, bez względu na miejsce urodzenia i zamieszkania, posiadane obywatelstwo obce, czy znajomość języka polskiego. Co do perspektyw wprowadzenia proponowanej treści ustawy w życie, trudno sądzić, by rząd AWS zamierzał był uchwalać nowe prawo wyłącznie po to, aby go nie przestrzegać.

Pomyłka lub nieporozumienie co do intencji ówczesnego rządu AWS i jego wiceministra spraw wewnętrznych i administracji Piotra Stachańczyka są wykluczone, poniewaź twórcy projektu ustawy szczegółowo rozwinęli w dołączonym uzasadnieniu swoją koncepcję proponowanej w art.50 eliminacji zwolnienia podwójnych obywateli stale zamieszkałych za za granicą z obowiązku służby wojskowej w Polsce . Nie ma żadnych wątpliwości, że tak właśnie i nie inaczej miało w zamyśle rządu AWS być.







Propozycja objęcia Polonii globalnym poborem do wojska, całkowicie bezsensowna militarnie i potencjalnie zabójcza dla budżetu państwa, ale za to znakomita jako narzędzie do miotania gróźb uciszających polonijną krytykę władz polskich, przedostała się do wiadomości publicznej przedwcześnie, w wyniku przecieku z komisji sejmowych. W efekcie, art.50 nie wszedł ostatecznie pod obrady plenarne Sejmu, przepadając bez śladu w komisjach.

Minister Stachańczyk, indagowany o rządową inicjatywę branki przez ówczesnego przewodniczącego sejmowej Komisji Łączności z Polonią, posła Ryszarda Czarneckiego, zaprzeczył, jakoby zamysł objęcia Polonii służbą wojskową w Polsce kiedykolwiek istniał, nie przejmując się publiczną dostępnością materialnych dowodów kłamstwa. .



http://chat.wp.pl/zapis.html?T[page]=2&id_czata=400
Ryszard Czarnecki
Spotkanie odbyło się:
2001-04-26 (22:00)


Moderator: Dlaczego i po co rząd RP usiłował objąć Polonię obowiązkiem służby wojskowej w kraju? (Stary Wiarus)

Ryszard Czarnecki: To jest pytanie do przedstawicieli rządu, w parlamencie, a przynajmniej w mojej komisji, takich pomysłów nie było, ale o ile wiem, rząd również żadnej branki robić nie chciał - tak przynajmniej zapewniał mnie minister Piotr Stachańczyk, któremu po podobnych sygnałach od emigracji zadałem pytanie dotyczące właśnie tej sprawy.


Trudno dziś powiedzieć, co minister Piotr Stachańczyk miał na myśli osiem lat temu posługując się groźbą globalnej branki wojskowej.

Powstała wówczas w niektórych kołach polonijnych dosyć radykalna teoria, że obowiązek służby wojskowej w Polsce miał w zamierzeniu postawić wszystkich podwójnych obywateli w sytuacji konfiktu prawnego z państwami ich stałego zamieszkania, ponieważ niewiele krajów toleruje służbę w obcych siłach zbrojnych.

Druga, równie drastyczna teoria była taka, że nowa ustawa o obywatelstwie polskim miała całkowicie zerwać osobiste związki młodej Polonii z Polską, poprzez postawienie jej przed niemożliwym wyborem pomiędzy lojalnością wobec kraju zamieszkania i perspektywą służby wojskowej w Polsce. Spekulowano nawet, że celem grożenia branką miało być wywarcie przez Warszawę nacisku na zrzekanie się przez Polonię obywatelstw krajów osiedlenia, co oznaczałoby w wielu wypadkach rezygnację z kariery zawodowej w kraju zamieszkania, lub nawet wymuszoną repatriację do Polski.

Trzecia teoria twierdziła, źe represyjne propozycje projektu nowej ustawy o obywatelstwie polskim stanowiły odwet na Polonii amerykańskiej za storpedowanie konferencji naukowej z okazji 10-lecia Okrągłego Stołu zorganizowanej w kwietniu 1999 roku na uniwersytecie stanowym Michigan w Ann Arbor. Akcja protestacyjna Polonii amerykańskiej pod hasłem 'Not Welcome' uniemożliwila przyjazd na tą konferencję generałów Jaruzelskiego i Kiszczaka, w następstwie czego nie doszło do publicznej międzynarodowej kanonizacji uczestników Okrągłego Stołu jako czcigodnych pionierów transformacji ustrojowej od komunizmu do demokracji. Pikantnym szczegółem jest, że obaj generałowie raptownie stracili entuzjazm do podróży za ocean kiedy okazało się, że istniała realna moźliwość ich aresztowania w USA i postawienia przed amerykańskim sądem z powództwa dowolnej osoby poszkodowanej w wyniku stanu wojennego. W myśl 'konferencyjnej' teorii, polonijna akcja 'Not Welcome' doprowadziła wpływowy układ okrągłostołowy w kraju do zimnej furii, i zaowocowała inicjatywą rządową zrobienia raz na zawsze porządku z Polonią niezależną od Warszawy.

W zakresie nowych obowiązków p. Stachańczyka znajdą
 się teraz "kwestie migracji i polityki migracyjnej", duży i wieloznaczny obszar polityki państwa. W niechętnej obcym Polsce przedmiot rzadko dyskutowany, tradycyjnie powierzany siłowemu resortowi, osłonięty milczeniem i tajemnicą państwową.

Czy do zakresu obowiązków wiceministra ma należeć również powstrzymanie środkami administracyjnymi potężnego "głosowania nogami" przez polską młodzież? Administracyjna obstrukcja emigracji z Polski lub wprowadzenie ogólnej polityki jej celowego utrudniania? Czas pokaże.

Miedziane czoło wiceministra płynnie kłamiącego w przeszłości na temat braku zamiaru wojskowej branki, pomimo widocznych gołym okiem dowodów wręcz przeciwnej intencji rządu, nie wróży dobrze na przyszłość. Być może osoby zastanawiające się nad emigracją z Polski powinny pospieszyć się z decyzją.




PS. Osławiony projekt Stachańczyka nie wszedł w życie, pomimo uchwalenia proponowanej ustawy przez Sejm III kadencji dnia 29 czerwca 2000 roku, stosunkiem głosów 304:2. Proponowana ustawa na dłuższy czas utknęła w Senacie. Po zwróceniu jej do Sejmu z senackimi poprawkami, ówczesny Marszalek Sejmu, Maciej Płażyński, odwlekał głosowanie nad ustawą jak tylko długo się dało, ponieważ jako doświadczony polityk doceniał potencjał dla wybuchu wojny polsko-polonijnej na tle jej treści. W końcu ustawa nie doczekała się głosowania w Sejmie, rząd Buzka upadl, a wraz z nim projekt Stachańczyka i marzenia o wzięciu Polonii krótko przy pysku. Na krótko przed upadkiem rządu AWS, Stachańczyk został mianowany przez premiera Buzka prezesem Urzędu ds. Repatriacji i Cudzoziemców. Został pozostawiony na tym stanowisku przez wszystkie następne rządy RP. Obecnie powraca z nominacji premiera Tuska na stanowisko, na którym już raz w niezapomniany sposób 'zasłużył się' polskiej diasporze.

czwartek, 6 grudnia 2007

Monitorowanie

Na stronach internetowych Kancelarii Premiera opublikowano wlaśnie opracowany we wrześniu tego roku raport "Polityka państwa polskiego wobec Polonii i Polaków za granicą 1989-2005".

Polityka państwa polskiego wobec Polonii i Polaków za granicą 1989-2005


Nie wiem czy zespół ekspertów jaki go opracował, to eksperci osobiście dobrani przez byłego premiera, czy też Kancelaria Prezesa Rady Ministrów posiada stały korpus konsultantów. Jakkolwiek by się ta sprawa miała, mam nadzieje że dojdzie do wymiany tego zespołu na model lepszy i nowszy, a w każdym razie mocniej trzymający się ziemi.


Z raportu wynika przejrzyście, że dla obecnej grupy ekspertów Polonia (zwlaszcza Polonia Zachodu) jest jako obiekt jej studiów tajemnicza co najmniej tak, jak odlegle ciała niebieskie dla astronomów-amatorów.

W dodatku wizja ekspertów przewiduje obroty polonijnych sfer niebieskich dookoła polskiego pępka, a konkretnie dookoła pępka urzędniczego, czyli polskiej administracji państwowej.

Jeśli tak właśnie to z Warszawy widać, to uprzejmie zawiadamiam z pozycji przedmiotu obserwacji biegłych, że PT Czcigodni Znawcy przykładają swe przyrządy obserwacyjne do oczu niewłaściwym końcem. Przede wszystkim zapewne z powodu ograniczenia swych kontaktów do tzw. zorganizowanej Polonii, stanowiącej mikroskopijny i generalnie groteskowy margines polskiej diaspory. Oraz z powodu ewidentnego consensusu w zespole znawców, że Polonia jest własnością państwa i jego administracji, której obowiązkiem jest Polonią tak zarządzać, by państwo coś z tego miało.

Z przyjemnością dowiaduję się, że jako emigrant z ponad 25-letnim stażem naturalizowany w Australii awansowałem u ekspertów premiera do "starej emigracji". Z przykrością jednak zauważam, że jej definicja jest produktem myślenia życzeniowego, czyli 'wishful thinking':


Polonia - tzw. stara emigracja

Są to emigranci (lub ich potomkowie), którzy opuścili Polskę w poszukiwaniu pracy lub z przyczyn politycznych. Od dziesięcioleci mieszkają za granicą, najliczniej w Europie Zachodniej i obu Amerykach. Przeważnie utrzymują stały kontakt z dalszą lub bliższą rodziną, która pozostała w Polsce. Sfera działalności patriotycznej, szczególnie wśród emigracji żołnierskiej, a później opozycyjnej, jest dla tych społeczności wyjątkowo ważna. Wiele osób z tej grupy ma podwójne obywatelstwo - polskie i kraju zamieszkania.


Otóż dla emigracji żołnierskiej, drodzy eksperci, ważniejsze od dzialalności patriotycznej jest obecnie panowanie nad funkcjami fizjologicznymi, prawidłowa perystaltyka jelit i regularne wychodzenie na spacery. Z tego prostego powodu, że jeśli ktoś miał 1 września 1939 roku szesnaście lat, to dzisiaj ma osiemdziesiąt cztery, i coraz częściej przebywa w krainie wspomnień, w której nie zawsze może sobie przypomnieć, czy bił się pod Monte Cassino, czy pod Kircholmem.

Jeśli ktokolwiek poniżej 75 roku życia uwaza się dziś za członka emigracji żołnierskiej, to jest w tym tyle samo sensu, co w słynnym regulaminie Konkursu Piosenki Żołnierskiej w PRL późnych lat siedemdziesiatych, który wymagał, by każdy wykonawca odśpiewał co najmniej jedną nową piosenkę partyzancką.

Tak optymistycznie zwana emigracja opozycyjna (ca. 1980-89) to w znakomitej większości osoby, które opuściły PRL nie tyle z powodu aktywnej niezgody na komunizm, co dla świętego spokoju, nie widząc dla siebie miejsca w królestwie absurdu. Grupa emigracji aktywnej politycznie zawsze była niewielka, a po 1989 roku radykalnie zmalała.

Podwójne obywatelstwo - polskie i kraju zamieszkania, ma nie "wiele osób z tej grupy", tylko praktycznie wszyscy Polacy legalnie zamieszkali na Zachodzie na stałe od dłużej niż dziesięciu lat. Po pierwsze, ze wzgledow czysto praktycznego funkcjonowania w kraju osiedlenia - paszport, możliwość zatrudnienia w sektorze państwowym etc.). Po drugie, z rzadko rozumianego w Polsce powodu: - dla uniemożliwienia Warszawie wtrącania sie w ich sprawy i dla możliwości korzystania z opieki organów państwa stałego zamieszkania, gdyby takie wtrącanie się nastąpiło.


Przesadzam? Niekoniecznie. Proszę poczytać rekomendacje ekspertów KPRM.
Czcigodni eksperci postulują jak następuje, zakładając niezbywalne prawo państwa do trzymania państwowego kciuka w prywatnej zupie każdego, kto się o mistyczne polskie DNA choćby otarł - gdzie by nie mieszkał i co by nie robił:

Po drugie, konieczne wydaje się stworzenie możliwości stałego monitorowania i analizowania sytuacji Polonii i Polaków za granicą na potrzeby administracji państwowej i jej działań, wykraczającego poza standardowy monitoring prowadzony przez placówki dyplomatyczne.


Wolniej, wolniej, wstrzymaj konia....

Nie czuję sie na siłach komentować prawa innych krajów, ale jeśli chodzi o Australię, to jakiekolwiek monitorowanie obywateli australijskich stale zamieszkałych w Australii przez obce państwo, czy to poprzez jego placowki dyplomatyczne, czy innymi metodami operacyjnymi, podpada pod ustawową definicję tak zwanych 'acts of foreign interference', zwalczanie których należy do ustawowych obowiązków tutejszych organów bezpieczeństwa państwa, na równi z walką ze szpiegostwem, sabotażem i terroryzmem.

Próby monitorowania kogokolwiek w jego własnym kraju, z uzasadnieniem, że ponieważ on się w Polsce urodził, to Australia nie jest jego krajem, bo polska administracja państwowa wie lepiej i przyznała sobie prawo do zaglądania mu przez ramię, mogą się skończyć raczej smutno - wydaleniem dyplomatów lub aresztowaniem i procesami przy drzwiach zamkniętych wszelkich innych amatorów monitorowania, nie chronionych immunitetem dyplomatycznym.

Byłoby może nieźle, gdyby eksperci premiera dodali krótki przypis, że przymusowe utrzymywanie przez RP obywatelstwa polskiego emigrantów (które według prawa polskiego jest dziedziczone w nieskończoność), nie daje Polsce prawa monitorowania czy nadzoru polskich emigrantow zintegrowanych w krajach ich stałego zamieszkania i obywatelstwa. Jakkolwiek Konstytucja RP pozwala w art 34. ust.2 na zrzeczenie sie obywatelstwa polskiego na własny wniosek, to polska administracja państwowa praktycznie takie zrzeczenie uniemożliwia, za pomocą celowej obstrukcji w procesie administracyjnym zaprojektowanym tak, by był jak najbardziej skomplikowany, kosztowny i niemal nie do przebycia. Po co czynić kogoś Polakiem wbrew jego woli, tego nawet eksperci premiera nie wiedzą.


Ja w każdym razie wiem, dokąd mam zadzwonić, jeśli zgłosi się do mnie ktoś chętny do monitorowania Polonii, i wiem jak nazwać takie monitorowanie w rozmowie telefonicznej, jaka nastąpi. Emisariuszom Ojczyzny sugeruję noszenie przy sobie, na wszelki wypadek, szczoteczki do zębów.

poniedziałek, 3 grudnia 2007

Rząd Tuska chce wyjaśnień od Amerykanów



Rząd Tuska chce wyjaśnień od Amerykanów

Piotr Gillert 03-12-2007, ostatnia aktualizacja 03-12-2007 03:07

Nowy rząd nie pali się do rozmów z Waszyngtonem. Jak się dowiaduje „Rz”, Warszawa ma wątpliwości, czy Amerykanie mówią całą prawdę o tarczy.


(…)nowy rząd chce najpierw skonsultować sprawę bazy z NATO, Czechami, Niemcami, a także Rosją, a dopiero potem zasiąść ponownie do stołu z Amerykanami.

– W tak ważnej sprawie nie możemy się spieszyć. Zresztą mamy dużo czasu, choćby i do wyboru następnego prezydenta USA – twierdzą polskie źródła dyplomatyczne.

(…)

Jedną z przyczyn jest opublikowany niedawno raport dwóch naukowców z prestiżowych amerykańskich uczelni, którzy dowodzą, że rakiety przechwytujące (czyli interceptory) z bazy w Polsce byłyby zdolne zniszczyć rosyjskie rakiety międzykontynentalne wystrzelone w stronę Ameryki.

==============

Tjaaa… Znaczy, byłyby zdolne zniszczyć wszystkie dziesięć rosyjskich rakiet międzykontynentalnych, bo tyle ma być w Polsce amerykańskich rakiet przechwytujących pociski balistyczne…

Te 'polskie źródła dyplomatyczne' co to mają tyle czasu, to one są tylko z MGIMO, czy jeszcze z jakiś innych szkół myślenia?

No, a o tym, że imperialiści kłamią zawsze, ludzie radzieccy nie klamią nigdy, a radzieckie rakiety są wyłącznie 'miroljubiwe', czyli kochające pokój, to wie przecie każdy, kto się kiedykolwiek musiał w PRL nauczyć na akademię pierwszomajową wiersza "Robotnik nasz mówi o imperialistach".


W każdym normalnym kraju premier miałby w swojej kancelarii fachowców, którzy wiedzieliby skąd wezwać wiarygodnych ekspertów, którzy byliby w stanie objaśnić w sposób zrozumiały nawet dla premiera, że ten raport jest dzieckiem lekko nawiedzonego profesora prestiżowej uczelni Massachusets Institute of Technology, który dziesięć lat temu powziął pogląd - bez dostępu do tajnych danych i na podstawie opinii jednego niezadowolonego inżyniera z firmy zbrojeniowej TRW - że podczas testu rakiety przechwytującej w 1997 roku firma TRW sfałszowała dane z tego testu, w celu sformułowania przesadnie optymistycznej prognozy o potencjalnej skuteczności takich rakiet.

Od tego czasu posłannictwem życia profesora stało się udowadnianie, że w sprawie obrony przeciwrakietowej wszyscy kłamią, a on jeden ma rację, za co ogromnie ukochał go wszelkiego rodzaju anty-establishment amerykański.

W kontekście polskim, takie indywidualne krucjaty znakomicie się wpisują w lęki i fobie polskiej szkoły politycznej, chorej z podejrzliwości wobec wszystkiego i wszystkich, karmionej teoriami spiskowymi, i wierzącej w cuda płynące z ręki nadzwyczajnie obdarzonych mistyków, którzy wszystko wiedzą lepiej i poprowadziliby ludzkość najkrótszą drogą do zbawienia, tylko im spisek nie daje.

Nikomu się nie chciało sprawdzić, że powoływany amerykański autorytet jest najukochańszym dzieckiem amerykańskiego lewactwa między innymi za to, że od 2000 roku usiłuje wylansować tezę, że Stany Zjednoczone o niczym innym nie marzą, jak tylko o tym, by znienacka zaatakować Rosję. Do tego wniosku czcigodny profesor dochodzi na podstawie podejrzenia, że perfidni Amerykanie zbierają dane radarowe o najnowszych rosyjskich rakietach balistycznych, zamiast zrobić tak, jak powinni, to jest zostawić Rosjan w spokoju, by mogli bez przeszkód dyskretnie unowocześniać swój arsenał. I tak dalej, i tak dalej.



Mnie tam za jedno. Mieszkam daleko, w kraju, którego Rosja, przynajmniej na razie, nie chce przyłączyć do swojej strefy wpływów, na kontynencie znajdujacym się na szarym końcu wszystkich list celów strategicznych, w stabilnej, ponad stuletniej demokracji, która tego rodzaju nawiedzonych wita salwą śmiechu.

Ale w Polsce, dawanie ślepej wiary takim autorytetom ma akurat tyle samo sensu co ogłoszenie Leppera światowym autorytetem od rolnictwa, Giertycha od edukacji, a Wałęsy od analizy geostrategicznej.

Komentując w lutym tego roku amerykański raport wywiadowni gospodarczej (i nie tylko) Stratfor na temat raportu Macierewicza napisałem:




(…) sytuacji "a ja sobie stoję w kole i wybieram kogo wolę" dla Polski nie ma i nigdy nie było, a wybór się robi coraz węższy. W tej chwili jest taki, że Polska może zostać albo amerykańskim proxy w Unii i antyrosyjską linią frontu, albo wypiąć się na USA i zostać obszarem walk partyzanckich pomiędzy Rosją a Unią o zwrócenie Polski (a potem reszty dawnego Układu Warszawskiego) do rosyjskiej strefy wpływów. Jak się Rosji uda przy pomocy agentury wpływu wywołać w Polsce gniew ludu udaremniający opcję frontową, to może się zdarzyć, że potem nikt już Polski nie będzie pytał o zdanie, jak sobie wyobraża Europę Środkową.

Na wymarzonym przez krajowe sfery postępowe stanowisku pachnącego dobrą wodą kolońską, zamożnego i eleganckiego europejskiego brokera miedzy Unią a Rosją, ciagnącego korzyści od obu stron - po prostu nie ma wakatu. Ani Niemcy nie zrezygnowały z tej posady, ani nie mają takiego zamiaru, ani nikt w Europie takiej roli Polsce nie powierzy. W tej sytuacji, można albo się zdefiniować jako antyrosyjska linia frontu, albo czekać, aż Rosja znajdzie sposób na odłupanie Polski od Unii i rekonstrukcję swojej koncepcji "bliskiej zagranicy".


A słowo stało się ciałem. Rząd poczeka.

Cóż, PT Rodacy z Kraju, jeżeli wolicie być obywatelami 'bliskiej zagranicy' zaslaniającej własna piersią Rossiję-matuszkę przed amerykańskimi imperialistami, a w nagrodę trzymającej kontrakt na dostawę kiełbasy do bufetu na stacji Chandra Unyńska, to wasza sprawa.

Tylko nie lamentować mi wtedy, że źli Amerykanie nie chcą znosić wiz, przez co nie dają wam pracować w USA na czarno. Trochę konsekwencji. A wiersza zacznijcie się uczyć na nowo już dzisiaj, bo i akademie też wrócą.



Robotnik nasz mówi o imperialistach


Nienawidzą naszego węgla.

Nienawidzą naszych cegieł i przędzy.

Nienawidzą tego, co już jest.

Nienawidzą wszystkiego, co będzie.

Naszych okien i kwiatów w oknach.

Naszych lasów i ciszy leśnej.

Nawet wiosny, bo to nasza wiosna.

Nawet szkoły z wesołymi dziećmi.

Rozpruli atom jak pancerna kasę,

lecz nic prócz strachu nie znaleźli w kasie.

O, gdyby mogli, gdyby mogli tym strachem

uderzyć w domy i fabryki nasze.

W nasze okna i kwiaty w oknach.

W nasze lasy i ciszę leśną.

Nawet w wiosnę, bo to nasza wiosna.

Nawet w szkoły z wesołymi dziećmi.

O, gdyby mogli - gdyby mogli... Wiemy.

Więc oczy mamy przenikliwe.

Więc serca mamy niełamliwe.

Więc czoła mamy nieustraszone.

Więc ręce mamy niezwyciężone



Wisława Szymborska