wtorek, 27 lutego 2007

Eksterytorialna baza a socjalistyczna nadbudowa

Jeden z moich adwersarzy dyskusyjnych w salonie24, pan Tajemniczy Dom Pedro, oświecił mnie w przedmiocie perfidnych zamiarów amerykańskich: 

http://w_temacie_maci.salon24.pl/index.html#comment_104878

  Podobno "amerykańskie eksterytorialne enklawy", jakich jakoby domagają się od Polski Amerykanie w związku z tarczą przeciwrakietową,  mają wyrwać polską ziemię spod polskich nóg i zamienić Polskę w ziemię niczyją. A to łajdacy z tych Jankesów!  Ale zaraz, zaraz... To przecież nie jest nic nowego. Mamy nawet precedens. Zapraszam komentatorów tej samej orientacji co pan Pedro,  aby zechcieli równie pryncypialnie skomentować stan polskiej suwerenności terytorialnej w latach 1970-1990 nad obiektami wojskowymi położonymi w: 

-        okolicy przysiółka Templewo nad jeziorem Buszno k/Sulęcina,

-        okolicy wsi Brzeźnica-Kolonia k/ Bornego-Sulinowa,

-        okolicy Podborska k/Białogardu, 

czyli trzema magazynami radzieckiej broni jądrowej, zbudowanymi w Polsce do wyłącznego użytku Armii Radzieckiej w latach 1969-70. Głowice jądrowe wycofano z nich dopiero w 1990 roku. NATO prawdopodobnie znało położenie tych magazynów z raportów płk. Kuklińskiego, a także z powodu praktycznej niemożności ukrycia płytkich obiektów podziemnych przed wielospektralnym rozpoznaniem satelitarnym. Jeśli wiedzieli, gdzie te obiekty są, to graniczy z pewnością przypuszczenie, że radzieckie magazyny amunicji jądrowej w Polsce zostałyby zniszczone przez NATO w pierwszych minutach ewentualnej wojny, bądź nawet stałyby się celami wyprzedzającego ataku nuklearnego, z wielomegatonowym skutkiem dla okolicy.

Dzięki ciekawej polskiej młodzieży, zdjęcia wnętrz dwóch pierwszych obiektów można bez większego kłopotu znaleźć w sieci.
  Duża podziemna hala z zamontowaną na stalowej szynie solidną elektryczną wciagarką u sufitu. Boczne nawy z otworami w podłodze po zdemontowanych stalowych półkach, na których stały pojemniki z głowicami. Podjazdy do głównego bunkra dla samobieżnych wyrzutni rakietowych, ponumerowane od 1 do 4. Podziemne agregaty prądotwórcze, rozdzielnia elektryczna, wentylacja, filtry, podnośniki, windy. Białe ściany,  w głównej hali ciemnożółta podłoga.. W bocznych nawach, tam gdzie przechowywano głowice, podłoga czerwonawa, być może kiedyś pomalowana na czerwony kolor ostrzegawczy. Drzwi i portale obrysowane czarno-żółtą jodełką, żeby ktoś czasem nie zawadził głowicą na podnośniku o betonową framugę. Drabiny do włazów awaryjnych z napisami cyrylicą "Zdzies' wyliezaj". Zamaskowane, przykryte ziemią garaże dla samobieżnych wyrzutni czekających na swoją kolej.

Do środka dziś już się wejść niestety nie da, bo pod koniec 2005 roku wejścia do podziemnych hal wojsko zasypało ziemią przy użyciu spychaczy. Nominalnie z troski, by ktoś sobie nogi tam nie zlamał, a faktycznie dlatego, że wychowana w PRL generalicja jest niezwykle łechczywa, gdy jej przypomnieć jak w postawie "ruki pa szwam" wprowadzała do Polski, na rosyjski rozkaz, rosyjską broń nuklearną. Te trzy obiekty samym swoim istnieniem całkowicie unicestwiają kłamstwo, w myśl którego Ludowe Wojsko Polskie miało być polskim wojskiem, działającym w interesie Polski pod polskimi rozkazami. Są milczącym dowodem egzystencji polskiego bantustanu, skolonizowanego przez ZSRR i administrowanego przez polskich kolaborantów.
  Istnienie tych składów broni jądrowej jest bardzo nie na rękę zwolennikom teorii suwerenności PRL  i polskim kawalerom Orderu Lenina. 

Dowody więc na wszelki wypadek progrzebano, z nadzieją że pójdą w zapomnienie, a że magazyny w ogóle znajdują się na odludziu, więc jest tak, jakby ich nigdy nie było. Możnaby co prawda te obiekty odrestaurować, odmalować według oryginalnych planów z archiwów MON, doprowadzić prąd, wkręcić nowe żarówki, postawić w bocznych nawach realistyczne
  ćwiczebne makiety radzieckich głowic jądrowych, które wiemy jak wyglądają, bo parę egzemplarzy zostało na wyposażeniu wojsk rakietowych, i wozić do tych ponurych składów turystów i wycieczki szkolne w ramach zajęć z historii. Ale tego przecież nikt nie zrobi, bo to całkiem nie pasuje do legendy o PRL jako suwerennej Polsce.
 
Wedle tej legendy, wykształceni w Moskwie pułkownikowie i generałowie, wówczas członkowie
  PZPR, dziś bezpartyjni fachowcy albo zamożni emeryci, byli od zawsze ofiarnymi profesjonalistami, polskimi patriotami, nieledwie strażnikami polskiej suwerenności w trudnych czasach komunizmu. Prawie tak samo jak WSI. Albo tak jak były prezydent Kwaśniewski, dawniejszy komunistyczny minister i aktywista PZPR, który tryumfalnie opowiada teraz  w pierwszej osobie liczby mnogiej, na wykładach w USA, o tym, jak to MY obaliliśMY komunizm
. 

Według dokumentów MON z archiwów IPN, budowę trzech obiektów sfinansowała Polska, a przechowywano tam 178 taktycznych ładunków jądrowych.  Co do liczby i rodzaju ładunków, do wójta nie pójdziemy. Całkowicie identyczny technicznie z magazynami w Polsce, zbudowany według tych samych planów i zachowany w kwitnącym stanie obiekt w Stolzenhain, na terytorium b. NRD, ma podziemne hale magazynowe na czterysta 100-kilotonowych głowic do radzieckich pocisków rakietowych. Może tych radzieckich głowic w PRL było tylko 178, a może w porywach aż do 1200. Może były tylko taktyczne, a może większe, strategiczne. Ale co tam, było, minęło, wojna jakoś nie wybuchła, a zreszta cóż tanm głupie parę megaton między przyjaciółmi.

Rozumiem, że tamte głowice i tamte rakiety orientacja prorosyjska w Polsce wspaniałomyślnie swojemu Wielkiemu Bratu już wybaczyła, bo po pierwsze to było dawno i nieprawda, po drugie każde dziecko w PRL wiedziało, że tylko amerykańskie rakiety są zabójcze, a rakiety radzieckie są 'miroljubiwe' czyli kochające pokój, zaś po trzecie Rosjanie to przecie nasi słowiańscy bracia i jako tacy zawsze chcą dla Polski jak najlepiej. A może się mylę i zawodzi mnie pamięć? Może w latach 1989-90, bezpośrednio po odzyskaniu przez Polskę niepodległości, ani na chwilę nie ustawały uliczne manifestacje członków młodzieżówki PZPR, domagających się natychmiastowego wycofania z Polski radzieckiej broni jądrowej? W takim razie zwracam honor. 

Krótko i węzłowato:

jak się leży na równinach, i chce się posiadać i utrzymać sojusze z możnymi tego świata, to się ponosi koszty, w tym i takie. Kiedy się ma takie jak Polska położenie geograficzne, mrzonki o posiadaniu wolnego wyboru w przedmiocie zawierania lub nie zawierania sojuszy pozostają na zawsze mrzonkami. Nie da się jednocześnie ciasteczka zjeść i dalej je na talerzyku mieć, udanych dzieci się dorobić, ale dziewictwo w nietkniętym stanie zachować. Rozmaite są stopnie autonomii, ale takiej rzeczy jak całkowicie niezależna polska polityka geostrategiczna nie ma, nigdy nie było, i nigdy nie będzie, z przyczyn od Polski całkowicie niezależnych. W tej części Europy, polska polityka "a ja sobie stoję w kole i wybieram kogo wolę" - lub w ogóle "pozostaję neutralny i wszyscy przynoszą mi za to kwiaty i prezenty" - może istnieć tylko między uszami niedouczonych aktywistów.

Zatem zamiast zwalczać tarczę przeciwrakietową tak, jak poprzednie pokolenie
  leninowskich "pożytecznych idiotów" zwalczało w latach 80-tych bombę neutronową, a potem amerykańskie pociski Pershing i Tomahawk, za to, że się ośmieliły zlikwidować miażdżącą przewagę ZSRR w Europie, być może lepiej skoncentrować na tym, co możliwe.

Na przykład, na uzyskaniu od USA lepszej rekompensaty za eksterytorialną bazę antyrakietową niż ta, jaką PRL otrzymała od ZSRR za równie eksterytorialne składy broni jądrowej.
  Dziś USA pytają publicznie, czy Polska się zgadza na bazę. Jak Polska się nie zgodzi, to wybudują gdzie indziej.  Trzydzieści siedem lat temu, Rosjanie kazali Polakom wybudować składy rosyjskiej broni atomowej na własny koszt, posprzątać po sobie, oddać klucze, wynieść się za bramę i zamknąć mordę.

Tu baza, i tu baza, a jednak nie całkiem to samo. Mała rzecz, a cieszy.

 

 

komentarze (5)

W Temacie Maci - wtemaciemaci.salon24.pl

środa, 21 lutego 2007

Chłodnym okiem

Stratfor, jedna z najlepszych na świecie prywatnych firm wywiadu gospodarczego (i niekoniecznie tylko gospodarczego; Stratfor to także konsultanci CIA) komentuje raport o WSI. Bezemocjonalnym tonem przyzwoicie płatnych, zawodowych analityków, jakich dawno trzeba było poszukać w Polsce i zatrudnić w kancelarii prezydenta albo premiera, zamiast przez 17 lat utrzymywać komsomolskie wesołe miasteczko w WSI i inne orkiestry niezwykle dęte. 

Dostęp do oryginału:  Geopolitical Diary: Trying to Redefine Poland (February 20, 2007 03 00  GMT) wymaga prenumeraty analiz Stratforu, a na to jakoś tuzy polskiego dziennikarstwa i kwitnące spółki ich pracodawców albo uszy mają finansowo za chude, albo wyobraźni za mało.  Tak się jakoś sklada, że popularne amerykańskie powiedzenie:  'put your money where your mouth is', czyli "zamiast gadać, wyłóż własne pieniądze" , jest w Polsce niepopularne, ponieważ gadanie jest za darmo, a żeby wyłożyć pieniądze, trzeba je najpierw mieć. W związku z czym w Polsce jest skolko ugodno ekspertów od bicia piany, a analityków nie ma prawie wcale.

Na szczęście tak mój portfel, jak i uszy są w porządku. Przetłumaczę zatem, dla zademonstrowania, co o tym wszystkim myślą fachowcy niepodatni na histerię, którym za myślenie strategiczne płaci amerykański sektor prywatny, o ktorym różnie można myśleć, ale jedno pewne, że zielonych nikomu tam darmo nie dają.

Polska - próba nowej definicji 

Polski prezydent, Lech Kaczyński, opublikował 17 lutego 374-stronicowy raport na temat zlikwidowanej niedawno służby wywiadu wojskowego (WSI). Raport zdradza (betrays) aparat polskiego wywiadu istniejacy w okresie ostatnich piętnastu lat. Wystawia na widok publiczny jego praktykę operacyjną, personel, powiązania i wiedzę. Przywódcy opozycji oświadczyli, że ten raport to wręcz przewodnik po sprawach bezpieczeństwa państwa. Kaczyński rozwiązał WSI w październiku 2006 roku, stwierdzając, że agencja wykroczyla poza przepisany jej zakres działania, dokonując infiltracji wszystkich aspektów życia w Polsce za pomocą agentury umieszczonej w partiach politycznych, mediach i biznesie. Intencją raportu było publiczne ujawnienie problemów, jakie doprowadziły do likwidacji WSI; przeciwnicy raportu nazywają go jednym z największych w historii naruszeń bezpieczeństwa państwa. 

Rozgłos w sprawie raportu przybiera na sile. Były prezydent Lech Wałęsa nazwał publikację raportu samobójstwem politycznym prezydenta i jego brata bliźniaka, premiera Jarosława Kaczyńskiego. Posunięcie braci Kaczyńskich jest niemniej zgodne z ich długofalowym planem, przewidującym wykorzenienie starych, komunistycznych instytucji, obronę Polski przed Rosją, umacnianie pozycji Polski na arenie międzynarodowej oraz objęcie przez Polskę roli kluczowego sojusznika Stanów Zjednoczonych w Europie.

Zgodność ta istnieje o tyle, o ile można założyć, że bracia Kaczyńscy rzeczywiście myślą kategoriami takiego planu, a nie po prostu gonią w piętkę (and have not completely fallen off the wagon), w co chętnie wierzą ich przeciwnicy. Kaczyńscy są znani w świecie z walenia z grubej rury (are internationally known for making brash choices). Od końca 2005 roku wymienili w swoim gabinecie tłum ministrów, doprowadzili do zapaści rządu i starli się z Unią Europejską na tle wielu aspektów jej polityki. Chociaż te posunięcia przyniosły braciom reputację ludzi nieprzewidywalnych, to utrzymują wystarczajacą kontrolę nad koalicją rządzącą, by nie bać się wotum nieufności. Bracia wyraźnie dokonują konsolidacji władzy, w celu gruntownej zmiany dzisiejszej definicji Polski. 

Renesans Rosji jako mocarstwa to rzecz, której Polacy boją się najbardziej, a taki właśnie zamiar Rosjan staje sie ostatnio coraz jaśniejszy. Rosja wzmacnia swoją władzę państwową, poszerza swoje wpływy używając w tym celu infrastruktury energetycznej, i włącza się  do sporów międzynarodowych, takich jak kwestia Iranu. Jeśli Polska ma się wzmocnić, skutecznie pozbyć się wpływów sowieckich i stać się wystarczająco silna, by objąć rolę linii frontu przeciwrosyjskiego, to należy działać teraz, nie czekając aż Rosja przebudzi się do końca. Nowy rząd polski działa szybko, zarówno na polu zmian własnej struktury, jak i w umacnianiu swoich wpływów. 

Przebudowując Polskę, Lech Kaczyński nie tylko pozbywa się starych kadr, ale robi to w taki sposób, by ludzie ci nigdy nie mogli powrócić. Tak jak i jego poprzednicy, Kaczyński obiecał odsunięcie komunistów i kolaborantów z komunistami od wpływów w państwie. W przeciwieństwie do poprzedników, podjął w tej sprawie rzeczywiste, drastyczne działania, zmieniając zwykłą czystkę w antykomunistyczne polowanie na czarownice. To posunięcie jednocześnie usuwa zachowane wpływy sowieckie i wzmacnia władzę braci. Publikacja raportu o WSI jest jednym z najważniejszych i najbardziej zdecydowanych posunięć tego rodzaju. Ujawniając nazwiska pracowników WSI powiązanych z sowieckim wywiadem, Kaczyński powoduje, że te nazwiska już zawsze bedą kojarzone z takimi powiązaniami, niezależnie od tego, czy są to więzy rzeczywiste, czy domniemane. 'Spalona' zostaje cała struktura organizacyjna WSI i wszyscy jej byli pracownicy, po to, aby tak samej agencji, jak i układu osób z nią powiązanych nigdy nie dało się odtworzyć. 

Teraz Polska musi stworzyć nowy model władzy i bezpieczeństwa państwa, nieuchronnie odmienny od modelu rosyjskiego. Dokonanie tego zajmie całe lata, a w bezpośredniej przyszłości uczyni Polskę wysoce podatną na zagrożenia. Polska liczy na opiekę Stanów Zjednoczonych w okresie przejściowym. Jeśli polski plan zostanie zrealizowany, Polska zostanie kluczowym, badź nawet najbardziej kluczowym, sojusznikiem USA w Europie, aby działać jako przeciwwaga Rosji. W ciągu kilku ostatnich dziesięcioleci tą rolę pełniły Niemcy. To nie znaczy, że Polska zastąpi Niemcy w roli strategicznego partnera USA w działaniach przeciw Rosji, w każdym razie nie w ciągu najbliższych kilku lat. Ale Polska może stanowić trzon bloku państw poprzednio odciętych od Zachodu żelazną kurtyną i powiększyć swoje wpływy w Europie. Choć istnienie takiego bloku chroniłoby Niemcy, polskie wpływy w tym rejonie Europy stałyby się przedmiotem zawiści Berlina. 

Niemniej to jest ciągle tylko plan, plan Kaczyńskich w ramach rządu, który mógłby się wzmacniać, ale póki co jest ciagle chwiejny i nieprzewidywalny. Tak daleko posunięte zmiany są trudne do przeprowadzenia nawet w warunkach całkowitej stabilności rządów. Polska kontynuuje swoją tradycyjną strategię liczenia na poparcie geograficznie dalekich sojuszników przeciw geograficznie bliskim wrogom.  Ostatni raz Polska uczyniła tak podczas II Wojny Światowej, licząc  - nieskutecznie - że Francja pomoże zapobiec najazdowi Niemiec na Polskę. Tym razem Polska liczy na Stany Zjednoczone. Jakkolwiek Waszyngton obiecał chronić wielu swoich sprzymierzeńcow z NATO, to nigdy nie musiał się w tym sprawdzić. Polska wyraźnie wywiera nacisk na udzielenie jej amerykanskich gwarancji bezpieczeństwa, będąc w trakcie zawierania porozumienia o umieszczeniu w Polsce amerykańskich wyrzutni przeciwrakietowych tak szybko, jak tylko będzie to możliwe.

 

 

komentarze (69)

W Temacie Maci - wtemaciemaci.salon24.pl

poniedziałek, 19 lutego 2007

Top Secret Cosmic = Sowierszeno Sekretno Kosmiczeskij?

W Temacie Maci - wtemaciemaci.salon24.pl

2007-02-19, 10:00:28
Istnieje możliwość granicząca z pewnością, że podobne do opisanych w raporcie Macierewicza patologie, odziedziczone po PRL, są do znalezienia w wielu innych polskich instytucjach. Ulubiony argument polskiego szczura przypartego do ściany: -  "przecież tak samo jest wszędzie, więc o co chodzi?" - nie ma jednak w tym wypadku swojej zwykłej wagi, bo po pierwsze nie wszędzie jest tak samo, a po drugie zasadnicza różnica na niekorzyść WSI to stopień potencjalnej szkodliwości wykrytych patologii.

Jeśli Teatr Wielki weźmie po cichu pieniądze, od powiedzmy Gazpromu, żeby mieć za co wystawić operę, to za otrzymaną kasę odwdzięczyć się może najwyżej darmowymi biletami do loży, obsadzeniem siostrzenicy prezesa w głównej roli, bankietem z baletem po premierze, albo wystawieniem 'Eugeniusza Oniegina'  zamiast 'Strasznego Dworu'.

Wywiad i kontrwywiad wojskowy muszą natomiast, niestety, z samej swojej istoty i celu istnienia, podlegać podejrzeniu graniczącemu z pewnością, że poufałości, interesy i popijawy starych kumpli z WSI i GRU, nawet jeśli miały miejsce na marginesie właściwej dzialalności jednych i drugich, POTENCJALNIE zagrażały Polsce poważniejszymi konsekwencjami, niż skiksowanie górnego C przez sopranistkę. 

W wojsku dowolnego państwa, a zwłaszcza w jego służbach specjalnych, nie może z oczywistych powodów być mowy o zatrudnianiu kogokolwiek, kto nie tylko faktycznie, ale choćby POTENCJALNIE zagraża bezpieczeństwu państwa. Tak jest wszędzie. To pospolita reguła Wschodu i Zachodu, administrowana w każdym kraju przez cywilne i wojskowe służby specjalne, wydające kandydatom na stanowiska w wojsku i służbach odpowiednie certyfikaty, po przeprowadzeniu odpowiednich dochodzeń. W Polsce należało to między innymi do WSI. Oficerowie WSI nie mogą tłumaczyć się nieznajomością pojęcia ryzyka potencjalnego zagrożenia bezpieczeństwa państwa (ang. 'security risk').

Obowiązek unikania takiego ryzyka to standard, od którego raczej nie czyni się wyjątków. Kiedy po upływie jego kadencji okazało się, że dyrektor CIA w latach 1995-96, John Deutch, zabierał tajne dokumenty do domu i trzymał je tam na niezabezpieczonym komputerze, podwładni wytoczyli byłemu dyrektorowi sprawę dyscyplinarną, w wyniku której o mało nie wylądował w więzieniu. Komisja dyscyplinarna zrezygnowała w końcu ze ścigania Deutcha przez prokuraturę, ale odebrała mu certyfikat dostępu do informacji chronionej tajemnicą państwową. Straciwszy przez to szanse dalszej pracy dla rządu USA, Deutch zakończył karierę zawodową i przeszedł na przedwczesną emeryturę.

 

 

 

W Polsce było wprost przeciwnie, niż wszędzie. Z raportu Macierewicza wynika, że w WSI rutynowo ignorowano fakt, że słabości i patologie służb były niedopuszczalnym źródłem zagrożenia. Jeśli służby tego potencjału nie widziały, nie chciały widzieć i same swoich patologii nie zlikwidowały mając na to 17 lat, to raczej nie było innego wyjścia, jak tylko zlikwidować patologie razem ze służbami. Czyli rozwiązać i zorganizować od nowa. Nie ma przy tym żadnego znaczenia, czy formalnym pretekstem do likwidacji była inwigilacja prawicy, faza Księżyca, czy awersja p. Macierewicza do pijanych pułkowników. 

Likwidacja WSI była konieczna - jeśli nawet  pominąć wszystko inne, to z przyczyn zdrowego rozsądku prewencyjnego (ang. 'common prudence'), żaden kraj NATO nie może sobie pozwolić na posiadanie w kierownictwie jednej z najtajniejszych instytucji wojskowych w państwie oficerów  wyszkolonych przez nieprzyjaciela, według nieprzyjacielskiej doktryny wywiadu i kontrwywiadu, którzy są lub byli faktycznie lub potencjalnie powiązani z nieprzyjacielem związkami towarzyskimi i biznesowymi.

 

 

 

To że raport p. Macierewicza jest chaotyczny, wybiórczy, niechlujny, napisany pod powziętą z góry decyzję polityczną etc. to wszystko prawda. Ale brak urody raportu jest całkowicie bez znaczenia w porównaniu z jego zasadniczym wnioskiem, od którego nie ma ucieczki, i który jest, jak dla mnie, wystarczająco porażający:

- Przez 17 lat po upadku komunizmu w Polsce, polski wywiad i kontrwywiad wojskowy realizowały, oprócz zadań postawionych im przez rząd RP, również dzialania własnego pomysłu, w myśl takich priorytetów, jakie im się podobały, nikomu się z tego nie opowiadając, finansując te działania z tajnie prowadzonych, nielegalnych interesów, zasadę cywilnej władzy nad wojskiem oraz wszystkie organa kontrolne państwa mając głęboko gdzieś, a przed wykryciem tych działań przez cywilną zwierzchność i pociągnięciem do odpowiedzialności zabezpieczając się przy pomocy agentury.

Niezależnie od tego, ile procent dzialalności WSI  - pół, pięć czy pięćdziesiąt - takie działania stanowiły, rzecz jest być może do przyjęcia w Paragwaju albo w Birmie, ale na pewno nie w jakimkolwiek państwie aspirującym do Pierwszego Świata i udziału w jego sojuszach. Samofinansująca się instytucja wojskowa, która działa tajnie, praktycznie wszystko może, za nic nie odpowiada, i nie podlega żadnej rzeczywistej cywilnej kontroli - to jest junta, państwo w państwie, grupa faktycznie lub potencjalnie trzymająca władzę lub jej elementy, konkurencyjna wobec demokratycznie wyłonionego rządu.

 

Raport Macierewicza to 'niekulturna', pośpiesznie i grubymi nićmi szyta metoda inicjacji opcji zerowej w służbach - ale, prędzej czy później, tak czy inaczej trzeba by było to zrobić. Nie sądzę, aby należało płakać zbyt rzęsiście po rzekomo absolutnie nieodzownym dla istnienia Polski wywiadzie i kontrwywiadzie wojskowym zbudowanym przez PRL na modelu GRU. Wywiad i kontrwywiad wojskowy są od ochrony własnych sił zbrojnych przed obcą infiltracją, zbierania informacji o nieprzyjacielu  i pilnowania własnych tajemnic związanych z obronnością państwa - od niczego więcej. A już na pewno nie są od monitorowania całości życia publicznego kraju - po części dla uniknięcia kontroli, po części na wszelki wypadek, a po części diabli wiedzą po co.

Czas skończyć z doktryną Żelaznego Feliksa Edmundowicza, w myśl której  państwo stoi wysiłkiem ofiarnych czekistów z "chłodną głową, czystymi rękami i gorącym sercem", a jakby czekistów nie stało, to państwo runie.  Chyba, że kogoś interesuje dla Polski autorytarna opcja birmańska lub chińska, gdzie niezadowolonych i nonkonformistów się zamyka albo rujnuje, a każde słowo wojska jest prawem?

Jeśli polskie służby wojskowe okazały sie niezdolne do ewolucji w kierunku Pierwszego Świata, to musiały upaść, jako dinozaur z epoki nagana, nahajki, umacniania władzy ludowej, 100-kilotonowych głowic atomowych w pomorskich magazynach i bredni pijanych politruków o marszu na Kopenhagę.

Zapewne można było ten upadek dinozaura załatwić finezyjniej, niż to uczynił p. Macierewicz. Finezja jest jednak w tej sprawie  rzeczą czwartorzędną, liczy się skutek, a nie styl. Uważam, że współpracownicy WSI w mediach to kwestia stosunkowo najmniej z poruszonych ważna, choć niewątpliwie drażniąca polityków. Rzecz jest oczywiście interesująca jako wyraz  paranoi wywiadu wojskowego, budującego sobie ukryte środki wpływu we własnym kraju, i aż prosi się pytanie, do czego te środki manipulacji opinią publiczną wojsku służyły albo miały służyć. Niemniej ja osobiście kwestię kto, po co, i na co z inspiracji WSI, lub bez, w mediach wpływał, albo nie wpływał - generalnie pieprzę w długi bambus. Nie ma poboru do oglądania telewizji, a czytelnik gazet po to ma rozum, żeby zastanowić się nad tym, co czyta, a w razie wątpliwości pofatygować się do innych źródeł i sprawdzić fakty, zamiast wierzyć w komentarz.

Natomiast opisane w raporcie wysyłanie na poważne stanowiska w NATO oficerów do niedawna umoczonych tak, że trudno głębiej, w walkę z NATO na "antyimperialistycznym cichym froncie", wyszkolonych przez specsłużby Rosji - nadal głównego npla NATO pomimo wszystkich "Partnerstw dla Pokoju" razem wziętych -  to  jest dla mnie całkiem wystarczający powód do rozpędzenia na cztery wiatry instytucji nie widzącej w takiej polityce kadrowej nic zdrożnego.

Ochrona kontrwywiadowcza sztabu NATO w Mons publicznie nic nie mówi, bo jest profesjonalna. Ale chciałbym przez chwilę być przysłowiową muchą na ścianie i  usłyszeć, co mówią we własnym gronie zachodni profesjonaliści kontrwywiadu wojskowego o wydawaniu w Polsce NATO-wskich certyfikatów bezpieczeństwa  kategorii Top Secret Cosmic absolwentom moskiewskich kursów GRU przez współabsolwentów tych kursów. Mam poważne wątpliwości, czy tacy oficerowie  zobaczą w NATO wszystko, choćby im się wydawało, że sojusz już nie ma przed Polską żadnych tajemnic.
komentarze (5)